piątek, 27 czerwca 2014

Miniatura XIII cz. I :" Piękno czerni"

TĘ MINIATURKĘ DEDYKUJĘ KEJTIDŻI, która ma dziś swoje urodzinyy! 
100 lat, 100 lat, niech żyje żyje nam! 
Skarbie, życzę Ci przede wszystkim zdrowia, powodzenia w życiu, i abyś nie bała się spełniać własnych marzeń :) 


Moja Kasiu kochana,
szczęśliwa zawsze od rana,
życzę Ci dziś najlepszego
w dniu święta Twego!

Żebyś kasy dużo miała,
egzaminy pozdawała!
Chłopaka wiecznie cudownego,
uśmiechu zawsze stałego.

Marzeń nie bój się posiadać,
 A przeciwnie: spełniaj je!
 To Ci życzy Twoja Luthien
i w prezencie ma miniaturkę! 


I paint the house black
My wedding dress black leather, too
You have no room for light
Love is lost on you
___________________________________________________________________ 

- Severusie! Severusie! – irytujący aczkolwiek stanowczy głos rozbrzmiał w komnatach profesora Snape’a, który aktualnie pochylał się nad biurkiem, oceniając pracę jednego z uczniów. Czy ta kobieta nie da mu chwili spokoju?

- Słucham Cię – rzekł mężczyzna, nie podnosząc wzroku znad zabazgranych papierów.

- Pomyślałam nad tym, by zorganizować konkurs dla uczniów. – Zrobiła przerwę, by zarejestrować reakcję towarzysza, który nadal nie podniósł głowy. – Wygraną byłby wyjazd na trzy dni do polskiej szkoły Magii i Czarodziejstwa. Co Ty na to? – zapytała. – W zamian także polski uczeń przyjechałby do nas. – Dyrektorka wyraźnie podkreśliła swój entuzjazm co do tego przedsięwzięcia.

- Tak, niech będzie – rzekł Severus, chcąc jak najszybciej skończyć i tę rozmowę, i sprawdzanie uczniowskich prac.

- Ustal szczegóły i przekaż mi je. Z Polakami umówiłam się na 30 maja. A jako, że jest połowa kwietnia, masz jeszcze całkiem sporo czasu. – Oznajmiła, uśmiechając się. – Powodzenia! – dodała jeszcze, nareszcie zostawiając profesora samego.

- Papatki – odpowiedział ironicznie, nawet nie odrywając się od swojej lektury.

Miał dziwne przeczucie, że jakiekolwiek będą zadania, konkurs zakończy się wygraniem tylko tej jednej osoby. Panny Wszechwiedzącej – Hermiony Granger.

* * *

Pełen dumy dom Godryka Gryffindora świętował właśnie zwycięstwo swojego klubu w finale quidditcha. Impreza trwała w najlepsze, wszyscy uczniowie klasy piątej wzwyż wariowali w rytm wesołej muzyki. W wieży była chyba tylko jedna osoba, która podchodziła mniej entuzjastycznie do całego tego zamieszania.

Oczywiście, Hermiona również cieszyła się z tego, że drużyna Harry’ego ograła Ślizgonów w ich ostatnim roku, ale wydawało jej się też, że to nie był powód, dla którego mogliby słuchać tak głośno tej muzyki, zagłuszając tak potrzebny jej sen. Próbowała czytać, ale dźwięki piosenek wręcz dudniły w jej głowie.

Wtedy to właśnie, zdenerwowana, podniosła się ze swojego łóżka i zdecydowanym krokiem poszła do Pokoju Wspólnego. Jej celem było przynajmniej nawrzeszczenie Harry’emu i Ronowi kilku zasad moralnych, o których najwyraźniej zapomnieli. Kiedy stanęła przy drzwiach i biorąc głęboki oddech, otworzyła je. W tej samej chwili ucichła muzyka, a zdezorientowana Hermiona rozejrzała się za tym, co spowodowało tą nagłą zmianę.

Przy portrecie Grubej Damy stała dyrektor McGonagall, a zaraz za nią profesor Snape. Oboje mierzyli uczniów wzrokiem godnym samego Lorda Voldemorta. Cisza rosła wokół uczniów, powodując ich zawstydzenie.

- Ja doskonale rozumiem, że cieszycie się ze zwycięstwa – rozpoczęła nauczycielka. – Ale to naprawdę nie jest powód, by to tak bardzo rozgłaszać. – Westchnęła ciężko. – Myślę, że panna Granger zgodzi się ze mną, co do tej sprawy.

Cała sala spojrzała wprost na biedną Hermionę, która wychodząc ze swojej komnaty, by porządnie powiedzieć chłopakom, co o takich zabawach myśli, w samej kusej piżamce, odsłaniającej jej długie, opalone nogi, nie spodziewała się, że będzie musiała je ukazywać wszystkim Gryfiakom, a dodatkowo dwóm profesorom.

– Wszyscy do łóżek, biegiem! – Rozkazała Minerwa, omiatając Pokój Wspólny swoim surowym spojrzeniem.

Uczniowie zaczęli się rozchodzić, a chwilę później McGonagall odwróciła się. Hermiona wciąż stała na schodku i odruchowo spojrzała na profesora Snape’a, który właśnie posuwistym ruchem swoich oczu, oceniał długość nóg uczennicy. I kiedy w końcu dotarł do jej twarzy, ironiczny uśmieszek wpłynął na jego twarz, a prawa brew podjechała do góry. Dziewczyna mocno wciągnęła powietrze i odwróciła się, szybko zamykając za sobą drzwi.

Kiedy Gryfonka wróciła do swojej komnaty, ciężko opadła na łóżko. Spojrzenia, jakim obdarzył ją Snape wywołało mały dreszcz, który wciąż przebiegał wzdłuż jej pleców. Bardzo dziwiło ją to, jak reagowała na tego mężczyznę. Zawsze rumieniła się, gdy na nią patrzył, czuła swoje płonące czerwienią policzki, ale starała się wytrzymać jego intensywny wzrok, pewna swej mocy i swych racji.

Z tą myślą do swojej krainy zabrał ją Orfeusz, porywając do snów o czarnych oczach i ironicznie ułożonych wargach.

* * *



Zegar miarowym rytmem odmierzał sekundy, które nieuchronnie zbliżały uczestników do zakończenia konkursowego zadania. Było nim uwarzenie jak najlepszego Eliksiru Słodkiego Snu.

Po klasie szybkim krokiem przemierzał nauczyciel Eliksirów, a czarne szaty łopotały wokół jego postaci. Swym spojrzeniem mroził uczniowskie myśli i zamiary. Jednym słowem potrafił zepsuć zwykłemu nastolatkowi dzień. Taki już był Severus Snape – postrach Hogwartu, uważany za czarny charakter szkoły, chociaż tak naprawdę za wiele dobrych rzeczy niedoceniony. Człowiek wyznający jedną oziębłą zasadę: „Kiedy opuszcza się gardę, dostaje się cios w serce”, która doprowadziła go do bycia taką właśnie osobą, mającą wiele tajemnic i wiele twarzy.

Wszystko, co robił, miało określony cel, było zamierzone i przemyślane. Po wielu latach bycia szpiegiem Czarnego Pana i Dumbledore’a jednocześnie, nie pozwalało mu na jakieś błędy, wynikające ze złej oceny sytuacji. Był niewzruszoną, lodową górą, której skruszenie zapewne byłoby nie lada wyzwaniem. Opanowanie i perfekcyjność, to cechy, dające mu władzę nad swoim umysłem i ciałem.

Jednak nawet Severus zauważał, że coś dziwnego zaczynało się z nim dziać. Przyłapywał się na tym, że był rozkojarzony. Śnił o dziewczynce, która miała brązowe włosy i czarne oczy. Zdarzało mu się myśleć o czymś, co było mu całkiem niepotrzebne. Mianowicie o miłości.

Z zegara wydobyło się bicie, które oznajmiło koniec czasu przeznaczonego na wykonanie eliksirów. Mistrz rozpoczął ocenianie rezultatów pracy uczniów. Nie zadziwiło go w ogóle to, że to właśnie eliksir Hermiony Granger był ugotowany perfekcyjnie, co do ostatniej kropli. Obrzucił dziewczynę swoim spojrzeniem.

Ale nie patrzył już na dziewczynę, tylko na kobietę, jaką stała się jego uczennica. Miała wszystko, co jak uważał, powinna mieć kobieta. Była też wkurzającą Gryfonką, pewną siebie, wszechwiedzącą i bardzo ponętną, ale do tego za żadną posadę nauczyciela obrony przed czarną magią, by się nie przyznał.

Westchnął głęboko. To będzie długi wyjazd.

* * *

Polska była malowniczym krajem. Hermiona rozglądała się przez okno samolotu zachwycona widokami, które otulały niebo. Słońce odbijało się w złocących się lekko łanach zbóż, ludzie zbierali siano z pól. Było pięknie i zapewne ciepło.

Obok niej siedział markotnie profesor Snape i przeglądał mugolską gazetę, co bardzo zdziwiło Gryfonkę. Nie był on miłym towarzyszem podróży. Narzekał na lotnisko, mówił, że lepsza byłaby teleportacja. Ale oprócz narzekania na wszystko, nie wspominał o niczym innym. Cały czas wgapiał się w gazety, bądź inne pisma.

Hermiona musiała przyznać, że irytowało ją zachowanie profesora. Ale nie tylko to ją wkurzało. Wyglądał świetnie i nie mogła tego od tak nie zauważyć, kiedy siedział obok w ciemnych dżinsach i czarnej koszuli z długimi rękawami, które zapewne miały zakrywać mroczny znak. Czarne włosy lśniły, a dziewczyna miała tylko ochotę wpleść w nie swoje palce i… STOP. Gryfonka otrząsnęła się ze swoich bardzo „nie na miejscu” myśli i starała się patrzeć na wszystko, byle nie na schowanego za gazetą Severusa.

* * *

Okazało się, że magiczna szkoła w Polsce również umieszczona jest w potężnym zamku. Górzysty teren przecinała rzeka, która wpadała do jeziora, zupełnie tak jak w Hogwarcie. Było to naprawdę malownicze miejsce, a poza tym, wiele cieplejsze. Uczniowie nie chodzili w całych szatach.

Pobyt w tym miejscu był dla Hermiony całkiem przyjemny. Polscy czarodzieje okazali się mili i czarujący, natomiast dziewczęta, troszkę groźnie na nią łypały, gdy tylko z którymś rozmawiała. Takie już były uroki każdej społeczności.

Jedynym aspektem, nieco zakłócającym harmonię i równowagę tego miejsca, było to, iż dzieliła swoje mieszkanie z profesorem. Severusek miał swoje humorki. Jako goście, jedli razem śniadanie, które dostarczano im do salonu. Zawsze jadł tylko jajecznicę, którą popijał gorzką herbatą. Nie mówił nic, prócz krótkich rozkazów, typu: „ Nie szwendaj się sama”. Dziwiło ją to, że takie słowa płynęły ze zwykle zaciśniętych ust Snape’a. Ale, w ogóle, jego ostatnie zachowanie ją dziwiło.

Pewnego wieczoru, tradycyjnie Hermiona czytała książkę, leżąc wygodnie na łóżku. Kiedy oczy jeszcze pozostawały lekko otwarte, wstała i skierowała się do łazienki, jednakże w tym celu musiała przejść do salonu. Mało co nie potykając się o kanapę, podeszła do drzwi i pociągnęła za klamkę. Zrobiła nieprzytomny krok do przodu i dosłownie wparadowała w… obszerną, twardą, nagą klatkę piersiową swojego nauczyciela Eliksirów.

Momentalnie, jej myśli stały się jasne i w pełni obudzone. Dłonie znalazły swoje miejsce szybko na jego piersi, chcąc zachować jakikolwiek dystans. Dziewczyna uniosła głowę, patrząc na profesora, który wpatrywał się w nią, a czarne, bezdenne oczy błyszczały. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, w szybkim rytmie urywanego oddechu. Hermiona rozchyliła lekko usta, chcąc wciągnąć jak najwięcej powietrza, którego nagle zaczęło jej brakować.

Chwilę później czerwone wargi Severusa opadły na jej malinowe. Od razu wsunął język do jej ust i rozpoczął romantyczny, namiętny, wymagający taniec.

„ TO NIEPOPRAWNE” – krzyczała podświadomość Hermiony, która całkiem ją ignorując, oddawała zdecydowane i męskie pocałunki swojego profesora. Zaczęła delikatnie gładzić umięśniony Snape’a, wywołując dreszcze na jego ciele. On natomiast złapał ją w talii i przyciągnął do siebie, pogłębiając pocałunek.

Kiedy dłonie mężczyzny zjechały niżej na jej biodra i zaczęły je ściskać, coś zastukało w okno salonu, a oni odskoczyli od siebie w szaleńczym tempie, spoglądając we własne oczy z przerżeniem bądź też porażeniem.  
 - Panno Granger…
________________________________________________________________
Witam serdecznie :) 
Wakacje, nareszcie, wakacje ;) 
Proszę o komentarze, gdyż Sevmione to dla mnie nie lada wyzwanie! ;) 
Jeszcze raz życzę Kejti wszystkiego, co najlepsze :) 
Mam nadzieję, że te wakacje pozwolą Wam obudzić w sobie wenę i chęć do pisania. Pozdrawiam, buziaki,
Lúthien ;***

niedziela, 15 czerwca 2014

Miniatura XII: "Mały pokaz" (18+)

OSOBY NIEPEŁNOLETNIE PROSZONE SĄ O POMINIĘCIE CAŁEGO TEKSTU! :) 

Because you're young, you're wild, you're free
You're dancing circles around me
You're fucking crazy
You're crazy for me

_________________________________________________________________


Kolejne spojrzenie rzucone w Jego stronę. Takie szybkie, przelotne, byleby tylko rozbudziło to, co trzeba. Delikatny uśmiech czai się w kącikach ust i nie znika, gdyż myśli są dalekie od tych właściwych. Ona wie, że On już nie przetrzyma tej godziny spokojnie… ani żadnej następnej.

Tym razem to On wchodzi za nią do windy. Delikatnie przeciska się obok, ale przy tym specjalnie, niby niechcący, dotyka dołu Jej pleców swoim ramieniem. Wie, o co toczy się gra. Jego wzrok utkwiony jest w czubku jej głowy, a Ona delikatnie odrzuca swe długie włosy do tyłu. Zapach róży roznosi się po windzie. On wciąga głęboko powietrze, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.

Winda pustoszeje. I wreszcie, zostają sami. Ale Ona nie odwraca się do Niego. Kobieta wie, że tego nigdy nie można robić.

On natomiast podnosi swoje męskie dłonie i kładzie na Jej karku, masując go powoli. Schodzi coraz niżej, pozostawiając na Jej skórze dreszcze, które przechodzą przez ciało falami.

- Róże? – pyta mężczyzna, kiedy Jego ręce zatrzymują się na biodrach, pieszcząc je.

- Specjalnie dla Pana. – Jej słodki głos kładzie nacisk na ostatnie słowo.

Drzwi odsuwają się, a kobieta wychodząc, odwraca się, zmysłowym spojrzeniem kusząc mężczyznę. Tym razem jednak On nie ulega. Poczeka.

* * *

Biuro jest przestronne, eleganckie i w pełni własne. Mężczyzna kładzie swoją teczkę na biurku. Siada w fotelu i z westchnieniem patrzy przez okno z widokiem na cały Londyn.

Praca mija mu szybko i nim się spostrzega, jest już południe. Jego sekretarka właśnie wyszła na lunch. Pozostał sam. Zmęczony, bierze łyk czarnej kawy.

Myśli o Niej. Jest piękna, zmysłowa. Potrafi rozpalić Go jak nikt inny. Tylko Ona.

Właśnie wchodzi do jego biura. Ignoruje Jego zdziwione spojrzenie, włącza przyciemniane szyby, dając im poczucie pełnej prywatności. Odwraca się i patrzy Mu w oczy. Jej własne dosłownie płoną.

Zaczyna delikatnie rozpinać swoją białą, koszulę. Perłowe guziki odkrywają jej ciało, jeden po drugim, ukazują coraz więcej. On luzuje swój krawat. Nagle w gabinecie zrobiło się gorąco. Kiedy już koszula upada na podłogę, Jej dłonie zabierają się za ołówkową, przylegającą spódnicę. Ją też ściąga wprawnym ruchem.

Staje przed Nim w samej białej, koronkowej bieliźnie i czarnych pończochach. Na stopach ma szpilki, które dodają pikanterii Jej wyglądowi.

Podchodzi do Niego zmysłowym, powolnym krokiem. Okręca jego fotel i siada mu na kolanach z szeroko rozstawionymi nogami. Zaczyna Go całować, smakuje Jego usta. Jej dłonie błądzą po Jego umięśnionym ciele, aż docierają do krawatu, zdejmując go szybko. Później zajmuje się Jego szarą koszulą, która również ląduje gdzieś za fotelem.

On nie wie, co powiedzieć, a jedynie poddaje się temu, co Ona robi. Jest mile, ale to bardo mile zaskoczony. Czeka.

Pocałunki kobiety schodzą na Jego szyję, gdy on uwalnia Jej piersi ze stanika. On bierze je w swoje dłonie i zaczyna pieścić, delikatnie szczypiąc i masując. Z ich gardeł wydobywają się pierwsze jęki.

Dłonie kobiety zatrzymują się na rozporku spodni, próbując jak najszybciej je rozpiąć. I udało się. Przez materiał zaczyna głaskać już Jego twardą męskość.

Niedługo potem oboje są nadzy i spragnieni swych ciał. On sadza Ją na biurku, patrząc jak perwersyjnie wygląda w tej właśnie pozycji, w tym miejscu. Ale Ona nie chce czekać. Przyciąga Go do siebie, mocno całując Jego spragnione usta.

Mężczyzna mocnym pchnięciem wchodzi w Nią. Ona jęczy z widoczniej rozkoszy. Zaczynają swój erotyczny taniec języków i ciał. Smakują się wzajemnie. On mocno porusza się wewnątrz Niej, a Ona błaga Go o więcej.

Wybuch nadchodzi niespodziewanie. Ona zaciska się wokół niego, a On wlewa siebie w Nią . Orgazm jest zawsze tak samo intensywny. Krzyczą w ekstazie, zatracają się w sobie nawzajem, czują to, co ich łączy.

Później ubierają się, ale nie mówią nic. Tak jest wspaniale. Jedynie uśmiechy pokazują ich zadowolenie. On odsłania szyby w oknach, wpuszczając słońce do gabinetu. Ona poprawia jeszcze swoje długie włosy.

- Piękne przedstawienie, Pani Malfoy. – Mówi Draco z lekką chrypą.

- Dziękuję, Panie Malfoy. – Hermiona zapina ostatni guzik koszuli i wychodzi.
_____________________________________________________________
Witam :) 
Ale Was zaskoczyłam pewnie ? :) 
Sevmione w trakcie pisania...Lúthien taka zdziwiona sobą xD

ANKIETA w lewym górnym rogu! GŁOSUJEMY :) KOMENTUJEMY mój psychiczny wysiłek napisania takiej miniaturki ;D

Pozdrawiam, całuję, 
Lúthien ;* 

środa, 4 czerwca 2014

"Niebo pełne gwiazd" - One shot #1

To nie jest Dramione. ;) 
Dedykuję tym, którzy odważą się to przeczytać! ;) 
________________________________________________________________
Choose your last words

This is the last time
'Cause you and I
We were born to die
________________________________________________________________

Pierwszy dzień w nowej szkole zawsze jest pewnym przejściem. Nigdy nie wiesz, czy znajdziesz kogoś, z kim będziesz mógł zamienić kilka słów. Nie wiesz też, czy będziesz pasował do klasy. Wszystko, co znajdziesz na swojej nowej drodze, jest jednym wielkim pytaniem.

Właśnie te pytania nękały mnie wrześniowego poranka, kiedy to po przeprowadzce miałem iść do nowej szkoły. W sumie, nie miałem nic przeciwko szkole. Ale poznawanie innych osób było dla mnie wielkim wyzwaniem.

Dlatego właśnie tak wiele czytam. Można powiedzieć, że to książki są moim prawdziwym światem, a nie to, co mnie otacza. Oderwanie mnie od jakiegoś dobrego fantasy graniczy z dosłownym cudem.

Ale teraz właśnie, powinienem wstać i udać się do nowej szkoły. Już słyszałem krzyki mamy, dochodzące z kuchni. Wiedziałem, że dziś nie wymigam się żadnym bólem brzucha, czy też głowy. Musiałem stawić czoło światu, który nie zawsze był dla mnie dobry.

Zwlokłem się z łóżka i poszedłem do łazienki. Spojrzałem w lustrze na swoje umęczone odbicie. Głęboko zielone oczy patrzyły zrezygnowanie, a ciemno-brązowe, w pełni zwichrzone włosy opadały lekko na czoło.

Rodzice siedzieli przy kuchennym stole, tradycyjnie popijając czarną, mocną kawę. Prawnicy – prychnąłem w duchu. Częściej widywałem okładki książek, niż ich samych. Brak mi było czasu, którego nigdy mi nie poświęcali. Tylko o to miałem do nich żal. To głównie z tego powodu zamknąłem się w sobie i czytanie stało się moim własnym rytuałem.

- Cześć! – Powiedziała radośnie mama, unosząc wzrok.

- Cześć – mruknąłem niemrawo. Chciałem jak najszybciej wydostać się z kuchni.

- Przed tobą wielki dzień, synu. – Oznajmił mój ojciec, John.

Wyśmiałem go w duchu. Chyba sobie żartuje.

Kilka minut później wyszedłem na słoneczny chodnik. Szkoła była oddalona o jakieś pół kilometra, więc był to krótki i całkiem nudny spacer.

* * *

Dzień mijał mi szybko. Nim się spostrzegłem, siedziałem na stołówce, smętnie przeżuwając czekoladowy budyń. Zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Przy poszczególnych stolikach siedzieli tak podobni do siebie ludzie – cheerleaderki, koszykarze, typowe nerdy, kujony i ja. Samotny przy stoliku.

Westchnąłem, jeszcze raz omiatając salę spojrzeniem. Było głośno, słowa uczniów mieszały się ze sobą. Miałem wrażenie, że ktoś mi się przygląda. Chciałem je zignorować, ale ciekawość zwyciężyła i odwróciłem się w lewo.

Na początku nikogo nie ujrzałem, jednak później w oczy rzuciła mi się siedząca w kącie postać. Dziewczyna ta czytała jakąś książkę, czarne włosy opadały jej na czoło i co chwilę cierpliwie je odgarniała. Chwilę później podniosła swój wzrok, a jej intensywne spojrzenie spotkało to moje.

I już wiedziałem, że zapomnieć o niej, będzie rzeczą niemożliwą.

* * *

- Skarbie, wszystko w porządku? – spytała mama, stojąc w progu mojego pokoju.

- Tak – odpowiedziałem zwięźle. Kompletnie nie wiedziałem, o co może jej chodzić tym razem.

- Jesteś pewny? Ostatnio jesteś zamyślony bardziej niż zwykle… a przede wszystkim chętnie chodzisz do szkoły. – Wzrok mojej rodzicielki prześlizgnął się po pokoju, w którym w każdym zakątku leżały książki.

- Mamoo, naprawdę nic mi nie jest – powiedziałem stanowczo, na co ona tylko wzruszyła ramionami, oznajmiając, że za kilka minut kolacja.

Może miała trochę racji. Byłem zamyślony. A powód mojego ciągłego roztargnienia spotykałem jedynie w szkole i to właśnie dlatego było mi ciężko skupić się całkowicie, a także chętnie podążałem na lekcje. Od tamtej sytuacji na stołówce wypatrywałem nieznajomej na szkolnym korytarzu, za każdym razem w nadziei, że ona zwróci na mnie swoją uwagę.

Kilka razy udało mi się ją zobaczyć, kiedy stała koło swojej szkolnej szafki. Zwykle była sama, ewentualnie z Rickiem – chłopakiem z mojej klasy, zaliczającym się do kujonów. Zawsze trzymała coś w rękach, nieważne, mógł to być zeszyt, podręcznik lub książka fantasy Jedna dłoń odgarniała spadające na twarz długie włosy. Potrafiłem godzinami snuć domysły na jej temat, rozmyślając nad kolorem oczu, czy ulubioną piosenką. Wydawało mi się, że ona różniła się od stereotypu amerykańskiej uczennicy. Wystarczyło tylko spojrzeć na to, jak się ubierała – dżinsy i czarne albo szare koszulki. Żadnego koloru. Była inna, tego byłem pewien.

Uważałem się po części za głupca. Kto normalny wie, że inna osoba jest jego bratnią duszą, nawet nie poznając jej imienia?

Poza tym zakolegowałem się z Jamesem, z którym siedzę teraz w ławce. Bywa lekko zakręcony, ale sprawia wrażenie miłego. Oboje jesteśmy trochę osamotnieni w tej całej szkolnej społeczności.

Dwa tygodnie zajęć minęły mi bardzo szybko. Nadal jednak nie poznałem dziewczyny, pojawiającej się w moich snach. Aż w końcu, w ostatni piątek września nadarzyła się ku temu okazja. Tuż przed dzwonkiem, razem z Jamesem szukaliśmy jego siostry, której jeszcze nie miałem okazji poznać. Korytarz jak zwykle był w totalnym chaosie. Rozglądałem się z nudów, patrząc na wymalowane twarze dziewczyn ze sztucznymi uśmiechami na ustach. Dziwiło mnie to, że tak niewiele osób widzi fałszywość, skrytą pod dokładną maska wykonaną z różnych malowideł.

W pewnym momencie James pociągnął mnie za rękaw, a ja odruchowo odwróciłem się w drugą stronę, patrząc wprost w intensywnie szare oczy. Wszystko inne straciło swoje znaczenie prócz wrażenia, iż te oczy mogą przejrzeć mnie na wylot.

- To moja siostra Caroline – powiedział James, wskazując na niską blondynkę, stojącą naprzeciw niego.

- Cześć – mruknąłem, niecierpliwie czekając na poznanie imienia tajemniczej dziewczyny.

- To jest Anastasia, koleżanka Cary. Ano, to jest mój kumpel Christian – przedstawił mnie.

Nie potrafiłem powiedzieć słowa, gdyż dotyk jej małej dłoni spowodował dreszcz na moim ciele.

- Witaj – uśmiechnąłem się delikatnie.

* * *

Cały dzień myślałem o Anastasii, o jej szarych oczach i czarnych jak heban włosach. Byłem zauroczony. A może zaczarowany? Może jej magiczne imię czyni z niej czarownicę? Tego nie wiedziałem, ale coś mówiło mi, że powinienem szybko znaleźć antidotum na ten urok, gdyż te zaklęcia mogą się źle dla mnie skończyć. Gdybym wtedy wiedział…

Kolejne dni mijały, a ja starałem się zbliżyć do niej chociaż o jeden centymetr. I powoli mi się to udawało. Spędzaliśmy razem więcej czasu.

- Hej – przywitałem się z nią, siadając przy stoliku, na którym leżał jakiś kryminał i zeszyty z biologii i chemii.

- Co tam? - podniosła swój wzrok na moją twarz. Była blada, jakby lekko chora.

- Wszystko w porządku? – Zignorowałem jej wcześniejsze pytanie.

- Tak. – Opuściła głowę i próbowała udawać, że czyta notatkę. Ja wiedziałem jednak, że tego nie robi.

- Anastasio...

- Nie mów tak do mnie!- Zdenerwowała się lekko, ponownie unosząc głowę.

- Ano, umówisz się ze mną? – wypaliłem. Ta myśl chodziła mi po głowie już od dłuższego czasu.

Speszony, spojrzałem w jej stronę, nie bardzo wiedząc, jak zareagować na jej milczenie.

- Okej – wyszeptała i w tym samym momencie zabrzmiał dzwonek, a Anastasia wstała i wyszła ze stołówki.

W duchu odczuwałem smak wygranej. Udało się! Teraz pozostawało tylko wymyślić, gdzie mógłbym ją zabrać. Pomysłów miałem naprawdę wiele. Chciałem, żeby to było coś wyjątkowego.

* * *

Siedzieliśmy na ławce w parku. Wieczór był ciepły i urokliwy. Widziałem uśmiech mojej towarzyszki, która opierała się głową o moje ramię. Wyglądała ślicznie w szarej sukience na ramiączkach.

- Czemu czytasz tak wiele książek? – spytałem, gdyż to pytanie nurtowało mnie od czasu, gdy po raz pierwszy ją ujrzałem, wtedy w stołówce. Tak wiele zmieniło się od tamtej chwili.

- Ciężko to wyjaśnić. Chyba kocham uciekać do innego świata – odpowiedziała, a ja usłyszałem w jej słowach samego siebie. Również to robiłem – uciekałem.

Spojrzałem na nią, a ona odchyliła swoją głowę, by objąć wzrokiem gwiazdy.

Myślę, że to właśnie wtedy się w niej zakochałem.

* * *

Dni mijały. Widziałem, że Anastasia coraz rzadziej się uśmiechała, w jej oczach gasł płomień. Martwiłem się tym, co widziałem. I postanowiłem, że po prostu ją zapytam, co się dzieje.

Przebywałem właśnie w barze naprzeciw szkoły. Przesiadywało tu kilka znajomych twarzy, ale ja i tak wyczekiwałem tej jednej. Bałem się trochę tego, co mogłem usłyszeć w odpowiedzi. Anastasia była tajemnicza i zauważyłem też, że coraz bardziej zamykała się w sobie.

Kiedy dzwonek u drzwi zabrzęczał, spojrzałem w tamtą stronę, widząc czarnowłosą dziewczynę, w całkowicie czarnym stroju, który podkreślał jej niesamowicie bladą skórę. Podeszła do mnie i przywitała się.

- Byłam w bibliotece – wytłumaczyła, ale nie obchodziło mnie jej niewielkie spóźnienie. – Wypożyczyłam sobie pierwszą część Opowieści z Narnii. Czytałeś?

- Tak. Było całkiem fajne – rzekłem.

- Muszę się za to jak najszybciej wziąć. I jeszcze czeka mnie esej… – narzekała, a ja zdałem sobie sprawę, że mógłbym słuchać jej przez wieczność. W pewnym momencie zamilkła i spojrzała na mnie dziwnie. – Co się stało? – spytała. Wyglądała na zaniepokojoną. Chyba musiałem mieć nieźle rozmarzoną minę.

- Ana, powiedz mi, czy wszystko jest w porządku? – Odważyłem się spojrzeć w jej szare oczy, które aktualnie przykrył jakiś ciężki cień.

- Wszystko jest dobrze. Naprawdę nie wiem, czemu pytasz. – Uśmiechnęła się, ale umysł podpowiadał mi, że to tylko usta były zaangażowane w ten gest.

- Proszę Cię, nie kłam. Coś jest nie tak, a Ty nie chcesz mi powiedzieć – uniosłem się lekko. Bardzo chciałem znać prawdę.

- Nic mi nie jest – podkreśliła.

- I powiedz mi teraz, jak ja mam się nie martwić. Ostatnio chodzisz zamyślona, mówisz tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Co się stało? Jesteś moją przyjaciółką. Ba, ja Cię przecież kocham… - Zaciąłem się w momencie, kiedy wypowiedziałem ostatnie zdanie. Ładnie. Wygadałem się.

Miałem wrażenie, że przez to wyznanie coś się zmieniło i usilnie starałem się to naprawić. Jak najszybciej.

- Ja, ja… - zacząłem, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

- Dlaczego mi to robisz? – Wreszcie zaczęła mówić. – Nie wiesz, co się dzieje. Nie jesteś w stanie tego zrozumieć.

- To mi to wytłumacz! – podniosłem głos w nadziei, iż wreszcie usłyszę te skrupulatnie ukrywane słowa.

Chwilę czekała. Jakby badała otoczenie.

- Mam raka. W rzeczywistości pozostało mi kilka tygodni życia. – Powiedziała, a moje serce dosłownie zamarło.

Co? Jak to możliwe? Jedyna osoba, którą obdarzyłem uczuciem, ma umrzeć w bliskiej przyszłości? Czy nie może wyciągnąć tej swojej czarodziejskiej różdżki i się uzdrowić? Przecież była „czarodziejką”…

- Nie… - Nadal nie wierzyłem w to, co działo się wokół.

- Przykro mi – szepnęła i pocałowała mnie delikatnie w usta.

* * *

Udało mi się wyrwać jeszcze trochę dni razem z nią. Każdą chwilę spędzaliśmy razem, w obawie, że za chwilę nasza bajka się skończy. Spełniliśmy kilka swoich skrytych marzeń. Kiedyś nawet wyznałem , że w myślach porównywałem ją do czarodziejki. Śmiech, jakim mnie obdarzyła był lekiem na rany, które w samotności bolały najbardziej.

Z każdym dniem zasypiałem ze świadomością, że kolejnego możemy się już nie spotkać. Ale pomimo wszystkiego byłem spokojny. Wiedziałem, że była szczęśliwa do końca, a nawet wtedy, gdy leżała na szpitalnym łóżku, a ja czytałem jej ulubiony fragment Władcy Pierścieni.

A gdy Anastasia odeszła, płakałem całą noc i dzień. Na pogrzeb już brakło mi łez.

Przeklinam ją w myślach: „Musiałaś tak czarować?”, a moje usta wyginają się w lekkim uśmiechu.

I do dziś widzę ją całą, patrzącą z zachwytem na pełne gwiazd niebo.

____________________________________________________________
Witam, witam :) 
To Kejtidżi namówiła mnie do wstawienia tego opowiadania, 
więc nie odpowiadam za zszargane nerwy, czy coś xD
Jeszcze tylko trochę... 
Trzymajcie się, miłego poprawiania ocen na zakończenie! :) 
Buziaki,
Lúthien ;*