środa, 26 marca 2014

Epilog : „Mamy miłość – mamy wszystko”

„It's closer to the truth to say you can't get enough
You're gonna have to face that
You're addicted to love”
 _______________________________________________________________________
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.

Każdy kolejny dzień jest jak nowa gwiazda, która rozbłyskuje na nocnym niebie.
Nie musimy martwić się, że kiedyś to wszystko się skończy, bo wiemy, że to jedyne uczucie jest wieczne, że ono nigdy nie zginie.
            Mamy miłość – mamy wszystko.

Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.          
           
Może nie umiemy przewidzieć, co będzie dalej.
Może nie znamy swoich tajemnic.
Może nie wiemy wszystkiego.
Może nie wierzymy mocno.
Ale mamy miłość – mamy wszystko.

I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.

Dom, dzieci, ogródek. Mamy wszystko. Lecz cóżby nam to dało, gdybyśmy nie mieli miłości?
            Jednak mamy miłość – mamy wszystko.

Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;

Nie wystawiamy jej na próbę. Ale wiemy, że przetrwa to, co najgorsze.
Bo wiele już przetrwała.
Bo jest naszą miłością – jest wszystkim, co mamy.

nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;

Pamiętamy te popełnione błędy, ale wnioski dały nam wiele.
Pamiętamy kłótnie, często będące wynikiem błahostek, tak mało ważnych.
Te spory są niczym.
Gdyż mamy miłość – mamy wszystko.

nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.

Nie mamy tajemnic. Nie okrywamy się kłamstwami.
Nie budujemy muru pomiędzy sobą, bo boimy się stracić. 
Ponieważ, kiedy mamy miłość – mamy wszystko.

Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.

Zniosła wszystko, uwierzyła w to, że będziemy razem szczęśliwi.
Powierzyła nadzieję w marnym liściku bożonarodzeniowym, odczytanym pewnego czerwcowego dnia.
Zrobiła dla nas tak wiele… i wciąż ją mamy, tę miłość, więc mamy wszystko.

Miłość nigdy nie ustaje,
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie,
lub jak wiedza, której zabraknie.

Nasza przetrwała już tyle lat. Nigdy nie ustała, chociaż miała swoje wzloty i upadki.
Zawsze wstawała silniejsza.
Trwać będzie wiecznie, bo jest wszystkim, a gdy wszystkiego zabraknie, pozostanie szara pustka.

Po części bowiem tylko poznajemy,
i po części prorokujemy.

My poznaliśmy po całości. Dzięki niej.
Dzięki miłości, która jest wszystkim.

Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe.

Nigdy nie była doskonała. Nie ma doskonałych rzeczy.
Ale z każdym dniem, robiła się coraz silniejsza.
Czuliśmy to, że nasze „wszystko” nabiera ważniejszego znaczenia.

Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.

Ta miłość, przybyła wtedy, kiedy nawet nie wiedzieliśmy, co to jest.
Dzieci pełne ambicji i utrudnień jednocześnie.
Ale znalazła nas, gdy rozum pojął, że to stało się o wiele wcześniej.
Że dawno zaczęliśmy tylko siebie nawzajem nazywać „wszystkim”.

Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz.
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.

To było jak odrodzenie. To było jak oświecenie.
Jak poryw wiatru. Jak grzmot i błyskawica.
Jak każda kolejna rewolucja. Jak wojna. Jak pokój.
Spadło na nas i rozświetliło nam drogę.
Wtedy zobaczyliśmy siebie, bo to miłość otworzyła nam oczy…
dlatego jest dla nas wszystkim. 
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy:
z nich zaś największa jest miłość.
— 1 Kor 13,1-13

Wierzymy wytrwale. Nadzieja płonie w naszych sercach
Ale mamy też miłość… bo gdybyśmy ją stracili, sens życia odszedłby wraz z nią.

* * *
Patrzymy w swoje oczy. One zawsze były takie same. Pomimo tych wielu bruzd, rozciągających się na skórze, kolor był tak intensywny jak wtedy, kiedy wszystko się zaczęło.
Stoimy na brzegu morza, a ciepły wiatr rozwiewa nasze siwe włosy. Zachód słońca maluje się w oddali, nasze pomarszczone dłonie spotykają się i zaciskają.
Gdy jesteś u schyłku życia, możesz spokojnie zrobić bilans swoich dni. Spojrzysz wtedy z dystansem na to , co przeszedłeś. Ocenisz, zanalizujesz. I będziesz mógł sobie powiedzieć, czy udało Ci się wykorzystać ten dar w stu procentach.
My oglądamy całe swoje życie w sobie. W miłości, jaką darowaliśmy siebie wzajemnie przez długie lata, wcześniej nawet niż byśmy mieli tego świadomość. Dawaliśmy tę miłość naszym dzieciom, naszym wnukom, bo źródło miłości jest niewyczerpane.
I znowu patrzymy na siebie.
Ogień i lód.
Gryfon i Ślizgon.
Biel i czerń.
Niebo i piekło.
Dzień i Noc.
Ona i on.
Płonie coś, co zatliło się o wiele wcześniej…
            Do ślizgońskiego przedziału wpadła burza brązowych loczków i uroczą twarzyczką o lekko zadartym nosku wraz z pyzowatym, czarnowłosym chłopcem.
            - Nie widzieliście czasem ropuchy? Neville ją zgubił – powiedziała lekkim głosem, spoglądając po pomieszczeniu. W jednym rogu siedział chłopak o blond włosach i bladej twarzy, a cała jego postawa wyrażała pełną arogancję. Spojrzał w stronę dziewczynki i momentalnie coś w jego oczach poruszyło się, ożywiło.
            - Nie – odpowiedział. Nie wiedział, dlaczego nie może oderwać od niej swojego wzroku. Nie znał takiego uczucia.

            - Ach, szkoda – odpowiedziała miło i uśmiechnęła się pocieszająco do swojego towarzysza, opuszczając przedział, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę nieznajomego. 

________________________________________________________________________

Dedykuję ten epilog wszystkim czytelnikom, 

którzy trwali wraz z bohaterami i przechodzili razem ze mną przez ich życie. 
Dziękuję  tym komentującym, którzy każdym słowem potrafili podnieść mnie na duchu:
Shadow,
Mii Vlad, 
Gisi, 
Lacarnum Inflamare, 
Esce, 
Lili Blue, 
e-shconheit, 
Alexis Nott, 
Clover, 
Turtledove, 
Draco Malfoy, 
Hermione Granger,
Venetti Noks. 
Dziękuję również anonimkom, które pojawiały się od czasu do czasu, 
wywołując uśmiech na mojej twarzy :) 
Dziękuję także Marlence, która jako pierwsza o blogu się dowiedziała i zaczęłą go czytać :)
Dziękuję też Kejtidżi, która potrafi mnie zrozumieć :)
Dziękuję za te wyświetlenia, za liczbę obserwatorów. 
Dziękuję za to, że powoliliście mi poznać siebie na nowo. 

"Przeznaczenie jest ogniwem a serce nie sługa
Czasami dwie różne połowy pasują jak ulał
Ich droga będzie długa, czy krótka, tego nie wiem
Dalej za mnie będzie pisać życie, bądź tego pewien"

Powracam  z miniaturką po egzaminach ( koło 30 kwietnia) ! Bywajcie zdrowi! Pozdrawiam, całuję, 
Lúthien ;*

piątek, 14 marca 2014

Rozdział XXX

Z dedykacją dla Kejtidżi - przede wszystkim za rozmowę. 

I'm addicted to you, 
Hooked on your love, 
Like a powerful drug
I can't get enough of”
___________________________________________________________________
                                     
            Ostatnie dni roku szkolnego w Hogwarcie przemijały nadzwyczaj szybko. Z mrugnięciem oka minął tydzień, który przyniósł ze sobą oczekiwania i opowieści, przekazywane z ust do ust przez rozgrzanych słońcem uczniów.
            Lekcje były lekkimi powtórkami, szczególnie praktycznymi i nawet nauczyciele nie zadawali sobie wiele trudu, również tęsknie wyczekując tego wolnego czasu, w którym odpoczęliby od podopiecznych  i innych trudnych spraw.
            Gwar rozmów w Wielkiej Sali wcale, a wcale nie cichł. Śniadanie zawsze było żywym wydarzeniem, a większość uczniów paplała wesoło to o tym, to o tamtym. W powietrzu unosił się zachęcający zapach potraw, a słońce wpadało przez wielkie okiennice, oświetlając całe pomieszczenie.
            Uczniowie Slytherinu obmyślali co lepsze, głupie odzwyki, czy też dowcipy, które mogliby zrealizować jeszcze w te ostatnie dni. Co niektóre panny głośno rozprawiały o paryskich pokazach mody, na które koniecznie muszą się wybrać, a panowie z kolei o Mistrzostwach Świata w Quidditchu, które miały odbyć się w tym roku w Polsce.
            Krukowi byli w zarozumiałych nastrojach. Niektórzy przechwalali się, jakie będą mieli średnie końcowe i oceny z eliksirów. Inna połowa marzyła tylko o popołudniu na błoniach z ciekawą książką w dłoni.
            Puchoni spoglądali po sobie zaspanym wzrokiem, a sok dyniowy szybko znikał z dzbanków. Wiedzieli jedynie, że imprezy w środku tygodnia  nie są najlepszym rozwiązaniem.
            Gryfoni nie byli radzi z tego, że to już koniec roku i muszą się udać do domu, gdzie czekają na nich rodzice, z tysiącem pytań i uścisków. Ale przecież, nawet podczas wakacji może zdarzyć się jakaś przygoda?
            Draco i Blaise siedzieli przy swoim stole, niemrawo żując śniadanie.
- Powinienem Ci przylać, za tę akcję z Ginny – rozpoczął Blaise. Mimo, że minęło już wiele czasu od tego zdarzenia, chwila, by  wygarnąć wiele rzeczy przyjacielowi nadarzyła się dopiero dziś.
            - Nie sądzę – odrzekł lekko Draco, odwracając się w jego stronę z ironicznym uśmieszkiem.
            - Tak bezczelnie mnie okłamać, no wiesz co… - kontynuował Diabeł, chcąc wreszcie wydobyć cokolwiek z blondyna. Ostatnio można powiedzieć, że zamknął się w sobie. Jeśli odpowiadał na pytania, to jedynie wkurzającymi monosylabami.
            - Tak wiem, jesteś mi wdzięczny… nie ma za co, nie ma za co – powiedział, przeglądając wzrokiem Wielką Salę.
            - Nie no, nawet za to być Ci nie walnął, ale kurwa, mógłbyś zacząć ze mną rozmawiać jak jakiś normalny, cywilizowany czarodziej? – zapytał brunet, uderzając pięścią w stolik, a naczynia stojące na nim zabrzęczały.
            - Nie mógłbym…
            - Czemu?
            - Bo nie jestem normalny – stwierdził ze złością Draco i szybko wstał.
            Przemierzył Wielką Salę, ale drzwi otworzyły się i wyłoniła się z nich Hermiona Granger. Stanęła na jego widok, niby trafiona jakimś urokiem.
            On również przystanął i spojrzał w jej czekoladowe oczy, które prześladowały go każdej nocy. Czuł, jak coś się zmienia. Coś odchodzi. Coś, co już nigdy nie powróci. Próbował zatrzymać tę chwilę, ale wymykała mu się przez palce, jak woda przez zaciśnięta pięść. Nie chciał, by cokolwiek zmieniało się kiedykolwiek. Chciał, by pomiędzy nimi wszystko było tak, jak w Boże Narodzenie.
            I wiedział, że jednak coś pękło, i w nim, i w niej. Hermiona pewnym krokiem przeszła obok, a Draco poczuł tylko jej słodkie perfumy, które przypominały o każdej straconej chwili.
                                                                       * * *
            Ginny usiadła pod jednym z drzew, przy którym siedział zamyślony Diabeł, wpatrujący się w błyszczące jezioro. Dobrze wiedziała, co go dręczyło… bo dręczyło też ją.
            -Nie myśl o tym – powiedziała delikatnie, wiedząc, że choć na chwilę odwróci jego uwagę.
- Martwię się. On ewidentnie ją kocha, a tu co… jak zwykle – westchnął z irytacją, patrząc na swoją dziewczynę. – Nas to potrafili pogodzić, ale sobie, to nie dadzą pomóc.
- Tacy już są.  Oboje boją się siebie nawzajem – wyjaśniła dziewczyna.
- Chyba musimy poczekać – powiedział Blaise.
- Też mi się tak wydaje. Wiele rzeczy muszą sobie poukładać w tych roztrzepanych głowach…
- Ale jedno wiem na pewno. Chyba nigdy w życiu im się nie odwdzięczę za to, co zrobili dla nas – zakończył prawie szeptem, zamykając oczy.
            I właśnie w tym momencie Ginny pomyślała dokładnie to samo.
                                                                       * * *
            Przedostatni dzień był cały zajęty przygotowaniami do zakończenia roku. Hermiona jako prefekt, musiała zająć się wieloma sprawami. Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby tym czynnościom nie towarzyszył ciągły, palący, obserwujący wzrok pewnego blondyna, jej współlokatora, notabene osoby, do której uczucie tak chętnie skrywała.
            Cóż mogła poradzić, że ten chłopak, a właściwie mężczyzna oddziaływał na nią mocniej, niż ktokolwiek inny? Przecież nie miała na to żadnego wpływu i chyba to najbardziej ją denerwowało.
            Delikatnie podniosła szarfę z herbem Hogwartu. Jeszcze tylko kilkanaście godzin. Tylko kilkanaście godzin…
                                                                       * * *
            Patrzenie na nią, sprawiało mu przyjemność. Wyważone, staranne ruchy, zmysłowa gracja. Naprawdę wiele można rzec o niej, ale na pewno nie to, że nie jest piękna na swój sposób.
            Dla niego była boginią. Kleopatrą o brązowych oczach, prawie złotej skórze i lokach, układających się jak sprężyny. Raz kusicielką, raz małą dziewczynką. A kiedy indziej, obiema w wybuchowej mieszance.
            Wiele wyszukanych epitetów krążyło po jego głowie, kiedy tylko na nią spoglądał. Naprawdę wiele niewypowiedzianych, tak idealnie skrywanych przemyśleń i słów, które powinny ujrzeć światło dzienne.
            Nie rozmawiali ze sobą. Jedynie jakieś ciche „cześć” wypływało z ich ust. Przeważnie traktowali się jak powietrze. Jak coś, czym oddychamy, jednak tego nie widzimy. I to był ich paradoksem… próbowali zapomnieć.
            Niestety, nie wszystko można było załatwić w ten sposób.
                                                                       * * *
            Wieczór przyniósł ze sobą złocisty zmierzch i ciepły wiatr, który delikatnie rozwiewał jej loki. Kto mógłby pomyśleć, że to już jej ostatni wieczór w tej szkole. Tak wiele tu przeżyła, tak wiele nauczyła. Ciężko będzie tak po prostu pozostawić za sobą tyle lat życia w tych murach, które zawsze zapewniały jej bezpieczeństwo.
W pierwszej klasie poznała Rona i Harry’ego, jej przyjaciół. Wtedy to ocalili Kamień Filozoficzny przed Lordem Voldemortem. Wtedy to w jej życiu po raz pierwszy pojawił się Malfoy i na zawsze chciała, by z niego zniknął.
Drugi rok nauki był pełen niespodzianek. Przygotowywanie eliksiru Wieloskokowego
w łazience Marty, późniejsze wypicie go i stanie się po części kotem – akurat to nie było miłe. Spetryfikowanie przez Bazyliszka też nie należało do najlepszych wspomnień. A chyba tym, co kłuło najbardziej, była pierwsza „szlama” ze  ślizgońskich ust.
            Kolejny rok był na pewno bardziej napakowany zagadkami, niż ten poprzedni. Dokładnie pamiętała to śmieszne wróżbiarstwo, a także to , jak świetnie przywaliła Malfoyowi, prawie łamiąc mu nos. Piękne czasy zmieniacza czasu oraz ratowania Syriusza, który okazał się dobrym człowiekiem i osobą, która dawała Harry’emu nadzieję.
            Czwarty rok w całości minął na ciągłym zamartwianiu się o Wybrańca, który brał udział w Turnieju Trójmagicznym oraz bzdurami wypisywanymi przez Ritę Skeeter. Ale najważniejszym wydarzeniem, które zapamiętała, to Bal Bożonarodzeniowy spędzony wraz z Krumem. A także spojrzenie Draco, które coś wyrażało… tylko nigdy tego nie rozszyfrowała.
            Kolejny rok był pełen różowej Umbridge, jej brygady inkwizycyjnej i walką z nimi. Był to także czas po powrocie Voldemorta, czas niebezpieczny. Walka w ministerstwie była bardzo kosztowna. Utrata Syriusza wiele znaczyła nie tylko dla Harry’ego, również dla niej.
            Szósta klasa przyniosła wiele łez i zawodów, w szczególności na Ronie, w którym była zakochana. Tego czasu, w którym tak wiele osób było zagrożonych, wolała wcale nie pamiętać.
            Później była wyprawa związana z horkruksami. Najbardziej zapadły jej w pamięć odejście Rona i tortury zaserwowane przez zwariowaną Bellatrix. A później Bitwa o Hogwart, w której tak wiele serc przestało bić na zawsze.
            Ten rok był zwariowany pod każdym ze względów. Zadawanie się ze ślizgonami, kłótnie z Gryfonami i to, co się stało i jak się stało. Harry i Pansy byli ze sobą szczęśliwi. Nie obchodził ich świat, wreszcie znaleźli oparcie, którego oboje  szukali wiele dni. Ron i Parvati  odnaleźli się po wielu latach, choć tak naprawdę byli obok siebie.
            Wszystko szło w jak najlepszym kierunku.
                                                                       * * *
            W salonie nie było nikogo. Najwyraźniej, jej współlokator wyszedł świętować zakończenie roku. Ona też miała taki zamiar. Jej wzrok skierował się ku barkowi, skąd wyjęła kilka butelek piwa kremowego.
            Z takim zaopatrzeniem mogła spokojnie zająć się pakowaniem i uprzątnięciem swojej sypialni.
            Drzwi otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem, które słyszała każdego dnia. Jednak ciężko jej będzie rozstać się ze szkołą.
            Po kolei brała do ręki ubrania, książki i wszystko inne, skrupulatnie wkładając je do kufra. Mogła użyć prostego zaklęcia. Ale nie chciała, bo w ten sposób żegnała się z Hogwartem już na zawsze.
            I nie tylko ze szkołą chciała się pożegnać. Chciała zapomnieć o tych miesiącach udręki, które powoli robiły z jej twarzy maskę. Może, jeśli odetnie się od niego, wszystko minie? Wzięła do ręki butelkę i pociągnęła łyk… ten smak zawsze będzie jej się kojarzył z Hogsmeade, z Gospodą Pod Trzema Miotłami.
            Na koniec została jej szafka nocna. W niej trzymała rzeczy, które były najważniejsze, dawały jej najwięcej. Zajrzała do pierwszej szuflady, z której wyciągnęła swój pamiętnik…
            - Kiedyś go spalę – mruknęła do siebie, już wyobrażając sobie, jak płomienie liżą wszystko, co w tym roku zaciągało ją powoli na dno.
            W drugiej szufladzie były jej korespondencje. Wyjęła listy i pieczołowicie ułożyła w kufrze. Jednak jej wzrok przyciągnęła zamknięta koperta, na której bardzo znanym pismem napisane było jej imię.
            Wzięła w dłoń swoje znalezisko, chcąc jak najszybciej poznać jej zawartość.
            Wtem w drzwiach stanęła jej przyjaciółka, a Hermiona w panice schowała go do kieszeni szaty przygotowanej na jutro.
            - Heej – przywitała się Ruda, wesoło wypełniając wesołością  pomieszczenie.
- Cześć, cóż to Cię do mnie sprowadza? – spytała zdziwiona dziewczyna, patrząc nieco podejrzliwie na rudowłosą.
- Idziesz. Ze. Mną. Na. Małą. Imprezę – wyrzuciła z siebie pełnym nadziei głosem, który nie zwiastował niczego dobrego dla brązowowłosej.
            - Ginny, ja? W tym wieku? – spytała, mając cichą nadzieję na to, że uda jej się uniknąć tego wyjścia.
- Mionka, Mionka, Mionka – poczęstowała towarzyszkę spojrzeniem godnym pani Weasley. – Wbijaj się w jakiś fajny ciuszek i hop – siup na jednej nóżce – dodała. – A jak nie to się obrażę…
- Ej, nie ma tak – powiedziała zdezorientowana Herm, ale patrząc w maślane oczka Gin, poddała się. – Dobra, ale nie odstawiam się, idę w czym chcę.
- No okeeej – ucieszyła się Ruda. – Będę za 30 minut!
                                                                       * * *
            - Nie wiem, czy to dobry pomysł – szepnęła Hermiona, kiedy to wraz z przyjaciółką, podążały do Pokoju Życzeń.
            - Nie narzekaj, nie będziemy długo – upewniła ją Ruda, uważając tymczasem, by nie wywinąć jakiegoś orła na śliskim marmurze.
            Miona natomiast już wiedziała, jak będzie wyglądać cała ta impreza. Gin wywinie się gdzieś z Diabłem, Harry będzie balował z Pansy, Ron z Paravati, a ona będzie siedzieć sama. Chociaż, może napije się jakiegoś porządnego alkoholu.  
            Wiedziała, że zmieniła się, że ten rok wiele nowego wniósł do jej życia. Tylko, jak wiele?
                                                                       * * *
            Widział jak wchodzi. Jak jej włosy falują przy każdym najmniejszym ruchu. Jak uśmiecha się do Diabła, który nagle pojawił się obok niej. Jak obejmuje wzrokiem salę, przyglądając się tańczącym.
            Wiedział, że lubi tańczyć. Wiedział, że jest w tym niesamowita, a w szczególności wtedy, kiedy tańczy właśnie z nim.
            Widział, że patrzy w stronę baru, ustawionego pod lewą ścianą. Wiedział też, że przyszła się napić i to sporo… Dokładnie tak, jak on.
            Kładzie rękę na ramieniu Blaise’a, który chyba właśnie opowiedział żart. Śmieje się, ale ten śmiech nie jest prawdziwy. Ona udaje, robi to z taką premedytacją, tak dobrze to ukrywa. Ale on wie. On wie, że coś jest nie tak.
            Nagle, chyba wyczuwa, że ktoś na nią patrzy. Odwraca wzrok i spogląda wprost w jego rozżarzone oczy. On wstaje, stawia kroki, ale ona stoi w miejscu. Traci kontrolę.
            Diabeł i Ruda wycofują się, widząc, co się dzieje.
            On stawia swoje kroki dalej, ale ona zaczyna się cofać do wyjścia. Nie chce tego spotkania, boi się go. Wie, że wiele rzeczy nie powinno się w ogóle stać. Wie też, że jest owocem zakazanym, czymś, czego on nigdy nie powinien dotknąć.
            Ale czy to nie te zakazane smakują najlepiej?, odpowiadają jej jego oczy.
            Dziewczyna już naciska klamkę, odwraca się i szybkim krokiem wychodzi.
            On wie, ze to złe, że nie powinien, ale idzie za nią, przemierza, te kilka metrów, jakby były jedynie krokiem w drodze do szczęścia.
            Prawie wybiega z Pokoju Życzeń. Widzi ją na końcu korytarza, kiedy skręca w jedną jego odnóg. Idzie za nią.
            Kroki odbijają się echem od ścian i toczą się po całym zamku. Ale nie dbają o to. Ona idzie przed siebie, prawie biegnie. Ale on i tak ją dogania. Łapie ją w pasie i przypiera całym ciałem do ściany.
            Ale ona nie chce tego dotyku i pragnie jednocześnie. Jest rozbita. Nie unosi głowy, nie chce z bliska patrzeć na te oczy, które w snach pokazują jej własne lęki.
            Jego place już są na jej podbródku, podnosząc go ku górze. Chce widzieć jej oczy. Ten ostatni raz.
            Maska pokrywa obie twarze.
            On chce widzieć ją, nie imitację.
            Jego usta opadają na jej wargi.
“But I’m burning, burning cause you set my soul on fire
Girl I don’t know what I’ll do”
            On wie, wie, że to co robi, zawsze będzie przy nim, że to uczucie zostanie, nigdy nie odejdzie.
            A ona czuje, że ten pocałunek jest pożegnaniem. I godzi się z tym.
            Nagle gorączka jego ust opuszcza jej wargi.
            - Nigdy Cię nie zapomnę – wyszeptuje wprost w jej malinowe usta, a na jego twarzy widać wewnętrzną bitwę. Rozrywa swoje serce na dwie połowy… jedna nieświadomie zostaje w jej dłoniach. Odpycha się od ściany i odchodzi.
            Nie odwraca się. Ona stoi, nie wiedząc do końca, co się dzieje. Analizuje jego słowa, i już wie, że to koniec. I gdy tylko słyszy, że kroki oddaliły się znacznie, fala łez zaczyna cieknąć po jej twarzy. Łzy straty i gniewu jednocześnie.
            - Ty draniu – szepcze dziewczyna. – Ty draniu…
            Nie wie, jak udało jej się dotrzeć do  dormitorium. Jak udało jej się zasnąć, tego też nie wie. Teraz wie tylko jedno… to definitywny koniec.
                                                                       * * *
            - Witajcie, na zakończeniu kolejnego roku nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart – rozpoczęła Minerwa McGonagall. – Myślę, że ten czas był dla Was kolejnym ważnym krokiem w drodze do dorosłości – kontynuowała, ale Hermiona wyłączyła się całkowicie. Wczorajsze wydarzenia wciąż szalały w jej głowie, nie dając żadnej chwili wypoczynku. Chciała wreszcie rozsiąść się w szczelnie zamkniętym przedziale lokomotywy i zatopić w jakiejś miłej lekturze.
            - Żegnajcie, siódmoklasiści, życzę Wam powodzenia! A z resztą, mam nadzieję widzieć się we wrześniu, do zobaczenia – zakończyła profesorka, a Miona wstała żwawo, by po raz ostatni spełnić obowiązki Prefekta Naczelnego.
                                                                       * * *
            - Nie wierzę, że to już koniec – westchnęła Ruda, siedząca obok Zabiniego. Hermiona patrzyła w okno. Ona wierzyła, aż za bardzo.
            - Będzie dobrze – zapewnił ją Blaise z czułym uśmiechem. Brązowowłosa rzuciła im tylko znaczące spojrzenie, na co oni wyszli z przedziału.
            Została sama ze swoimi myślami. Coś w jej umyśle mówiło jej, że tak będzie lepiej, że to nigdy nie było im pisane. Ale ta druga połowa drwiła sobie z tej teorii, wyzywając ją od głupich i niemoralnych.
            Droga mijała, a ona pozostawiała za sobą coraz więcej niewypowiedzianych słów i myśli.
            Na horyzoncie zaczęły pojawiać się jakieś angielskie wioski. Zbliżali się do Londynu.
Wsunęła dłonie do kieszeni i wyczuła kawałek papieru.
            Nie przeczytany list wciąż spoczywał na jej dnie.
            Wyciągnęła go i drżącymi dłońmi rozerwała kopertę. Rozwinęła pergamin.

            Hermiono,
            Wiele słów mógłbym poświęcić na to, by powiedzieć Ci, jak bardzo mi na Tobie zależy.
            Jesteś moją ucieczką od najgorszego, jesteś moim prywatnym światem. Jesteś kimś, kto we mnie uwierzył, kto dał mi nadzieję. Przykro mi tylko, że ją straciłem.
            Wesołych Świąt,
            Draco.
            PS.: Kocham Cię.

            Wjechali na obrzeża Londynu. Ma mało czasu. Musi się spieszyć.
            Odłożyła list, a słona łza spłynęła po jej policzku.
            Drań.
            Szybko zdjęła szatę i schowała ją do torby. Przejrzała jeszcze przedział, kiedy wjechali na peron Dworca King’s Cross.
            Musi jeszcze zobaczyć, czy nikt nie został. Przeklęła w duchu obowiązki prefekta.
Czekała, aż fala uczniów wyleje się na betonowy peron, patrząc na nich z okna, a kiedy korytarze opustoszały, zaglądała do każdego z przedziałów.
            Spieszyła się, jak jeszcze nigdy.
            Wybiegła z pociągu. Twarze otaczających ją ludzi rozmazywały się, nie widziała nikogo. Ale wtedy dostrzegła platynowe włosy, które zalśniły w letnim słońcu.
            - Draco – krzyknęła rozpaczliwie, zwracając uwagę wielu ludzi stojących w pobliżu. Ale na nich jej kompletnie nie zależało.
            Żadnego ruchu, żadnej reakcji.
            - Draco – szeptała w agonii, która nagle ogarnęła jej ciało. Ściskała cenny list w dłoni.
            Odwrócił się.
I widziała już jego oczy, patrzące na nią bez maski, która chroniła ich oboje przez tak wiele czasu.
Widziała w nich to, czego tak bardzo bała się kiedykolwiek pokazać u siebie.   
                                                                       * * *
            - A nie mówiłam! – krzyknęła cicho kobieta.
            - Jak zawsze masz rację – powiedział mąż, łapiąc ją czule za dłoń.
___________________________________________________________________________
Udało się ;) Niespodziewanka na piątkowy wieczór :)
Powiem tak, raz jest lepiej, raz gorzej, bo rozdział można powiedzieć rozrywany.
No, ale co będę mówić. Oceńcie sami!
Trzymajcie się, dziękuję Wam za wszystko!
Lúthien ;*
KOMENTARZE= MOBILIZACJA! ;)

niedziela, 2 marca 2014

Rozdział XXIX

Z dedykacją dla czytelników- dziękuję za to, że jesteście.

„Mogliśmy dojść jak najdalej ze wszystkich,
A teraz każde z nas szuka drugiego w snach,
To historia, która nie znajdzie końca
Opowiada o tych, których zmazał czas”
_______________________________________________________________________
            Od sytuacji w salonie minęło kilka tygodni, które w  życiu obojga były strasznym czasem. Ten pocałunek odsłonił prawdziwe uczucia, ale także zawstydził jak żaden inny. Czy możliwe było takie zachowanie jednocześnie? Oczywiście, i przekonali się o tym na nich samych.
            Sprawa Ginny i Diabła uległa zapomnieniu. Oddalali się od siebie, wcale nie stając na drodze do zjednoczenia swoich serc. Chociaż oboje cierpieli brak tej drugiej osoby, zbyt duża usterka i duma rozrywała ich umysły, i prawie nie bijące serca.
            Wylewane wciąż łzy przepełniały oczy Rudej, a Ognista stale krążyła w żyłach Diabła. Obojgu groziło niebezpieczeństwo… jedno zapije się na śmierć, a drugie natomiast zapłacze.
            Maj przyniósł ze sobą ciepłe promienie słońca, intensywnie zieloną trawę, błękitne niebo, przykryte lekkimi jak puch chmurkami. Wszystko składało się na piękną, zachęcającą do wyjścia z zamku pogodę. W powietrzu unosił się zapach lata, który przenikał przez hogwardzkie mury, wdzierając się do środka i sprawiając, że uczniowie potrafili rozmarzyć się o urokach czekających na zewnątrz, całkowicie zapominając o lekcjach.
Jednak wraz z końcem tego miesiąca, nieuchronnie zbliżały się Owutemy, które sprawnie zabierały sen z powiek większości 7-klasistów. Te najważniejsze egzaminy były wizytówką, z którą można było iść do przodu. Z tego tez powodu, nawet największe lenie ostro wzięły się do pracy, by chociaż w jakimś stopniu wypracować zadawalające wyniki.
Niedzielne popołudnie zwabiło na błonia większą część szkoły, która rozkosznie rozpostarła się na trawie, wygrzewając się w słońcu, śmiejąc, rozmawiając i ucząc. Wśród nich była też Hermiona Granger, która jak nigdy przedtem, nie miała przy sobie żadnej książki. Jedynie okulary przeciwsłoneczne kryły jej oczy, a w kieszeni bezpiecznie spoczywała różdżka.
Była zmęczona. Musiała odpocząć. Intensywność niektórych spraw, a także pasywność drugich była wielce zabijająca zapał i chęci, jakie dotychczas miała. Nauczyciele, którzy wciąż przypominali o czekających ich egzaminach byli natarczywi i naprawdę podenerwowani gorzej niż sami uczniowie. Poza tym nauka wypełniała cały jej czas. Zależało jej na dobrych wynikach. Chciała znaleźć dobrą pracę, założyć rodzinę…
I tu pojawiał się problem. Mężczyzna, w którym się zakochała całkiem ją ignorował. Po ostatnim pocałunku, który tak naprawdę nigdy nie powinien mieć miejsca, mijali się tak, jakby nigdy wcześniej się nie spotkali. Czy to możliwe? Tak. I Hermiona niestety aż za dobrze znała to uczucie.
Wiele razy przyłapała Go na tym, jak patrzy w jej stronę. Ale on, gdy tylko zorientował się, że ona widzi, ostro odwracał wzrok. Nie rozumiała. Ten eliksir… ten głupi eliksir zepsuł wszystko. Kto mógłby pomyśleć, że to właśnie On okaże się jej największym bólem. Głupie kłamstwo podświadomości.
            Miała ochotę wykrzyczeć mu prosto w twarz, jak bardzo go kocha. Jak bardzo chce z nim być. Jak bardzo pragnie go przy sobie. Jak bardzo jest głupi, że uwierzył temu popieprzonemu eliksirowi.
            Ale wiedziała, że tego nie zrobi. Wiedziała. Zbyt wiele mogło stanąć na ich drodze. Z resztą, on na pewno jej nie kochał. Nigdy tego nie powiedział, nigdy nie pokazał. Ale czy ona zrobiła cokolwiek w tym kierunku? Jednakże kto uwierzyłby w miłość szlamy i czystokrwistego arystokraty? Czy to możliwe?
            Nie.
Nikt nie uwierzy.
Nikt nie pozwoli.
Nikt się nie dowie.
Nikt nigdy nie zapomni.
            Samotna łza popłynęła po jej policzku, ale brązowowłosa szybkim ruchem ją starła.
 - Koniec – pomyślała – dość. Skoro ja nie będę miała tego szczęścia, to chociaż muszę pomóc w odzyskaniu go dla Ginny.
                                                                       * * *
            Noce były najgorsze. Wszystko powracało ze zdwojoną siłą. Cały świat stawał się niczym w porównaniu z tymi wspomnieniami. Widział ją. Nie potrafił odmówić sobie ukradkowych spojrzeń rzucanych w jej stronę. Chociaż wiedział, że będzie go to kosztowało kolejną nieprzespaną noc. Ale zawsze patrzył. Zawsze patrzył.
            Ileż to światłych ideologii słyszał na temat ruszenia na przód i nie patrzenia w tył. Tylko, jakoś nikt nie wyjaśnił, jak można to zrobić. I czy w ogóle to jest możliwe. Wciąż próbował zamknąć za sobą ten rozdział. Jednak, czy to możliwe?
            Ten pocałunek,  tamtego wieczora. Dał mu zbyt wiele. Dał mu myśleć, że ona już nigdy nie będzie jego. Dał mu świadomość, że to koniec bajki, która chociaż na krótką chwilę ich połączyła i pokazała mu prawdziwe szczęście.
            Kochał ją. Ale zwątpił. W siebie, w swoje życie, w możliwości, w miłość. Czy jest coś gorszego od zwątpienia? Chyba nie… Tak bardzo chciał być z nią. Chciał ją kochać, czcić, dawać bezpieczeństwo. Ale jak,  do ciężkiej cholery, jak miał to zrobić, kiedy to on był jej bólem? Pieprzony eliksir.
            I jeszcze rodzice i ten ich list. Czasami, wydawało mu się, że oni wiedzą, że wiedzą. Ale gdyby wiedzieli, już dawno zostałby wydziedziczony bądź zmuszony do małżeństwa, co i tak, wcześniej czy później, nastąpi.
            Kochany Synku!
            Jak się czujesz w przededniu egzaminów? Mamy z matką nadzieję, że wszystko w porządku i że nie zawiedziesz nadziei w Tobie pokładanych.
            Ufamy również, że masz już upatrzoną jakąś porządną pannę, która tylko czekać, aż zostanie przyszłą panią Malfoy. Mama nie może się doczekać tej chwili, ja również, chłopcze! Można nawet powiedzieć, że Narcyza powoli zaczyna dobierać odpowiednią dla siebie kreację na tę chwilę. No, ale tym się nie przejmuj.
            Pomyślnych Owutemów.
            Tata i Mama.
            Do tej pory treść i lekkość tego listu, aż nadto nie pasowała do oficjalności Lucjusza. Cóż wiele powiedzieć. Coś się niewątpliwie zmieniło i chociaż nie wiedział co, wywoływało to u niego mieszane uczucia.
                                                                       * * *
            Owutemy minęły. Napięcie opadło. Już nic nie miało swojego odwrotu. Każdy kolejny dzień był lekkim spacerkiem, w drodze do zakończenia edukacji. Liczyły się tylko piękne, ostatnie dni, spędzone na hogawrdzkich błoniach.
            Hermiona siedziała właśnie nad jeziorem. Ośmiornica wystawiała na wieczorny wiatr swoje nogi. Niebo świeciło się jeszcze resztką zachodu słońca, barwiącego go na złociste odcienie. Cisza panowała wokół całego zamku, jedynie z serca Zakazanego Lasu wydobywały się ciche pohukiwania sów i dźwięki innych stworzeń, które nocą budziły się do życia.
            Egzaminy poszły jej całkiem nieźle. Tym nie musiała się już martwić. Na wakacje wróci do Londynu, do pustego domu rodziców. Znajdzie pracę, zostawi za sobą wszystko, co miało jakikolwiek związek z jego osobą. Tak. Tak będzie najlepiej. Postara się, by zniknął z jej życia tak szybko, jak się tam pojawił. Będzie się cieszyć. Cieszyć, że mogła wyrwać losowi choć te kilka cennych chwil w jego towarzystwie.
            Usłyszała za sobą cichy szelest, a gdy się odwróciła ujrzała Blaise’a.
            - Hej – mruknął do niej i siadł obok.
            - Co się stało? – spytała od razu Hermiona, trochę martwiąc się jego zachowaniem.
- Nic, po prostu przyszedłem z Tobą posiedzieć – powiedział i westchnął ciężko.
            - Daj jej czas. Kocha Cię. W końcu się uda – wyszeptała i przytuliła go delikatnie.
            Każdy człowiek potrzebował odrobiny ciepła i zrozumienia. Oni oboje tego potrzebowali. Zakochani i odrzuceni.
            Muszę coś zrobić- krzyknęła podświadomość brązowowłosej, odzywając się po raz pierwszy od wielu dni.
                                                                       * * *
            - Malfoy! – krzyknęła, gdy widziała jak stawiał już nogę na schodku przed portretem. Jego widok sprawiał jej radość i ból jednocześnie. Czy to możliwe?
            - Draco, do cholery – zdenerwowała się, gdy nie zareagował na wcześniejsze zawołanie.
            Chłopak słysząc to, gwałtownie się odwrócił i ze świstem wciągnął powietrze. Układał sobie tę rozmowę w głowie od wielu, wielu nocy.
            - O co chodzi? – zapytał, siląc się na zwykły, uprzejmy ton.
            - Pamiętasz o planie, o którym mówiłeś mi kiedyś? – spojrzała na niego i mocno próbowała zakryć tęsknotę w swoich oczach.
            - No tak…
            - Musimy coś zrobić, bo jak dłużej tak będzie, to w końcu zobaczymy ich okazałe nagrobki – oznajmiła dziewczyna, spoglądając w szare oczy, które zasłaniała staranna maska.
            - W porządku – rzucił przez ramię Malfoy i dosłownie wyskoczył z pokoju. Przebywanie w jednym pomieszczeniu z tą dziewczyną groziło naprawdę złym obrotem sytuacji, a mianowicie, jego ustach na jej malinowych wargach.
                                                                       * * *
            Okazja do przeprowadzenia tegoż przedsięwzięcia nadarzyła się w sobotę, kilka dni przed zakończeniem roku. Hermiona podstępem wywabiła Ginny z pokoju, uprzednio mówiąc jej, że ma przyjść o tej godzinie do pustej klasy na szóstym piętrze. A, że rudowłosa zazwyczaj zapominała wziąć ze sobą różdżki, i tym razem zostawiła ją, bezpieczną w dormitorium.
            Diabeł natomiast, był trochę bardziej nieufny co do gorących zapewnień Draco, o spotkaniu w tamtym miejscu. Jednak  po krótkich zapewnieniach blondyna, powiedział, że przyjdzie. Malfoy sprytnie zduplikował mu różdżkę, tak, że wyglądała jak prawdziwa, tyle, że nie mogła rzucać czarów.
            Ucieszeni Hermiona, ukryta pod Peleryną Niewidką, pożyczoną od Harry’ego i Draco, na którego dziewczyna rzuciła Zaklęcie Kameleona stali pod klasą, czekając na swoich przyjaciół.
            Najpierw dziarskim krokiem pojawił się Blaise i zniknął za drzwiami sali. Kilka chwil później zza rogu wyłoniła się rudowłosa dziewczyna i również weszła do pomieszczenia. Wtedy to Hermiona rzuciła szybkie zaklęcie, wzięła do ręki kluczyk i wybuchnęła zduszonym chichotem.
            Draco zdjął z siebie zaklęcie, a Hermiona Pelerynę. Spojrzeli na siebie i przybili wesołą „piątkę”.
            - Byleby teraz się nie pozabijali – powiedział konspiracyjnie blondyn.
- Mielibyśmy któreś na sumieniu – dodała Miona, spoglądając na idącego obok niej chłopaka. Od jak dawna nie czuła tak lekkiej atmosfery pomiędzy nimi? Minęły chyba lata świetlne…
                                                                       * * *
            Gin omiotła spojrzeniem całą salę, a na środku ujrzała Diabła, który bezkarnie siedział na krześle i wpatrywał się w nią nie rozumiejącym niczego wzrokiem.
Drzwi kliknęły, a kluczyk przekręcono, zamykając im ścieżkę odwrotu.
 - No pięknie – mruknęła Ginny, siadając na zakurzonej ławce. Wciąż była zła za to, co zrobił Blaise. Może nie była zła. Była po prostu zraniona. Ale jako prawdziwa Gryfonka, ukrywała to umiejętnie i bardzo dobrze. – Zabiję Hermionę – powiedziała.
            - Zabiję Smoka – rzekł dokładnie w tym samym momencie Diabeł, patrząc z dalekiej odległości na swoją dziewczynę.
            Cisza brzęczała niemiłosiernie w uszach obojga, którzy zajęci własnymi myślami, usilnie próbowali ignorować drugą osobę. W pewnym momencie Diabeł wstał gwałtownie.
            - Powiedz mi dlaczego? – spytał. – Po prostu kurwa dlaczego?
            Rudowłosa dziewczyna również się podniosła, mało co nie wywalając struchlałego krzesła.
            - Ty się pytasz?
- Tak, pytam się – krzyknął.
- Zaraz Ci powiem – powiedziała, robiąc krok w jego stronę.
- Słucham uważnie – rzekł drwiąco.
- Miałeś pretensje do mnie o Harry’ego – oddech jej przyspieszył. – A sam, nawet nie próbowałeś się usprawiedliwiać po tym, co zrobiłeś z tamtą lafiryndą. Alkohol to nie jest wymówka.
- Kocham Cię, tak ciężko to zrozumieć – syknął wściekle, łapiąc ją za biodra. – Jesteś moja, zawsze będziesz.
- I mówisz to dopiero teraz, Ty draniu? – uderzyła go małą pięścią w tors. – A Ty jesteś mój, i ona nie miała do Ciebie prawa i och, ja jej pokażę. Nikt nie ma do Ciebie prawa – oznajmiła, a wściekłe rumieńce wstąpiły na jej policzki.
- Tak, kocham i to się nigdy nie zmieni. Lepiej to sobie zapamiętaj – dodał i pociągnął za kucyk, by odchylić jej głowę.
            Żarliwy pocałunek złączył ich usta, a głód tygodni spotęgował się w ich ciałach. Całe zmartwienia, obawy, złości i radości elektrycznie przepływały pomiędzy nimi. Namiętne wargi Diabła zaczęły obcałowywać smukłą szyję Gin, która pojękiwała cicho z rozkoszy. Jej dłonie zawędrowały na plecy chłopaka i zaczęły gładzić delikatnie, rozpalając w nim ogień, który tlił się przez tyle czasu.
            Nie wiadomo kiedy bluzka i spodnie pary wylądowały na podłodze. Dłonie Diabła właśnie odpinały stanik dziewczyny, by uwolnić godne uwagi piersi. Delikatnie zabawiał się sutkami dziewczyny, z przyjemnością słuchając jęków, które wydobywały się z jej ust.
Tak bardzo cierpieli.
Tak bardzo pragnęli.
Tak bardzo pożądali.
Tak bardzo się kochali.
            Dłonie i usta chłopaka pieczołowicie zajmowały się każdym skrawkiem mlecznej skóry dziewczyny, która wplatała palce w jego włosy. Doznania były kojące, dawały nadzieję na lepszy dzień. Nadzieję, która wreszcie zaświeciła w ich życiu. Po tych tygodniach ciemności, światło rozlało się  w ich sercach, rozpalając je do niemożliwego gorąca, które wylewało się teraz, które chciało zaznać tego ujścia, końca wszystkiego.
            W końcu Ruda pozbyła się ostatniego skrawka materiału, który okrywał ciało mężczyzny. Jej mężczyzny. Pogładziła go, patrząc prosto w oczy Blaise’a, który prawie szalał z pożądania, które trawiło jego ciało od wielu dni.
            Szybkim ruchem zdjął figi Ginny i wszedł w nią lekkim ruchem. Zamknęła oczy, by zarejestrować wszystkie związane z tym, niesamowite doznania. Chłopak zaczął wykonywać płynne pchnięcia, a pojękiwania rozkoszy, wydobywały się z ust Rudej coraz częściej i głośniej.
            I kiedy już świat był na jednym z najbardziej stromych zboczy, on powiedział:
- Dojdź dla mnie – i cały ten świat rozsypał się na tysiące małych kawałeczków, które ciężko było później złożyć w całość.
  - Jesteś idealny, kocham Cię – zdążyła wyszeptać Ginny, nim rozkosz całkiem zawładnęła jej umysłem.
            - Też Cię kocham – mruknął chłopak, całując jej miękkie usta.
                                                                       * * *
            Czas mijał nieubłaganie. Każdy moment w tych ostatnich dniach był ważny, miał swoje znaczenie.
            Tak wiele działo się w życiu uczniów. Decyzje, które ich czekały, wcale nie były proste. Od dorosłego życia dzieliło ich tylko kilka dni.
            Między Harry’m i Pansy układało się jak najlepiej. Planowali, co będą robić, gdzie mieszkać, mówili o imionach swoich dzieci. Byli szczęśliwi.
            Ron i Parvati powoli zaczęli zajmować się ślubnymi sprawami, które ochoczo napędzała rozanielona Molly. Byli szczęśliwi.
            Ginny i Blaise nie potrafili się od siebie oderwać. Długa rozłąka dała im wiele do myślenia, a na pewno nauczyła ich tego, by nigdy więcej się taka nie zdarzyła. Byli szczęśliwi.
            A Draco i Hermiona? Oni wciąż nie wierzyli, wciąż wątpili, wciąż widzieli w sobie kogoś nieodpowiedniego, wciąż mieli ochotę krzyczeć i całować się jednocześnie.
Nie byli szczęśliwi.
Ale kto powiedział, że ta bajka skończy się właśnie w ten sposób?

„Może spotkają się jeszcze w samotnym mieście,
Może znajdą dzień, w którym zgubili szczęście,
Może miną się i pójdą w inną stronę,
Może tak, może nie.”
______________________________________________________________________________
Hej ;) 
Dziękuję za komentarze, wyświetlenia, za wszystko.
Przepraszam za słaby rozdział, opóźnienie i błędy. 
Liczę na komentarze, dla pobudznia podupadającej weny ;( 
Pozdrawiam cieplutko, 
L. ;** 
PS: Jak scena 18+ ? :)

ASK!