czwartek, 20 lutego 2014

Miniaturka X: „Wybuchy i Omdlenia” cz. II

Z dedykacją dla Pyskatej - za wszystko.
Lúthien.

Cz. I

Birds fly high in the summer sky
And rest on the breeze
The same wind will take care of you and I
we build our house in the trees
_________________________________________________________________

            Kawiarenka w ustronnej i uroczej londyńskiej ulicy przyciągała wzrok przechodniów spragnionych dobrej kawy i miejsca, w którym można było wyciszyć szalejące myśli.         Wszędzie królowało drewno. Jedynie bladoniebieskie zasłony, obrusy i obicia krzeseł przełamywały odcień brązu, tworząc miłą, przyjemną dla oka atmosferę ciepła. Niebieski jest kolorem przyjaźni i pokoju, idealnie współgrając z brązem, który jest kolorem poczuciem bezpieczeństwa
Kilku ludzi wbiegało do niej, rzucając się w objęcia ukochanych, czy też przyjaciół. Jeszcze inni, dystansowo wchodzili, oceniając ją zimnym  spojrzeniem. Kolejni pojawiali się, od razu idąc do swoich ulubionych miejsc.
            Ginny i Blaise natomiast siedzieli naprzeciwko siebie przy jednym ze stolików, pilnując, by żadna z kończyn nie dotknęła drugiej osoby i mierząc się spragnionym wzrokiem. Tyle czasu minęło od ich ostatniego spotkania, na którym, nawiasem mówiąc, nie zamienili prawie żadnych słów, jedynie przyjemne czyny. Jednak wtedy, alkohol panował w ich głowach, a życie wisiało na skrawku, śmiejąc się szyderczo z obojga.
            Tamta noc nie wpłynęła na ich zawiłe relacje, które przerwała dobitna kłótnia, tamtego wieczoru na hogwardzkich błoniach. Czas przeciekał im przez palce, a oni jedynie patrzyli sobie w oczy, czytając z nich, tak jakby słyszeli własne myśli.
            Nie zmieniło się nic. Dawno uczucie zadrwiło sobie z nich, odradzając się w sercach w momencie pierwszego spojrzenia wtedy, przez szybę salonu sukien ślubnych. Uderzenie gorąca do tej pory towarzyszyło ich twarzom, które zaczerwieniły się wściekle. Nawet kelnerka, chcąca odebrać zamówienie, nie mogła się skontaktować z żadnym z nich i po prostu odpuściła sobie.
            Aromat kawy roznosił się po całym pomieszczeniu, zachęcając do wypicia choć małej filiżanki. Chociaż ich to wcale nie obchodziło, mimo, że uwielbiali ten napój. Ona, słodziła i dolewała mleczka, a on pił gorzką, czarną kawę. Różnica, tak widoczna, tak mało ważna.
Każdy wspólny moment przelatywał pomiędzy nimi, tworząc trwałą linię, przesyłającą dane.  
Każde pojedyncze słowo, wypowiedziane przez nich.
Każde spojrzenie, pełne uczuć niemożliwych do wypowiedzenia.
Każda rozmowa, pozostawiająca po sobie trwały ślad.
Każda kłótnia, dzieląca ich serca na dwie części.
Każde pogodzenie, sklejające rozerwany organ.
Każde uderzenie, przyjmowane i dawane z pełną pokorą.
Każde przeprosiny, będące również tymi nigdy niewypowiedzianymi.
Każdy pocałunek, wyryty w pamięci już na stałe.
Każdy minimalny dotyk, wywołujący dreszcze podniecenia i paraliżu jednocześnie.
Każda łza, spływająca po policzku w nadziei, że będzie tą ostatnią.
Każdy wybuch, będący skutkiem gorących charakterków.
Każda wspólna noc, która zawsze była czymś więcej, niżeli zasypianiem w objęciach kochanka.
            Los plecie różne scenariusze.
                                                                       * * *
            Twój światopogląd potrafi zmienić się w ciągu jednej jedynej sekundy. I właśnie to działo się teraz w, i tak mało poukładanej, rudej główce. Małe omdlenie było tylko reakcją organizmu na to, co działo się wokół. Cóż powiedzieć, szok może wywołać najróżniejsze skutki, niekiedy mało przyjemne.
            Tym razem jednak, teraźniejsza chwila, była bardzo napięta i pełna wyczekiwania. Ruda głęboko zastanawiała się, co będzie, gdy w końcu przerwie tę bezgłośną rozmowę, grę spojrzeń i głębię brązowych oczu, emanujących ciepłem, ale i smutkiem jednocześnie.
            Wiele zmieniło się od ich ostatniego spotkania. Ona wychodziła za mąż, o ile się nie myliła, za jego przyjaciela. Małżeństwo z Nottem było mało zachęcającą perspektywą, ba, to w ogóle było bez żadnych perspektyw. Nie dość, że nie było między nimi nic, prócz chłodnych i dystansowych słów, jakie wypowiadała w jego stronę przy każdej możliwej okazji, to jeszcze rodzice, którzy już powitali go w rodzinie. Cóż za ironia.
            Blaise, był jej miłością, taką, która nie pozwalała na myślenie o nikim innym. Tą jedyną i niepowtarzalną. Nie wiedziała, jak mogła dopuścić do siebie myśl, że kiedykolwiek pokocha Teodora. Wystarczyło jedno spojrzenie na jego twarz, by tłumione przez lata emocje wybuchły, zwalając ją z nóg.
            Kiedyś nie wierzyła w takie bzdury… teraz, wszystko się zmieniło. Nie było sensu zaprzeczać. Patrzenie na jego twarz było doświadczeniem, które nigdy by jej się nie znudziło. Miała wrażenie, że lata, które ich rozdzieliły, w ogóle nie istniały.
            Dlaczego to on, nie może zostać jej mężem? Co byłoby w tym złego, zakazanego?
Był taki sam… a jednocześnie tak inny. Coś go trapiło. Coś nie dawało mu spokoju. Wyczuwała to napięcie. Gdzieś, w głębi jego spojrzenia widniało wiele mocno skrywanych uczuć, jakie potrafiła odczytać tylko osoba, która znała go bardzo dobrze.
                                                           * * *
- Muszę iść – powiedziała dziewczyna, wstając ze swojego miejsca. Minęło kilka godzin, od chwili, gdy usiedli bez słowa i patrzyli, czytając wszystko w swoich oczach.
 -  W porządku – Blaise był zawiedziony. Nie chciał, by dziewczyna odchodziła. Ale wiedział, że musiał odpuścić. Widział ją w sukni ślubnej. To tylko potwierdziło jego najgorsze z możliwych obaw, a porażka życiowa już odbijała się w jego oczach.
 - Do zobaczenia – odeszła, a dzwonek u drzwi zadźwięczał, gdy wychodziła.
Ona i suknia ślubna. Mógłby zrozumieć to tylko wtedy, kiedy to on sponsorował by ten ubiór na najszczęśliwszy dzień jego życia. W innym wypadku, wszystko traciło swój dotychczasowy, niepowtarzalny sens.
To, co czuł, gdy biel przykrywała jej ciało, było niepowtarzalne i chyba jedyne takie uczucie w jego dotychczasowym życiu. Co z tego, że on ją kocha… to już nie ma znaczenia. Ona wychodzi za mąż, co oznacza, że oddała swe serce innemu. Innemu – słowo,  które zapewne będzie prześladować go do końca życia.
                                                           * * *
Męska rozmowa – brzmi groźnie. W rzeczywistości jednak, taką wymianę słów określają tylko użalania i chwalenie się jednocześnie żonami, dziećmi i sukcesami w pracy. Ale jednak, cóż łączyło się z takowym wydarzeniem, kiedy nie wszyscy mężczyźni, którzy mają wziąć w niej udział, są żonaci?
 - Ognista przede wszystkim – mruknął Draco, wchodząc do salonu, gdzie na kanapie siedzieli Teodor i Blaise, rozmawiający o ostatnim meczu Harpi z Hollyhead.
- Co tam mruczysz? – zapytał Blaise, łapiąc swój dawny, cięty żart, z którego znany był w Hogwarcie.
 - Kobiety przede wszystkim – powiedział głośno, zauważywszy małżonkę, która właśnie wychodziła z domu. Posłała mu promienny uśmiech.
- Nie poznaję Cię – stwierdził Teo, nieufnie patrząc na przyjaciela. – Chociaż, w sumie, niedługo będę taki sam – dodał.
- No właśnie, będąc w temacie- rozpoczął dyplomatycznym tonem Zabini. – Kiedy poznam twą nadobną damę?
- Znasz ją bardzo dobrze – stwierdził po krótkim namyśle, unikając wzroku czarnoskórego.
Blaise uniósł brwi wysoko do góry. O kim on do cholery mówił…
- Więc?- dopytywał Diabeł. Miał dziwne przeczucie, że ta wiadomość będzie zła. Bardzo zła…
- To Ginny Weasley – powiedział na jednym wydechu, zdobywając się na spojrzenie w stronę Zabiniego.
            - O kurwa – wstał i wyszedł, zostawiając Draco ze zmartwioną miną i Teo, który uśmiechał się pobłażająco.
            Kurwa, Kurwa, kurwa… myśli Blaise były mało składne. To, co właśnie usłyszał zbiło go z nóg. Ma być obecny na ślubie swojego przyjaciela, który żeni się z miłością jego życia? Nawet w jego myślach brzmiało to nadzwyczaj absurdalnie… A jednak. To się właśnie działo.
            Był wkurzony – mało powiedziane. Zawiedziony, zmartwiony, zgubiony jednocześnie. Tego nigdy by się nie spodziewał. Czy Ginny naprawdę pokochała Notta? Przecież… przecież, to jemu mówiła, że nigdy go nie opuści, że zawsze będzie przy nim. Co zrobił źle? W czym jego przyjaciel był lepszy? Czy kiedykolwiek wybaczy sobie tę stratę?
                                                           * * *
 - Ginny, sprzeciw się rodzicom teraz – powiedziała zmartwiona Hermiona, patrząc na rudą przyjaciółkę, która łapczywie przełykała pierwszy łyk Ognistej.
- Miona, ja mu zwieję sprzed ołtarza – czknęła, a zamglone oczy próbowały skupić się na brązowowłosej.
Zabawność sytuacji zapewne rozśmieszyłaby Hermionę. Bo która panna młoda pragnie uciec od małżeństwa, jeszcze się do tego przyznając. Ale, jeśli chodziło o Ginny, komplikacje po prostu musiały się pojawić, chciane, czy też nie.
 -  Dobra, skarbie, do łóżeczka – mruknęła delikatnie, podnosząc małe ciałko rudowłosej. Ta bez sprzeciwu poszła do pokoju w domu państwa Malfoy’ów.
Zmęczona brunetka zeszła do kuchni. Na stołku siedział Draco i popijał herbatę. Spojrzał na żonę, a uśmiech rozjaśnił zmartwioną twarz.
- Co tam? – zapytał przyjaźnie i zaczął parzyć drugą herbatę.
- Blaise był wściekły?
- Szkoda mówić – odpowiedział blondyn i zaczął relacjonować przebieg rozmowy.
                                                           * * *
            Huczne wesele w rodzinie Weasley’ów niebywale poruszyło społeczność czarodziejską. Rozmach z jakim przygotowano każdy detal raził w oczy, ale także zachwycał znawców, zajmujących się tego typu imprezami.
            Namiot rozstawiony obok Nory był kremowy. Blady Róź królował na serwetkach i w wazonach, gdzie róże zachęcały swoim słodkim zapachem. Zieleń trawy wyglądała wręcz czarodziejsko, a sam dom został odmalowany specjalnie na tę uroczystość.
            Powoli zaczęli zjeżdżać się poszczególni goście, ubrani w odświętne szaty, przeważnie pokazujące aktualny stan ich portfela. Molly i reszta rodziny skakała wesoło, dokonując ostatnich poprawek, witając przybyłych. Wszyscy byli zaabsorbowani i komentowali rzewnie otoczenie, począwszy od zasłon w oknach, kończąc na źle dobranych kolczykach w uszach pewnej damy.
            Napięcie sięgało szczytu, kiedy pod bramę, okazałą limuzyną, podjechał pan młody wraz z niebywale przystojnym, i mało komu znanym, świadkiem. Garnitury lśniły w nisko zawieszonym słońcu, muchy sterczały poważnie, a firmowe uśmiechy widniały na ich twarzach.
            Zgodnie z powszechną tradycją, pan młody wraz z rodzicami wszedł do domu, gdzie tam miała czekać na niego szczęśliwa wybranka.
            Jakiż to jednak spotkał go zawód, kiedy wchodząc do pokoju, zastał puste pomieszczenia, zasnute zapachem znanych perfum, z liścikiem przytwierdzonym do lustra, na którym jasne lampki, oświetlały przerażoną twarz.
            Domownicy zaczęli przeszukiwać Norę. Ale on już wiedział, co się stało. Spojrzał na krótką wiadomość, która podeptała jego serce.
            Drogi Teo
            Nie mogę tego zrobić. Nie kocham Cię, nigdy tego nie robiłam.
            Zasługujesz na kogoś, kto w pełni odda Twe uczucie.
            To nie jestem ja… nigdy nią nie byłam.
            Ginny.
                                                                       * * *
            - Nigdy nie pomyślałabym, że tak skończy się moja przygoda z małżeństwem – rozmyślała Ginny, kiedy opierali się o murek, wcinając lody. Biała suknia falowała na letnim wietrze.
             - No widzisz, szybko załatwiłem sprawę. W Departamencie Spraw Czarodziei ten świstek dają całkiem szybko – rzekł Blaise, uśmiechając się promiennie w jej stronę.
            - Ale jedno Ci mogę zarzucić…- rozpoczęła poważnym tonem. – Zepsułeś mi moje plany, co do spektakularnego zwiania sprzed ołtarza - roześmiała się. – Ale za to Cię kocham… - dodała.
            - Ja Ciebie też Wiewiórko…- spojrzał w jej oczy.
            - Powiedz to, powiedz – poprosiła.
            - Kocham Cię, Ginny Zabini – krzyknął, a przechodnie spojrzeli na niego jak na wariata.
Zbliżył się i pocałował ją tak, jakby to był koniec świata, jak będzie całował ją jeszcze wiele razy.
            Może zgarnął pannę młodą kumplowi tuż przed jej ślubem…
Może ukartował to wszystko…
Może nie potrafił wyobrazić sobie dalszego życia bez niej…
Może chciał zmienić świat specjalnie dla niej…
Może był wariatem…  
Ale czego nie robi się dla miłości?
                                                                       * * *
            Bajki powinny kończyć się szczęśliwie.
Trzeba dążyć do tego, by wszystkie z nich, miały w sobie jakąś namiastkę radości.
            Każdy z nas tworzy swoją własną opowieść.
Ma wpływ na to, co będzie się w niej działo i jakie podejmie decyzje, by stało się coś lepszego.
Może tworzyć i rujnować jednocześnie.
Być jak autor, zabić i narodzić.
Być jak matka natura, łagodzić i wzburzać.
Być jak lekarz, dawać nadzieję i ją odbierać.
Być jak rodzic, karcić i nagradzać.
Być jak psycholog, zadawać pytania i odpowiadać.
Być jak wojownik, iść do przodu i nie patrzeć tył.

Być jak zakochany, ślepo wierzyć…
____________________________________________________________________
Miało być żartobliwie... wyszło jak zawsze... XD
Chyba przez mój konflikt wewnętrzny (kto normalny zakłada srebrny i złoty pierścionek jednocześnie?... dobrze, ze chociaż nie na jednym palcu xD)
Miłego czytania !
Pozdroo, 
L. ;* <3

ASK

piątek, 14 lutego 2014

Miniaturka X: " Wybuchy i omdlenia" cz. I

 Nie możesz spoglądać na kogoś oczami i oczekiwać ,że dostrzeżesz jego wnętrze.
Aby to zrobić musisz patrzeć sercem. - Karen Marie Moning



Z dedykacją dla wszystkich czytelników, aby i Was miłość znalazła pewnego dnia, a w szczególności wtedy, kiedy będziecie się tego najmniej spodziewać :)
Lúthien.
______________________________________________________________________________
If you need a hand to hold, I'll come running because

You and I won't part till we die

You should know we see eye to eye, heart to heart..

______________________________________________________________________________
        Czy wierzysz w bajki?  Czy potrafisz wyobrazić sobie, że istnieje świat, w którym damy ubrane są w piękne suknie do samych kostek, a panowie chodzą w wyjściowych szatach? Że panowie konno pokonują drogę, a damy przemieszczają się w uroczych karocach? Że ich książę przybędzie na białym rumaku?
Taki świat istnieje. Po tym wszystkim, co przeszli czarodzieje w czasie wojny z Voldemortem nadeszły chwile radości i zjednoczenia. Wystawne bale powoli doprowadzały do zmiany mody wśród czarodziei i wszystkie rodziny czystokrwiste i nie tylko, mogły uczestniczyć w zabawach.
Bo świat się zmienił. Po dawnych upodobaniach, pozostało niewiele. Ludzie chcieli odciąć się od swoich nieszczęśliwych wspomnień. Wszyscy ruszyli do przodu, nie patrząc wstecz.
Niektóre jednak tradycje zachowały się po dzień dzisiejszy. Jedne były absurdalne, drugie mądre i rozważne, a jeszcze inne typowo szaleńcze. Ale były, i to czyniło świat czarodziejów ich własnym. Takim, do którego nie mają wstępu nie zaproszeni.
* * *
Ginny Weasley siedziała na ławce, w odległym zakątku wielkiego ogrodu swojego rodzinnego domu. Mimo, że nie był on zadbany w takim stopniu, w jakim powinien być, miał swój własny urok i przycięcie choćby jednej gałązki zniszczyłoby całą tę urodę.
Naprawdę dziwiła się, czemu jej mama, wciąż dawała jej do zrozumienia, że czas wyjść za mąż… Przecież miała jeszcze wiele czasu. Niedawno osiągnęła wiek 21 lat. I może w świecie mugolów, to wydawało się dziwne, by w tym czasie się żenić, to dla czarodziei czystokrwistych była to jak najbardziej odpowiednia i co za tym idzie, ostatnia chwila do zamążpójścia.
 Załamana dziewczyna oparła rękę o czoło. Trochę martwiła się tym, co mogą wymyślić rodzice, tym bardziej Molly, która już widziała ją w pięknej białej sukni z bukietem w dłoni i obrączką na palcu. Cóż wiele mówić… jej tam się wcale nie spieszyło.
Może i nie byłaby taka rozbita, gdyby nie to, że wszyscy otaczający ją bliscy byli w związkach małżeńskich. Harry ożenił się z Pansy Parkinson, Hermiona z Malfoy’em, Ron z Lavender, nie wspominając o starszych braciach, którzy już dawno zmienili swój stan cywilny. Większość znajomych z jej roku również już dawno przeszła przez ten szczęśliwy dzień. Ale były wyjątki…
Na przykład taka Luna. Mimo, że wciąż była z Neville’m to jeszcze się nie pobrali. O, i jeszcze Zabini… ale o nim nawet nie warto wspominać. T-to ślizgon i dodatkowo przystojny… i niebiańsko całuje… i tak bardzo ją zranił…
* * *
-Ginny, skarbie mam dla Ciebie świetną wiadomość- wykrzyknęła Molly Weasley do swojej córki.
-Tak?- zapytała dziewczyna, schodząc ze schodów nory.
- Pewien młody człowiek pragnie Cię poślubić… a my się zgodziliśmy!- uradowana matka uściskała serdecznie córkę, do której słowa rodzicielki docierały z lekkim poślizgiem.
- Że co? – wykrzyknęła, odrywając się od Molly. – Boże, kto !?
-Teodor Nott- radosny głos wypełnił pomieszczenie, a ruda nie czuła już nic. Po prostu zemdlała.
* * *
-Ginny, Ginny - twarz córki oblana była zimną wodą. Dziewczyna usiadła powoli, analizując to, co przed chwilą usłyszała. To było… niemożliwe. Nie tak miała skończyć się jej własna bajka.
Wstała i rozpoczęła zdecydowanym tonem.
- Mamo, nie ma mowy. Nigdy go nie poślubię. Nie ma nawet takiej szansy- prawie krzyczała, dostrzegając absurdalność tego, co się właśnie działo. To zbyt wiele.
- Ale skarbie, wszystko już ustalone.
- NIE !- krzyknęła na cały dom i wybiegła, teleportując się wprost do Hermiony Granger.
* * *
- Hermiono!- krzyknęła, wbiegając do mieszkania.
- Co się stało?- spytała przyjaciółka, z rocznym synkiem, Scorpiusem na rękach.
- Muszę poślubić Notta…- powiedziała, wybuchając przeciągłym płaczem. Miona natychmiast wyszła z synem, by dać go Draco, który właśnie pojawił się w drzwiach. Bez słowa odebrał syna i zamknął drzwi, by dać kobietom trochę prywatności.
- Powiedz mi, jak to ? – mruknęła Hermiona, załamana stanem Rudej, która nie potrafiła wydobyć słowa.
- Mama mi powiedziała. Stwierdziła, że on to zaproponował…- wyszeptała, kiedy pierwsze emocje bezradności opadły, by zastąpić je tymi wzburzonymi.
- Żartujesz chyba…
- Ja nie wiem, co zrobić- załkała mocno Ruda. Nie chciała wychodzić za mąż.
- Ginny, myślę, że nie będziesz miała wyboru…
* * *
Rudowłosa była na skraju załamania nerwowego. Wszystko, co działo się wokół, było ponad jej siły. Przymierzanie sukienki, wybieranie różnych kolorów i inne „bzdety” związane z zamążpójściem. Ale najgorsze było spotkanie z wiecznie uśmiechniętym Teodorem.
Przyjechał do Nory z pierścionkiem zaręczynowym i wielkim katalogiem obrączek ślubnych. Co za tupet! Jak w ogóle będzie miał czelność cokolwiek mówić do mnie. Mimo, że zostanę jego żoną, niechybnie w najbliższym czasie niczego nie zmieniało. To nie była moja decyzja. Rodzice stali się szanowaną rodziną wśród czarodziei i mój ślub z tym Ślizgonem miał pomóc w relacjach. Życie córek chyba nigdy nie było lekkie. 
Jego czarny jak noc garnitur podkreślał ciemne włosy i jasną karnację. Z niebieskich oczu biła uprzejmość, niekoniecznie szczera. Może i był przystojny. Ale to nie u jego boku widziałam siebie. 
- Dzień Dobry- powiedział do mojej uradowanej mamy, uprzednio całując jej dłoń. Odpowiedziała mu miło, ciepłym tonem witając go w rodzinie, jak niegdyś zrobiła to z Harry’m. Co za ironia.
-Witaj Ginny- podszedł i ucałował mój policzek, uśmiechając się zniewalająco… na mnie to bynajmniej nie zadziałało. 
- Cześć- mruknęłam niemrawo, chcąc by jak najszybciej  się ode mnie odsunął. 
Weszliśmy do salonu. Usiadł tuż przy mnie, tak jakby już chciał zaznaczyć, że jestem jego. Niech się tak nie spieszy, bo się może zdziwić. 
Bla,bla, bla, tyle słyszałam tylko z tego, o czym mówiła mama i to coś, które siedziało tuż obok mnie. Data ślubu, dekoracje, sukienka, fotograf i inne z tym wydarzeniem związane, którymi zapewne cieszyłabym się, gdyby nie to, że to nie jest osoba, za którą chciałabym wyjść… 
W końcu, mój przyszły mąż, o ile w końcu nie wybuchnę, wyszedł, pozostawiając mnie i mamę samymi. 
-Ginny, sama rozumiesz…- rozpoczęła Molly, patrząc na mnie tym matczynym wzrokiem. – Teodor jest dla Ciebie wspaniałą partią i nie wiem, czemu tak się boczysz. Przecież znaliście się w szkole- dopowiedziała, obserwując moją reakcję.
Taaa… bardzo się znaliśmy, jeden krótki pocałunek w ramach głupiego wyzwania koleżanek z klasy. Już wtedy był chętny. No kto by pomyślał. 
- Mamo, proszę Cię, nie pogrążaj się - powiedziałam nieco wrednie i wyszłam z pokoju. Zbyt wiele jak na jedną godzinę…
 * * *
Dni mijały powoli, a chwila wyboru sukien ślubnych zbliżała się dużo szybciej. Nim Ginny zdążyła dobrze wygarnąć rodzicom, Ci powiedzieli jej, że w sobotę jedzie do salonu, by wybrać tę nieszczęśliwy biały ubiór.
Zrezygnowana wstała, zwlekając się z łóżka. Ten dzień zapowiadał się strasznie. I wiedziała, że zrobi wszystko, by tylko go jakoś rozweselić. Może porządna porcja lodów zdziała cuda?
* * *
Hermiona stała przy Ginny, patrząc na białe kreacje, mieniące się w witrynie sklepowej.
- Ile ja bym dała, żeby przeżyć ten dzień jeszcze raz – westchnęła ciężko, spoglądając na tęgą minę przyjaciółki.
-Jest jedna, zasadnicza różnica pomiędzy nami, Miona – mruknęła Ruda, prześlizgiwując wzrokiem między kreacjami. Wieszaki były obfito zastawione.
- Oj Ginny – szepnęła jakby do siebie i poszła zawołać ekspedientkę.
Gin w tym czasie przeszła kilka kroków i z ciężkim sercem stwierdziła, że podobałoby jej się to wszystko, gdyby to tylko inny mężczyzna był na miejscu Notta.
- Dzień Dobry, nazywam się Clara – lekki akcent francuski zarysował się w jej słowach. Elegancka kobieta w średnim wieku wyłoniła się spośród bieli tuż za Hermioną. Emanowała dziwnym ciepłem… nie pasowała do tego miejsca.
Pierwsza sukienka, blado niebieska była na nią o wiele za duża. Kolejna z nich, mimo, że biała, nie pasowała wcale. Ginny wyglądała w niej jak świąteczna bombka z różami w pasie. Kolejnych kilkanaście sukienek wylądowało na stosie już przymierzonych. W końcu, Clara wyszła z jednym egzemplarzem – prototypem.
Westchnienie wyrwało się jednocześnie z gardeł przyjaciółek.
* * *
Czy życie może być bardziej przewrotne niż zwykle?
Czy potrafi zaskoczyć tak, by wszystko nagle stało się mało ważne?
Czy może dać Ci moment, w którym tracisz stały grunt, kiedy nie wiesz, co powinieneś zrobić?
Czy okłamuje Cię w niektórych momentach?
Czy chciałoby dla Ciebie jak najlepiej?
Czy jednak stawia jak najwięcej przeszkód, by zahartować Twego ducha?
Blaise Zabini przechodził ulicami Londynu, w zamyśleniu przyglądając się witrynom sklepowym i ulotkom pozawieszanym po mieście. Zdenerwowanie dzisiejszego dnia sięgało zenitu. Nie dostał jednego z ważnych dokumentów, a Teo oznajmił mu, że się żeni. Ciekawe, co jeszcze dzisiejszego dnia przybije gwóźdź do jego okazałej trumny. W sumie nie miał mu tego za złe… Bał się, że on, jako jedyny z ich trójki, nie ożeni się ze swoją ukochaną. Poza tym, jakieś niedobre przeczucie, coś w jego wnętrzu drgało niebezpiecznie.
Bomba.
I można pominąć fakt, że gdyby nie przechodził obok salonu sukien ślubnych i nie spojrzał w głąb sklepu, może wtedy nie zobaczyłby swojej ukochanej , jako najpiękniejszej panny młodej.
Eksplozja.
Jej kryształowy gorset, wycięty w kształcie serca mienił się przy każdym ruchu. Dół był prosty i rozkloszowany do samych kostek.
Oczy Blaise’a napotkały te Ginny.
Zagłada.
Wspomnienie obejmuje umysły obojga.
* * *
Chłopiec i dziewczyna stali pod rozłożystym dębem.  Hogwart odbijał się w promieniach słońca w oddali. Słońce spadało już nisko ponad Zakazany Las, czyniąc go jeszcze mroczniejszym miejscem. Zmrok powoli zapadał. 
- Jak, jak mogłeś? – spytała z wyrzutem dziewczyna, a ciepłe łzy plamiły bezbarwnie jej twarz. 
- Ale Ginny, ja naprawdę Cię kocham – powiedział chłopak, nie chcąc patrzeć na skąpaną we łzach twarz dziewczyny. 
 - Gdybyś to zrobił naprawdę- podkreśliła- to nigdy byś się o mnie nie założył!- krzyknęła, wysuszając swoje oczy szybkim ruchem ręki. 
- To było przed tym wszystkim – podniósł głos, nie panując nad emocjami. 
- Idź do diabła- warknęła i uderzyła go w tors. On tylko zaśmiał się. 
-Trafnie- powiedział, ale dziewczyny już nie było przy nim. Widział tylko jej plecy i włosy, które w zachodzącym słońcu  wyglądały jak płomienie pożaru. 
* * *
Popioły. Ruiny.
Śmiertelna bitwa, gra słów, zabójcze spojrzenia.
I powrót do rzeczywistości.
Bańka pęka i rozpryskuje się, w tysiące tęczowych refleksów, błyszczących w słońcu dnia.
  * * *
- Ginny, co się stało? Przecież bajecznie wyglądasz w tej sukience - spytała po  chwili zmartwiona Hermiona. jej wzrok powędrował za szybę, gdzie wciąż stał Blaise Zabini. – O cholera – mruknęła, świadoma tego, co właśnie dzieje się w podświadomości Rudej.
Chwilę później, ciało rudowłosej opadło na czystą podłogę salonu. Zemdlała.
_____________________________________________________________________________
James Blunt- Heart to Heart
Jestem sobą zawiedziona. 
Miniaturka nie jest taka, jakbym chciała, żeby była.
Pierwsza tego typu i ostatnia. 
Tracę siły. 
Publikuję ją, obiecałam, że tak zrobię. 

Prosze o szczerą opinię. Chyba nic bardziej nie zmobilizuje mnie do pisania, tym bardziej czegoś innego, niż idiotycznych rozprawek na polski. ;) 

ASK!




poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział XXVIII

I will love you till the end of time
I would wait a million years
Promise you'll remember that you're mine
________________________________________________________________________           
            - Barcelona to piękne miejsce – stwierdziła Pansy, patrząc na przystojnych Hiszpanów przechodzących obok restauracji, w której się znajdowali. – Cieszę się, że mnie tu zabrałeś.
- To ja się cieszę, że Ci się podoba- powiedział, spoglądając w jej oczy wyrażające szczęście.
 - Wiesz, wiele myślałam nad Twoja propozycją – rzekła, odwracając na chwilę wzrok.
- Tak?
- Zgadzam się, Harry – oznajmiła. Długo zastanawiała się nad tym, czy zgodzić się i zostać jego dziewczyną. Ale w końcu, po wszystkim tym, co dla niej zrobił… I chyba go pokochała.
Harry Potter i Pansy Parkinson stali się  tematem głównym wielu pisemek czarodziejskich, które interesowały się prywatnym życiem Wybrańca.
I mimo, że cały ten medialny szum był  bardzo uciążliwy, to Harry cieszył się, że ma u swego boku taką dziewczynę. Miał nadzieję, że już na zawsze.
                                                                       * * *
            Dni mijały w czarodziejskim świecie. Nim uczniowie zdążyli się obejrzeć, kończył się już zawrotny marzec, witając kwiecień ciepłymi promieniami słońca, które przebijało się przez pojedyncze obłoki na błękitnym niebie. Trawa wstawała z zimowej ospałości, budząc się do życia. Niektóre z roślin w cieplarniach pokazywały rozpoczęły pokazywanie swoich atutów. Na dziedzińcach powoli zazieleniały się winorośla, czyniąc z nich małe zagajniki.
            Wiosna przybywała na tereny Hogwartu, roztaczając swoją wesołą i jasną aurę wokół wszystkich, nawet tych najmroczniejszych. Kto mógłby pomyśleć, że jeszcze niecały rok temu na tych terenach, rozegrała się bitwa, w której poległo wielu czarodziei, walczących o wolność spod władzy Lorda Voldemorta.
            Hermiona Granger właśnie siedziała pod jednym z dębów, rosnących wokół jeziora, które skrzyło się tysiącami odblasków. W jej rękach widoczny był opasły tom, wypożyczony ze szkolnej biblioteki, a tuż obok leżała różdżka, bez której nadal się nie rozstawała.
            Koniec szkoły zbliżał się nieubłaganie szybko. Owutemy skutecznie zmywały jej sen z powiek. Ale nie tylko to… napięcie, które ją otaczało, sięgało szczytu. Kiedyś myślała, że to, co działo się między nią, a Ronem, kiedy był z Lavender było pokręcone. Ale teraz… miała nadzieję, że wszystkie otaczające ją spory, jak najszybciej się zakończą.
            Harry i Pansy byli szczęśliwą parą, jakich nie brakowało w jej otoczeniu. Zazdrościła im tej wytrwałości i braku przeszkód, prostej drogi do radości. Harry wreszcie odzyskał dawnego siebie, tego, sprzed ostatniej Bitwy o Hogwart. A Pansy była w niego zapatrzona, niczym w jakich obraz Leonarda da Vinciego. Układało im się jak najlepiej, i właśnie tego przede wszystkim Hermiona im życzyła… wytrwałości. Wierzyła, że tak będzie.
            Któż mógłby uwierzyć, że to właśnie w Walentynki Ronald Weasley oświadczył się Parvati Patil?  Radosny okrzyk Parvati słyszał chyba cały Hogwart, bardzo poruszony tą informacją. Kiedyś, to każdy widział Mionę u boku Rona. Teraz wizja ta została całkowicie naruszona i mimo to, uczniowie i nauczyciele odebrali tę wiadomość radośnie, nie szczędząc gratulacji, czy też miłych słow.
            Między Blaisem, a Ginnym wciąż wisiała przerwana lina porozumienia, która wcale nie chciała zostać wymieniona na nową, tę mocniejszą. Wszystko się posypało i chociaż gołym okiem było widać, że najchętniej nakrzyczeli by na siebie, a potem rozebrali, nie mówili do siebie nic. Jedynie spojrzenia, na których wzajemnie się przyłapywali świadczyły wiele, nawet wtedy, gdy oboje tego zaprzeczali.
            Hermiona wiele razy próbowała pogodzić tę dwójkę, ale jej starania kończyły się głośnym zapewnieniem obojga, że poradzą sobie ze wszystkim sami. Tak naprawdę nie robili w tym kierunku nic.
            Ginny była w stanie, jaki ciężko było opisać przyziemnymi słowami. Czasem, chodziła tak zdenerwowana na otaczający świat, że potrafiłaby pobić kogoś, kto jej konkretnie zawadzał. Drugim razem była tak rozkojarzona, że już kilkakrotnie Herm uratowała ją od spadnięcia z Wielkich Schodów.
            Diabeł natomiast do końca lekcji starał się wytrzymywać, a kolejną część dnia spędzał najczęściej w dormitorium przyjaciela- Smoka, z którym najczęściej raczyli się Ognistą Whiskey, odrabiając przy tym różne eseje, czy też rozmawiając. Wszystko kręciło się wokół tego, że oboje – i Ruda, i Diabeł mieli takie same ostre temperamenty, które ciężko było pogodzić w żaden ze znanych Hermionie sposobów.
            Jej myśli skierowały się do ostatniej osoby, przez której obojętność mało co nie mdlała. Draco, jej współlokator, unikał jej jak ogień wody, a wampiry słońca. Czuła się gorzej, jak wtedy, gdy przez wiele lat nazywał ją „szlamą”. Teraz… nie wiedziała, czym było kierowane jego zachowanie w stosunku do niej. Do tej pory nie podziękowała mu za przyniesienie do Skrzydła Szpitalnego, tej feralnej nocy, kiedy to wypiła ten głupi eliksir. Uciekał przed nią za każdym razem, gdy go wołała. To było bardzo dziwne zachowanie i naprawdę chciała się dowiedzieć, dlaczego tak robił… po prostu dlaczego.
            Kiedy usłyszała, co tak naprawdę wypiła i co to spowodowało, poczuła się jak ostatnia idiotka. Że niby Draco miałby być jej największym bólem? Może trochę podłamała ją sytuacja, ale nigdy nie pomyślałaby, że tak właśnie zareagowałby jej umysł. To było irracjonalne.
            Może dlatego, że zakochała się w nim. Że każde słowo wypowiedziane z jego ust, każdy gest, każdy ruch był tak samo ważny. Że wszystko jest tak samo ważne, jeśli robił to właśnie on.  Bo kiedy czujesz, że Twoje serce momentalnie przyspiesza, wiesz, że On podchodzi, wyczuwa Go, bo już do niego należy. Należy do Malfoy’a.
                                                                       * * *
            (kilka godzin wcześniej)
            - Jeszcze tylko Eliksiry i koniec- stwierdziła z ulgą Ruda, upijając łyk soku dyniowego.
            -Wreszcie- zawtórowała Miona , uśmiechając się delikatnie.- Szkoda, że ze Ślizgonami- dodała, patrząc na przeciwległy stół.
            - Ech, nikt niestety nie powiedział, że będzie lekko- rzekła filozoficznie Gin. Jak do tej pory jej humor był bardzo dobry, nie wiedzieć czemu.
            Dziewczęta zajęły się konsumowaniem obiadu, a tymczasem, przy Ślizgońskim stole, dwie najgorętsze księżniczki, kłóciły się dosyć donośnym szeptem.          
            - Ja pierdole, Diable, no weź coś zrób- zarzucił Draco, zniesmaczonym wzrokiem spoglądając na przyjaciela, który odwrócił się z miną obrażonego dziecka.
            - No niby co? To ona to wszystko zaproponowała… nawet nie wiesz jak ja się czuję- powiedział, spoglądając na Ginny, jego formalną dziewczynę.
            - Wyobraź sobie, że doskonale wiem i czekam, aż w końcu coś zrobisz, bo zbyt dużego doświadczenia z Gryfonkami to Ty nie masz i przeczuwam, że ona naprawdę nie lubi tak długo czekać na chłopaka- powiedział. Chciał, aby chociaż jego przyjaciel był szczęśliwy. Diabeł nie odezwał się, więc blondyn kontynuował. – Spójrz tylko po Wielkiej Sali. Co najmniej dziesięciu spogląda znacznym wzrokiem w jej stronę…
            Blaise omiótł spojrzeniem pomieszczenie. Faktycznie. Ale chwilencja, on nie pozwoli, by byle kto dobierał się do jego księżniczki, na razie zamkniętej w wieży od środka.
            - Dobra, dobra…- mruknął, wracając wzrokiem do Draco.- A Ty co?  Nie myśl, że i ja oszczędzę Ci mowy, w której wytknę Ci wszystko, co zrobiłeś, bądź czego nie zrobiłeś w stosunku do Miony…
            - Nie musisz mi niczego mówić…- stwierdził Malfoy, krytycznie przebiegając wzrokiem w stronę Blaise’a.
            - Oh nie, skarbie, ależ muszę- przerwał mu szybko i już miał rozpoczynać swoją długą i konkretną przemowę, gdyby nie Pansy, która wepchała się pomiędzy nich, przerywając dyskusję.
            - Powiem Wam jedno, czy naprawdę o takich sprawach musicie wydzierać się tak głośno? – spytała szeptem, a chłopcy wymienili zdezorientowane spojrzenia.- Spójrzcie dookoła, wszyscy się temu przysłuchują.
            I rzeczywiście, uszy wielu osób były ustawione pod odpowiednim kątem tak, aby nie uronić żadnego cennego słowa.
- Dobra, skończę w dormitorium- powiedział Blaise- i nawet nie myśl, że się wymigasz- ostrzegł, grożąc palcem Draconowi. Pansy pokręciła sceptycznie głową.
                                                                       * * *
            - Na dzisiejszej lekcji powtórzymy Eliksir Leczący- rozpoczął Slughorn, a Draco uśmiechnął się w myślach. Luźna lekcja.- Składniki macie na ławkach. Czekam na wywary do końca lekcji- powiedział.- Powodzenia!
            Smok i Diabeł w ich nierozłącznej ostatniej ławce, już rozpoczynali ważenie eliksiru. Nie był może bardzo łatwy, ale chłopcy byli zdolnymi uczniami i gotowanie go nie było dla nich wielkim wyzwaniem.
            Jednak spokój i skupienie po jakimś czasie bezpowrotnie minęło, a Blaise rozpoczął wykład godny profesora Binnsa.
-… nie Smoku, ja Ci nie mówię, co masz zrobić, ja Ci po prostu rozkazuje…- podrapał się po nosie i kontynuował- no, bo ja serio nie wiem, jak Ty potrafisz rezygnować. A gdzie cenne motto Malfoy’ów: „ Ja zawsze dostaję to, co chcę”- stwierdził- czy jakoś tak- dodał po namyśle. – No, heloooł, Draco, żyje się raz, a życie bez ukochanej, to jak deszcz bez wody, czy rodzice bez dziecka.
            Przysłuchująca się temu Pansy, spojrzała przez ramię na Blaise’a, a przez jej umysł przbiegła myśl, że Diabeł mógłby spokojnie pracować jako jakiś psycholog.
            - I na czym to skończyłem?- zamyślił się brunet, a w tym czasie do ich ławki podszedł Horacy, przyciągnięty głośnym zachowaniem Blaise’a.
- Blaise, minus 5 punktów dla Slytherinu- rozejrzał się po klasie- proszę zamienić się miejscami z... o panną Granger- powiedział z uśmiechem- do końca lekcji- dodał.
            Draco miał nadzieję, że za chwilę piorun trzaśnie prosto w zamek, a głównym poszkodowanym będzie Blaise Zabini.
            Diabeł z miną nieudolnego terrorysty poszedł do ławki, którą od tej pory miał dzielić ze swoją dziewczyną, niestety na razie w separacji.
            Hermiona rzuciła mu pełne rozgniewania spojrzenie i odmaszerowała w stronę ostatniej ławki.
            Blondyn natomiast wiedział, że to idealna okazja do tego, by przełamać swoje postanowienia, które usilnie realizował w trakcie ostatnich, długich i ciężkich tygodni.
            Pracowali w pełnej ciszy, oboje opętani własnymi myślami, które kręciły się wokół ich osób. Atmosfera z chwili na chwilę stawała się coraz gęstsza, a Oni jednocześnie otwierali swoje usta, by powiedzieć coś i zamykali je w tym samym czasie.
            Nożyk Hermiony spadł w jednym momencie, wydając brzdęk, który usłyszeli jedynie oni. Oboje schylili się po niego, jednocześnie łapiąc go w swoje palce.
            Dotyk jego dłoni zelektryzował jej ciało.
            Dotyk jej dłoni przywołał wszystko, o czym chciał zapomnieć.
            Jedno spojrzenie w jego oczy.
            Jeden niewinny ruch ręki, która złapała jej dłoń.
            Spojrzenie na jego usta, układające się w niemą prośbę.
            Spojrzenie na jej twarz, która zbyt często gościła w jego snach.
            Zwykły gest, zwykły moment, niezwykła chwila. Taka, która długo na długo zapada w pamięci.
                                                                       * * *
            - No nie tak- stwierdził sceptycznie Blaise, spoglądając na dłonie Gryfonki.
- No to powiedz mi jak- zdenerwowała się Ruda, raz po raz odsuwając się od niego o jakiś centymetr.
            - No mówię Ci, że tak- pokazał jej, a ona łaskawym ruchem obróciła się w jego stronę.
- Ach to tak- podsumowała i odwróciła się, specjalnie robiąc tę czynność całkowicie inaczej.
- Czy Ty zawsze musisz robić wszystko na przekór?- spytał cicho Diabeł, kończąc te niepotrzebne gierki.
- Tak, taka już jestem- utwierdziła go Gin, wygaszając ogień pod kociołkiem.
            - Doprawdy? Chyba nie zauważyłem…- powiedział uszczypliwie. Denerwowała go już ta niemożność dotykania jej i całowania. To było jak lek na całe zło tego świata.
- Wiesz, skoro kolor blond chyba przysłonił Twój świat- rzuciła niedbale, a dzwonek zabrzmiał w klasie. Szybko spakowała torbę i prawie biegiem ruszyła do wyjścia.
            - O nie, nie daruję Ci tego – mruknął do siebie. Naprawdę miał dość. Ale wiedział, że Ginny nie podda się łatwo i że będzie musiał się naprawdę postarać. Jednak, czegóż to nie robi się dla miłości?
                                                                       * * *
            Pewnego wieczoru w dormitorium Prefektów Naczelnych panowała pełna napięcia atmosfera. Draco i Herm siedzieli w bezpiecznej od siebie odległości, nawet nie dlatego, że mogliby zrobić sobie krzywdę… po prostu jedno mogłoby rozebrać drugiego.
            - Mam dość zachowania Blaise’a i Ginny- wypalił w końcu Draco, chcąc jak najszybciej rozpocząć tę rozmowę.
- Ja też- przytaknęła Miona, nie podnosząc wzroku.
- I mam pewien pomysł- stwierdził i zaczął obserwować reakcję współlokatorki. Dziewczyna gwałtownie uniosła głowę i spotkała jego niebieskoszare oczy.
- Słucham uważnie- powiedziała, zatapiając swój wzrok w jego twarzy.
            Blondyn wstał i zaczął tłumaczyć kolejne punkty planu, a kiedy skończył, nawet nie zorientował się, że siedzi tuż obok brązowowłosej.
- No, to się może udać- skomentowała trafnie dziewczyna. Do jej nosa doleciał zapach perfum chłopaka, który poruszył się delikatnie.
            Hermiona odwróciła głowę i spojrzała na niego.
- Draco, ja…- chciała powiedzieć, że ten eliksir to jakaś totalna głupota, ale blondyn uciszył ją swoim palcem, który położył na jej ustach.
            Ich twarze zaczęły się zbliżać do siebie. Spragnione dotyku wargi rozchyliły się delikatnie. Pocałunek, który mówi za wszystkie niewypowiedziane słowa.
            I wybuch. Eksplozja tysiąca emocji w ciągu jednej sekundy.

          _______________________________________________________________________
Przepraszamy za błędy i za opóźnienie. 
Pozdrawiamy,
L. i P. <3
Komentarze= niespodziewanka 18+ w następnym rozdziale :) 

niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział XXVII

Mógłbym rozliczyć każdą z was za gwałt na emocjach
Albo obrócić to w żart i ukryć rozpacz
Gdy czas zabija nas i tylko blizny na łokciach
Zmieniają mnie z mężczyzny w chłopca
______________________________________________________________________
W głowie Ginny tłoczyło się około miliona przeróżnych myśli, wspomnień i wydarzeń, a także planów czy marzeń, które nie zostaną już spełnione.  Jeśli to, co mówiła Astoria było prawdą… to najpierw spierze mu tyłek, popłacze się i zapomni, jako najlepsze wyjście z całej sytuacji. Musi jak najszybciej spytać go, co łączy go z tą blond-idiotką. Tego było za wiele.
            Poza tym, pozostawała jeszcze sprawa Hermiony, która do tej pory się nie wybudziła. Była bardzo zmartwiona stanem przyjaciółki, nie wiedząc, co tak naprawdę mogło być przyczyną jej omdlenia. Wszystko było bardzo ciężkie.
            Nawet nie wiedziała kiedy, tak zbliżyła się do Pottera. Wszystko szło na jak najlepszej drodze do odbudowania dawnych relacji i cieszyła się z tego powodu. Nigdy nie chciała myśleć o Harrym źle. W końcu to była jej pierwsza, prawdziwa miłość…  a takich się nie zapomina.
            Czasem zastanawiała się, jak długo można wytrzymać bez odwzajemnionej miłości. Widziała, co działo się i z Hermioną, i z Draco. Oboje nie czynili nic, by choć trochę się do siebie zbliżyć, a pomiędzy nimi wyrastało coraz więcej nieporozumień i niepotrzebnych słów, które budowały mocne mury pomiędzy nimi. Ale były też takie myśli, niewypowiedziane, mogące zburzyć wielką bombą to, co dzieliło ich już od jakiegoś czasu.
            Ktoś gwałtownie wpadł na nią, powodując jej pewny upadek na posadzkę szkolnego korytarza. Oczy uniosły się o góry, gdzie spotkały te ukochane i diabelskie. Ale również zdenerwowane.
                                                                       * * *
            Draco jeszcze przez jakiś czas siedział w Skrzydle Szpitalnym przy boku Hermiony. Jego myśli pędziły w różne strony, przebywając raz przy niej, a raz zupełnie gdzie indziej. Hermiona była dla niego bardzo ważna i nigdy nie powiedziałby, że dziewczyna z jej krwią, mogłaby tak na niego oddziaływać. Ale cóż dużo myśleć… zakochał się bezpowrotnie i już wiedział, że nigdy nic nie będzie takie, jak było przedtem. To już nie ten sam Draco Malfoy, który uwielbiał dokuczać młodszym, żartować, udawać mrocznego i zimnego. To Ona zmieniła go tak, że gdyby miał wrócić do swojego dawnego życia zapewne nie potrafiłby się w nim odnaleźć.
            Kiedyś, obiecywał sobie, że nie zakocha się. Nie da nikomu żadnej satysfakcji z tego, że będzie mógł wykorzystywać uczucia przeciwko niemu. Zawsze bał się, że jeżeli pokaże to, co czuje Voldemort będzie miał na niego haczyk, który na pewno by wykorzystał, jak robił to w przypadku jego rodziców. Nigdy nie chciałby, by komukolwiek stało się coś z powodu takiego, jakim są uczucia.
            Wszystkie złe wspomnienia nie przestaną nękać go aż do śmierci. Dzieciństwo pod czujnym okiem Lucjusza, Śmierciożerstwo i najprawdopodobniej przyszłe życie bez jej miłości. Hermiona ułoży sobie życie z kimś innym, będą mieli gromadkę pięknych, tylko po niej, dzieci, szczęśliwy i dostatni dom… istna sielanka. Ale chciał dla niej jak najlepszego, i tak właśnie wyobrażał sobie jej szczęście. Niezależnie od wszystkiego.
            Chyba jeszcze w jego życiu nie przeszła przez głowę myśl, że się zakocha w Gryfonce, niepozornej, uroczej, odważnej i walecznej. Tej, która pomogła w uratowaniu czarodziejskiego świata, tej, która wyciągnęła go razem z Wybrańcem i Weasleyem z Pokoju Życzeń, tamtego dnia II Bitwy o Hogwart, wtedy też uratowała, pomogła, chociaż nienawidziła mnie tak bardzo, jak on teraz nienawidzi siebie.
 Szkoda tylko, że nie uratowała go od miłości. I choć nie wie, jak bardzo musiałaby się starać, nigdy nie wymaże tego uczucia z jego serca… czegoś, co zaczęło bić nowym rytmem specjalnie zarezerwowanym tylko dla niej.
Z tą myślą opuścił Skrzydło, uprzednio całując Gryfonkę w policzek. Mógł to zrobić chociaż wtedy, gdy spała.
                                                           * * *
            - Witaj Stworku- przywitał się Harry, patrząc w wielkie oczy skrzata, które tak bardzo przypominały mu Syriusza i dom na Grimmuald Place 12. Tęsknił za ojcem chrzestnym, którego znał tylko ponad dwa lata.
- Pan Potter- stworzenie skłoniło się i uśmiechnęło. – Życzy pan sobie czegoś? – zapytał Stworek.
- Mam do Ciebie prośbę- powiedział Wybraniec.
- Do usług, sir- przerwał skrzat, który przyzwyczaił się już do swojego nowego pana i polubił go.
            - Czy mógłbyś przenieść mnie i jedną z uczennic poza mury Hogwartu?
                                                                       * * *
            Blaise wyglądał tak, jakby za chwilę miał wyjść z siebie i stanąć obok. Oczy wypełnione były gniewem i miłością jednocześnie, a trzymające dziewczynę ramiona były napięte.
            - Powiedz mi, co to do cholery jasnej, miało znaczyć z Potterem?-  spytał Diabeł, a furia w jego oczach mówiła, że naprawdę pochodził z piekła.
            - Nic!- krzyknęła.- To mój przyjaciel!
-Tak? Czyli już Ci nie wystarczam?- gorycz wylała się z jego ust, okaleczając ich strukturę.
- Chyba ja powinnam o to zapytać!- powiedziała, zamierzenie wchodząc na temat tego domniemanych spotkań z Astorią.
- O czym Ty mówisz ?- zdezorientował się, widząc łzy w oczach zwykle twardej Gryfonki… Co trwałe od zewnątrz, kruche w środku. – Nie płacz…
            - O czym, a może o kim. Jak ma się Astoria? Wszystko u niej w porządku?- zapytała, a niechciane łzy płynęły po jej zarumienionych policzkach.
            Diabłu musiało chwilę zająć ogarnięcie, o czym to też mówi Ginny. Wiedziała o tym pocałunku.
            - Ginny, to nie tak… - szepnął, a oczy zaszły mgłą smutku.
- A jak? Wytłumacz mi!- powiedziała, nie kryjąc rozczarowania widocznego na całej jej twarzy.- No jak? Mów- ponagliła. Chciała jak najszybciej wiedzieć wszystko, by w końcu zaznać spokoju, którego na pewno nie znajdzie. Ale liczyły się chęci.
            - Ja byłem pijany. Upiliśmy się z Draco i Pansy. Oni poszli, a ja jeszcze zostałem- łzy płynęły dalej, tworząc potoki na jej twarzy. Nie chciał na nie patrzeć, nie chciał widzieć jej słabej.- I ona podeszła do mnie i pocałowała mnie, a ja od razu ją odepchnąłem. To tyle!- szepnął na koniec, unosząc zmartwiony wzrok. Jeśli straci ją przez tamtą idiotkę, to nie wybaczy ani sobie, ani ślizgonce.
            - Blaise, myślę, że potrzebujemy czasu, oboje- rzekła, nie patrząc  w oczy chłopaka, którego tymi słowami dosłownie wbiła mu nóż w serce.
- Ginny, spójrz na mnie- powiedział błagalnie.
            Nie odwracała swojej głowy.
            - SPÓJRZ!- krzyknął, łapiąc jej twarz delikatnie i odwracając w swoją stronę. Nie wiedział, co robi. Chciał, by wiedziała, że jest dla niego wszystkim i, że on wcale nie potrzebuje czasu. Jedyne czego potrzebuje, to Ona.
            -Kocham Cię Wiewiórko- wymruczał w jej usta z zamiarem zatopienia  w nich swoich warg.
            Jednak Ruda wyrwała się i już biegła do portretu Grubej Damy, gdzie on nie będzie miał wstępu.
                                                                       * * *
            Oboje byli ogniem, oboje byli wodą. Żywiołem, tym niszczycielskim i ostoją, która naprawiała wszystko. Byli tacy sami. Ostrzy, walczący o swoje, radośni i przyjacielscy. Potrafili walczyć o swoje, nie poddawać się i dążyć do celu. Marzenia, które spełnili uważali za zwycięstwo.
            Ale jednego nie potrafili. Skończyć z miłością, w którą włożyli całe swoje serca.
                                                                       * * *
            Diabeł poczuł jak jego serce strzaskało się w środku jego ciała, wbijając zabójcze kawałki, które wydawały się tak ostre, że miał wrażenie, jakby przebijały mu skórę i narządy.
            Zwątpił w miłość. Ale nie podda się. Nie może. Musi walczyć. Wszystko, co robił było dla niej. Tylko i specjalnie. Jego matka jakoś nie specjalnie zajmowała się nim i choć było mu z tego powodu przykro, pogodził się z tym.
            Ale rudowłosa Gin była jego marzeniem, które spełnił, była kimś, kto sprawił, że diabelskie serce potrafiło złagodnieć i zmienić swoje postępowanie. Zakochał się w niej już w szóstej klasie, kiedy to surowo zabronione było jakiekolwiek zbliżenie się w jej stronę, bez napiętego wzroku Draco i innych Ślizgonów, oraz Świętej Trójcy i Gryfonów.
            A teraz, kiedy już byli ze sobą od kilku tygodni, Astoria zaburzyła ich szczęście. I zapłaci za to… Nie, nie miał na myśli przemocy. Podstęp to drugie imię typowego ślizgona.
                                                                       * * *
            Po obiedzie, który upłynął na uspokajaniu Diabła, który pokłócił się z Weasley’ówną, postanowił, że odwiedzi Skrzydło Szpitalne. Może Hermiona wreszcie się obudzi.
            - Dzień Dobry- rzucił do Pani Promfey, która byłą w trakcie ścielania jednego z łóżek. Odpowiedziała żwawo i poinformowała go, że należy obudzić pannę Granger.
            Jak na zawołanie, do pomieszczenia wkroczyła Ginny, a tuż za nią Potter. Poppy podeszła do łóżka Gryfonki i delikatnie potrząsnęła jej ramieniem.
-Panno Granger, proszę się obudzić- powiedziała łagodnie, a Gryfonka momentalnie otworzyła brązowe, pełne ciepłe oczy.
                                                                        * * *
- Co ja tu robię? – zapytała, rozglądając się po pomieszczeniu. Zauważyła tam pielęgniarkę szkolną, Ginny i Harry’ego- jej przyjaciół.
            Drzwi otworzyły się, a do Sali wpadł rudzielec- Ron. Jeszcze raz przebiegła wzrokiem po obecnych, a zatrzymał się on na blondynie, którego nie mogła poznać. Kojarzyła, że mogła go kiedyś znać, w innym życiu. Ale nie wiedziała, kto to. Dlaczego tutaj był?  Czy znaczyła coś dla niego.
- Zasłabłaś- wytłumaczyła pani Promfey.- Ten młodzieniec przyniósł Cię tutaj- powiedziała, a ona spojrzała w jego stronę.
            -Dziękuję- rzekła.- Jak się nazywasz?- zapytała uprzejmie, a szok na jego twarzy wymalował się w ułamku setnej sekundy. Wzrok wszystkich latał to do niej, to do chłopaka, który nie potrafił wymówić słowa.
            - Ginny, dlaczego on nic nie mówi?- spytała przyjaciółki, a pielęgniarka westchnęła głośno.
            - Hermiono…- mruknęła Ginewra, spoglądając w stronę Smoka, który usilnie próbował ukryć wszystkie uczucia na jego twarzy.
            - Muszę jak najszybciej iść po profesora Slughorna- powiedziała Poppy.-  Malfoy za mną.
            Blondyn wstał i rzucił ostatnie spojrzenie brązowowłosej, a jej skojarzyło się, że kiedyś na pewno go już widziała. Tylko nie wiedziała gdzie.
            Kiedy tylko drzwi Skrzydła zamknęły się za nimi, Ginny podbiegła do niej ze łzami w oczach, które starała się ukryć.
            - Herm, nareszcie- powiedziała i wzięła ją w objęcia, a zaraz do nich dołączyło dwóch pozostałych chłopaków.
- Powiedzcie mi, co się stało…
- No było tak, że Smok, to znaczy Draco ,znalazł Cię w waszym dormitorium nieprzytomną i przyniósł tutaj. No i teraz się obudziłaś… Miona, nie wiesz czemu zemdlałaś?- spytała, a oczy wypełniły się nadzieją.
            Umysł Hermiony zaczął pracować. Pamiętała jedynie, że wypiła małą dawkę Eliksiru Słodkiego Snu i wypadającą jej „Dumę i Uprzedzenie” z ręki. Później była tylko ciemność.
            Nim zdążyła odpowiedzieć, drzwi zaskrzypiały i pojawiła się w nich pani Promfey wraz z Draco, jak sądziła.
            - Wiem, co  jest przyczyną tego, że nie pamięta pana Malfoy’a. Wypiła Eliksir Memorii*, który odbiera pamięć o wydarzeniach, w stosunku do których mamy bolesne wspomnienia- wyjaśniła, patrząc na Hermionę z dziwną nutą w oczach. Coś jak troska?
            - Ja myślałam, że to Eliksir Słodkiego Snu- mruknęła Gryfonka, nie patrząc w stronę blondwłosego chłopaka, który intensywnie się jej przyglądał.
            - Wywołał na Tobie reakcję omdlenia, co jest częstym przypadkiem. Tak, jest podobny do Eliksiru Słodkiego Snu- dopowiedziała.- Za kilka minut Horacy wyśle nam antidotum- poinformowała i poszła do swojego gabinetu, by poczekać tam na przesyłkę.
                                                                       * * *
            Draco wciąż patrzył na Hermionę, nie mogąc uwierzyć, w możliwość tego, co właśnie powiedziała. Czy był jej bólem? Jej zmorą? Jej koszmarem? To, co usłyszał, kiedy spytała go jak się nazywa, zakłuło go boleśnie w okolicy serca. Ale kiedy pielęgniarka wyjaśniła, co oznacza wypicie tego wywaru, serce rozpadło mu się na różne części, rozrzucając się po świecie.
            Ona na pewno go nie pokocha. Ona go nienawidzi. Jest jej bólem. Jest tym, kogo się obawia. Jest tym, czego ona nigdy nie zrozumie. Jest jej przeciwieństwem, przekleństwem.
            I czy chce, czy nie, musi zapomnieć. Nawet, kiedy Hermiona odzyska pamięć i już będzie pamiętała wszystko, co jej kiedykolwiek zrobił. Każdy gest, każde słowo, każda niewypowiedziana myśl na jego temat.
            Mur wzrósł na wysokość wyższą niż niebo, a on- Draco Malfoy, postara się, aby odejść od niego bezboleśnie, ze wspomnieniem wzroku, jakim patrzyła na niego w czasie Balu. Wtedy, kiedy myślał, że może marzenia się spełniają. Że dom i rodzina, którą wyobrażał sobie u swojego boku, będzie także jej domem i jej rodziną. Że wszystko się ułoży. Że będą mieszkać na wsi, gdzieś na odludziu, on będzie uczył ich syna latać na małej miotełce, a Ona będzie uczyć ich córkę grać na fortepianie. Że wtedy uświadomi sobie, że życie jest piękne tylko wtedy, gdy Ona jest obok i nigdy inaczej.
            Zwątpienie, to najgorsze z możliwych tchórzostw. A on właśnie zwątpił i już zaczął budować wspomniany wcześniej mur, by odgrodzić się od rzeczywistości i zatracić w tęsknocie.

            Wszystko dla Jej dobra. 
____________________________________________________________________________
*Eliksir pamięci (łac. memoria - pamięć)
ASK!
Rozdział jakiś taki, ciężko stwierdzić. Nic specjalnego.
 Przepraszamy za błędy. 
Pozdrawiamy, 
L. i P. ;* 

Komentarze- to coś więcej niż kilka słów. To część Was J