“And as you sit there making
daisy chains
And I throw in a hand granate
And tell you how it is I really feel for you”
And I throw in a hand granate
And tell you how it is I really feel for you”
Broadway zawsze przyciągał wielu
wpływowych, bogatych i niemiłych ludzi. Był też miejscem, w którym zarabiało
się pieniądze, o jakich nie marzyło się nawet w ciągu pracowania całego roku. Bił
od niej blask władzy i sławy.
Przechodziłem
właśnie obok jednego z miejskich teatrów, a ulotka praktycznie wpadła mi w
rękę. Podniosłem ją i przeczytałem godziny spektakli i nazwiska występujących.
Jakieś dziwne przeczucie mówiło mi, że muszę przyjść na wieczorny występ.
Nigdy jakoś
nie wierzyłem w takie głupoty jak przeczucia, ale tym razem wszedłem do
budynku, kupiłem bilet, jeszcze raz patrząc na ulotkę, która wciąż spoczywała w
mojej dłoni.
Manhattańskie
życie było prawdziwym szaleństwem. Nie było tu miłości. Po prostu jej nie było.
Zastępowały ją pieniądze, znajomości, praca, pożądanie. Przez jakiś czas nie
wyobrażałem sobie takiego życia. Później zacząłem żyć jak wszyscy. Kierując się
rozumem, a nie sercem, wzrokiem, nie poznaniem, przestałem czuć. Widziałem, ale
nie patrzyłem. Słyszałem, ale nie słuchałem. Zanikłem, ale istniałem.
Moje życie
szło do przodu, chociaż tak naprawdę tylko je obserwowałem. Zawsze odmieniałem
czasowniki w trzeciej osobie: „on był”, mówiąc o sobie. Nie wiedziałem, że
popełniam błąd. Nie wiedziałem też, że istnieje tylko jedna osoba, która
potrafi otworzyć moje oczy.
*
* *
Wieczór na
Broadway’u był pełen własnego uroku. Ulice pełne kolorowych świateł, bijących z
billboardów. Neony jasno rozświetlały budynki. Ludzie przemieszczali się w
poszukiwaniu rozrywki w jakimś klubie, czy też innych, mniej chlubnych
miejscach.
Znałem
każdą ze stron mojego miasta. Jedna była atrakcyjna dla turystów, druga dla
mieszkańców, korzystających z różnych, nieciekawych usług, które również dobrze
znałem. Miasto, w którym widziałem odbicie siebie.
Szedłem
zatłoczoną ulicą, nie oglądając się za siebie. Nie musiałem tego robić, by
wychwycić te tęskne spojrzenia i westchnienia żeńskiej (i nie tylko) płci.
Teatr był
już całkiem blisko. Przeszedłem przez pasy i wszedłem do starego gmachu.
*
* *
Usiadłem w
fotelu w przedostatnim rzędzie. Czarna kurtyna zasłaniała scenę, z której
słyszałem przytłumione głosy. Moje palce obijały się o oparcie, wystukując
równy rytm. Sala powoli się zapełniała. Kilka osób kiwnęło mi głową, z tymi
typowymi fałszywymi uśmiechami na ich kłamliwych twarzach.
W głębi,
zastanawiałem się, jak mogłem być takim głupcem i kupić bilety do teatru. Nawet
nie mówiąc o pieniądzach, których przecież miałem wiele. Co ja ze sobą robię. Wpadam
w kryzys wieku średniego, czy coś? Nie wiem, pamiętam, że miałem coś o tym na
zajęciach z mugoloznawstwa w Hogwarcie. Ale, kiedy to było?
Kurtyna
powoli zaczęła podnosić się ku górze. Ze sceny wyjawiała się aura nocy i
tajemniczości. Na harfie grał mężczyzna i śpiewał:
Tajemnica wokół faluje,
Ona krąży w środku,
W oku miłość się maluje,
Romans świeci w mroku.
Tak naprawdę niewiele pamiętałem z
tego, co działo się potem. Jacyś ludzie rozmawiali, nie zwracałem na to uwagi.
Czekałem na koniec występu, rozmawiając półgębkiem z kobietą, która wydawała mi
się całkiem inteligentna. Była też ładna, jej zielone oczy miały jakiś
zadziorny kolor, a brązowe włosy spadały na jej plecy. Mogłaby być moja w jeden
wieczór.
Ale wtedy
czyjś głośny szept wyrwał mnie z rozmowy. Odruchowo spojrzałem na scenę i moje
myśli o siedzącej obok towarzyszce poszły daleko w niepamięć. Na scenie stała
dziewczyna, a właściwie kobieta. Czarne jak heban włosy rozwiewały się wokół
jej postaci. Na smukłym ciele wisiała biała suknia, która kontrastowała z
opaloną na złoto skórą. Biło od niej coś, co przyciągało każde spojrzenie na
tej sali.
A co najważniejsze, na jej twarzy
była maska, kryjąca jej prawdziwą tożsamość.
Kompletnie zignorowałem siedzącą
obok mnie Clary, jak się przedstawiła. Całą moją uwagę, skupiłem na tajemniczej
postaci. Czułem, że coś w niej jest mroczne i nieprawdziwe. Czułem, że to nie
jest pierwszy raz, kiedy ją widzę… i nie ostatni.
- Ja muszę uciekać – powiedziała
do swojego kochanka, który trzymał jej dłoń. Pomyślałem, że to ja powinienem
tam być. Z nią. Obok niej.
I wybiegła ze sceny. Nie wiem,
naprawdę, co działo się potem. Czekałem, aż kurtyna opadła, ale nie zobaczyłem
jej już więcej. I wiedziałem, że o niej nie zapomnę.
*
* *
Nie spałem już trzeci dzień z
rzędu. To, co działo się w czasie, kiedy próbowałem zasnąć, po prostu mnie
przerosło. Za każdym razem, gdy tylko przymknąłem oczy, widziałem ją, wtedy, na
tej scenie, w tym pierdolonym teatrze.
Było tego za wiele. Nie potrafię
się podnieść, jej wspomnienie przybija mnie do podłogi. Muszę ją odnaleźć. Nie
pozwoliłem sobie na tę myśl przez te cholerne trzy dni. Dzięki temu mam
podkrążone oczy i czuję się psychicznie rozjechany. Nie mogę dłużej czekać.
Tylko jedno spojrzenie w jej stronę wystarczy. Tylko jedno spojrzenie.
Postanowiłem, że kupię kolejny bilet i zobaczę ją po raz kolejny.
Taką bynajmniej miałem nadzieję.
Dzień w pracy przeminął mi
szybko. Nawet nie wiedziałem, kiedy wybiła 16 i mogłem opuścić mój biurowiec.
Byłem podekscytowany. To właśnie o 17 miałem iść na kolejny występ. Chciałem ją
zobaczyć. Chciałem poznać jej imię.
Szybko przemierzałem ulice.
Wolałem nie brać taksówki, korki o tej porze były nieuniknione, prawie tak, jak
zobaczenie pająka w Zakazanym Lesie.
Zjawiłem się w teatrze. Usiadłem
prawie tuż pod sceną, pełen niepokoju, obaw, że jej nie będzie.
Ale była. Wyszła na scenę w tym
samym akcie, w tym samym stroju z maską na twarzy. I znowu powiedziała:
- Ja muszę uciekać –
spojrzała na swojego kochanka, który miał sztuczny ból wypisany na twarzy. Wtem
odwróciła się, by zejść ze sceny. Jej spojrzenie zwróciło się wprost ku mojej
osobie.
Zamarłem.
A ona
kolejny raz zniknęła. I zostawiła mnie w bezdechu, w trakcie zatrzymania akcji
serca.
“Don’t leave me now
Don’t say goodbye
Don’t turn around”
Don’t say goodbye
Don’t turn around”
*
* *
Dzień w dzień pojawiałem się na kolejnych spektaklach,
czyniąc teatr moim drugim domem. Wykupiłem jakieś tam „karty stałego
oglądacza”. Ale już nigdy więcej nie widziałem dziewczyny z maską.
Wpadłem
w obsesję. Zatraciłem dawnego Malfoy’a, który już znalazłby sobie panienkę na
jedną noc. I na każdą kolejną. Myślałem
tylko o tym, by ponownie ją zobaczyć. By poznać jej imię. Tajemnicze imię,
tajemniczej kobiety.
Coś
dziwnego ciągnęło mnie w jej stronę. Jakaś siła, która nie odpuszczała i kazała
mi jej szukać. Czułem, że kiedy tego nie zrobię, mogę spokojnie zakończyć swoje
życie.
Widziałem
jej oczy. Spojrzała na mnie. Wtedy, gdy była na scenie po raz ostatni. I
odeszła, zniknęła. Zostawiła mnie z rozwaloną podświadomością. Była okrutna.
Była zła. Była tajemnicza.
Już
nie raz szedłem ulicą, a widząc czarne, kręcone włosy gdzieś w pobliżu prawie
wariowałem. Myślałem nad wizytą u psychologa… ale już wyobrażałem sobie, co
powiem ja, a przede wszystkim, jak zareaguje on.
„Obsesja
na punkcie aktorki, którą widział, dwa razy w swoim życiu, w ciągu tygodnia –
nieuleczalne”
Tak,
mniej więcej tak to wyglądało. Bo takie właśnie było.
*
* *
Wychodząc z jednego ze spektaklów, pewna młoda dziewczyna
zaczepiła mnie, nieco onieśmielona, i przekazała zaproszenie na karnawałowy bal
charytatywny, który odbędzie się właśnie w Sali konferencyjnej teatru. Trochę
się zdziwiłem, ale przyjąłem to zaproszenie.
Chyba miałem nadzieję, że właśnie na tym przyjęciu ją
zobaczę. Moją tajemniczą kobietę. I choć nie wiem, jak bardzo potrafiłem
wierzyć swojemu sercu, czułem, że Ona nie pojawiła się w moim życiu po raz
pierwszy.
*
* *
Mój apartament w wysokim wieżowcu był bardzo luksusowy.
Mieszkałem sam. To była moja odskocznia od pracy, nowojorskiego szumu, i kobiet
na jedną noc, którymi zajmowałem się oczywiście w hotelu.
Salon był przestronny, pełen przepychu, ale za to
przytulny. Na ścianach mieniła się czerwień. Biała kanapa kontrastowała z
czarną podłogą. Laptop leżał na szklanym stoliku. Wielkie okna zastępowały
jedną ze ścian, ukazując zjawiskową panoramę miasta.
Byłem bogaty. Naprawdę, nie musiałbym pracować i martwić
się o pieniądze do końca życia. Ale chciałem mieć jakieś zajęcie. Siedzenie w
domu do końca życia mogłoby zmienić mnie
nie do poznania.
Po śmierci Lucjusza i Narcyzy odziedziczyłem ich fortunę,
wyniosłem się z Malfoy Manor. Złe wspomnienia wciąż kojarzyły mi się z tym
domem. Wspomnienia, które także kojarzyły mi się z nią, z Hermioną Granger.
Nie widziałem jej od czasu zakończenia siódmej klasy.
Przeszło pięć lat. Trzy lata jestem tutaj. Nie mogłem pozostać w Londynie. Gdybym
natknął się na nią, szczęśliwie trzymającą rękę jakiegoś bruneta, mógłbym
zrobić wiele głupich rzeczy. Nasza historia zaczęła się w siódmej klasie…
Była piękna, naprawdę, zauważyłem, że zmieniła się w
kobietę, nie była już pyskatą kujonką. Jako prefekci, mieszkaliśmy w jednym
dormitorium. Kłóciliśmy się wiele razy, ale nigdy nie nazwałem ją szlamą.
Brzydziłem się tego słowa, dokładnie tak , jak teraz.
Sądzę, że zakochałem się w niej w ciągu jednego
grudniowego weekendu, kiedy zachorowałem przez nadużywanie eliksiru
wiggenowego. Była cierpliwa, zajmowała się mną. Siedziała ze mną w pokoju,
dopóki nie zjadłem całego obiadu, dopóki nie zasnąłem. Czytała przy mnie
książki, głównie romanse i fantastykę. Raz przeczytała mi fragment Dumy i Uprzedzenia, ten, w którym Pan
Darcy wyznaje Elizabeth swoją miłość. Poczułem wtedy coś, co oplątało moją
dusze, moje serce, mój umysł. To było właśnie uczucie, tak mi się wydaje.
Sobotniego wieczoru zamknąłem oczy, próbując zasnąć. I
kiedy byłem już na granicy jawy i snu, poczułem jej delikatne palce na moim
czole, które odsunęły opadające kosmyki włosów. Później jej ciepłe usta opadły
w miejsce, gdzie jeszcze niedawno była jej dłoń. Pocałowała mnie.
Nie otworzyłem oczu. To była nasza tajemnica. I moja i
jej, tyle, że całkiem osobna.
Starałem się do niej zbliżyć, ale ona zawsze odsuwała
mnie od siebie stanowczym ruchem. Myślę, że bała się zranienia. Broniła siebie,
zniszczyła mnie.
Z każdym kolejnym, zabieganym, hogwardzkim dniem kochałem
ją coraz mocniej. Nie wyobrażałem sobie tego, kiedy nie będę mógł jej zobaczyć,
wypowiedzieć jej imienia. To była moja miłość.
Tańczyłem z nią jeden jedyny raz. Na balu z okazji
rocznicy bitwy. Byłem nią zachwycony. Kremowa sukienka falowała wokół jej
postaci. Tak samo kasztanowe włosy i opalizujące szczęściem oczy. Nie
potrafiłem oderwać od niej wzroku.
Czułem jej ciało, trzymałem dłoń na jej nagich plechach.
Czułem się jak zwycięzca. Tego wieczoru czułem też, że potrafię pokonać
wszystko i ją zdobyć.
Niestety, nie stało się tak, jak chciałem.
*
* *
Wszedłem do teatru pełen obaw. Wiedziałem, że jeśli jej
nie zobaczę, to zwariuję. A jeśli ją ujrzę – oszaleję jeszcze bardziej. Nikt nie zafascynował mnie tak od czasu
Granger, co było wielce niepokojące.
Mężczyzna, który odebrał mój płaszcz, podał mi maskę.
Czarną, ze srebrnymi wzorami. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, na co on
odrzekł, że bal jest maskaradą i maskę należy włożyć. Cóż, zrobiłem to.
Sala była skromnie udekorowana w kolor złota. Na środku
rozciągał się wielki, lśniący parkiet, a wokół niego rozstawione były kołowe stoliki
nakryte białymi obrusami i złotymi, zapalonymi świecami. Wiele miejsc było już
zajętych.
- Pan? – zapytał mężczyzna w czarnym smokingu. Zauważyłem
go dopiero teraz.
- Draco Malfoy –
odpowiedziałem gładko.
- Pana miejsce jest przy
ostatnim stoliku – powiedział i wskazał dłonią miejsce, przy którym siedziało
już kilka osób.
- Dziękuję – odpowiedziałem i
ruszyłem w tamtą stronę. Kilka tęsknych spojrzeń przesunęło się po mojej
postaci.
Przywitałem się grzecznie z osobami siedzącymi przy moim
stoliku. Przedstawiłem się i usiadłem. Zająłem się rozmową, a sala wypełniała
się każdym kolejnym gościem. W pewnym momencie światła zgasły, a na scenie
pojawił się wytworny jegomość z mikrofonem w ręku.
Rozpoczął nudną przemowę o celu tego balu. Wtedy to, drzwi
ponownie się otworzyły, a ja odruchowo spojrzałem w tamtą stronę. I zobaczyłem
ją. Razem z przystojnym brunetem. Oboje mieli na twarzach maski, ukrywające ich
tożsamość.
W mojej głowie wybuchły myśli. Nie. Mogę. Pozwolić. Jej.
Odejść.
I chyba nie mogłem uwierzyć jeszcze bardziej w swoje
szczęście, kiedy para usiadła przy moim stoliku. Tuż naprzeciw…
*
* *
Nie mogłem się na nią napatrzeć. Zdawało mi się, że skądś
ją znam, że już kiedyś ją widziałem. Czas stanął w miejscu. Chyba wiedziała, że
jej się przyglądam. Ale nie reagowała, albo próbowała tego nie robić. W pewnym
momencie lekkie światła rozbłysły spod kryształowego żyrandola, a ona odwróciła
swoją głowę. I spojrzała wprost na mnie.
Patrzyliśmy na siebie. Czarne włosy upięte były w wysoki
kok, kilka kręconych kosmyków wymknęło się z niego niesfornie. Maska po raz
kolejny zakrywała jej prawdziwą twarz. Widziałem jej pełne, malinowe usta,
które przypominały mi te, które chyba zawsze bez względu na wszystko będę
kochał. Biała, koronkowa sukienka opatulała jej ciało.
Pierwsze takty muzyki zabrzmiały, a jej towarzysz
odwrócił jej uwagę od mojej osoby. Byłem wściekły, kiedy patrzyłem, jak on ją
dotyka, czy rozmawia z nią, a ona się do niego czule uśmiecha.
Nie odpuszczę jej tego wieczoru chociaż jednego tańca.
*
* *
Rozmowa przy stoliku ciągnęła się lekkim, żartobliwym
tonem. Nie brałem w niej udziału. Czekałem na swoją szansę.
I nadarzyła się. Partner czarnowłosej wyszedł,
zostawiając ją samą. Wiedziałem, że to był ten moment. Wstałem i okrążyłem
stolik, i stanąłem przed nią.
- Czy można prosić panią do tańca? – zapytałem,
szarmancko podając swoją dłoń.
Uniosła na mnie swoje oczy, przez chwilę pozwalając mi
się w nich zatopić. Ujęła moją dłoń i wstała.
Tańczyliśmy powoli, jakbyśmy nie chcieli, by ta chwila
kiedykolwiek mijała. Coś zmieniało się w moim sercu, wiedziałem to, czułem.
- Możesz mi powiedzieć, jak masz na imię? –
spytałem, kiedy w końcu odważyłem się w ogóle odezwać.
- Nie wiem, czy mogę ufać
nieznajomym… - odpowiedziała, chociaż usłyszałem żartobliwy ton w jej głosie.
- Mi możesz – powiedziałem
poważnie i spojrzałem w jej oczy, które na pewno już widziałem i to wiele razy.
- Elizabeth – wyszeptała i
zamknęła oczy.
A ja przeżyłem szok.
Bo dokładnie tak kiedyś powiedziała
mi Hermiona. Że od zawsze chciała mieć na imię Elizabeth.
___________________________________________________________________
Witam :)
Ale będziecie mnie bić xD, tak też Was kocham <3
Ankieta! kto jeszcze nie oddał głosu. Z tego, co na chwilę dzisiejszą wynika, będziemy mieli Sevmione...
Merlinie daj mi siłę i pomysł... :)
Jestem po egzaminach i myślę, że druga część tej miniaturki pojawi się całkiem szybko i zależnie od waszych komentarzy, więc KOMENTUJEMY :)
Pozdrawiam, całuję,
L. ;*
PS: Zostawcie linki do swoich blogów, a w szczególności tam, gdzie mnie dawno nie było! :)
A i jak Wam się podoba nowy szablon? : )