czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział XXVI

Więc nie mów, że mnie kochasz na zawsze i zaśnij,
                Jutro okłamiesz mnie po raz ostatni.
______________________________________________________________________
                                                           * * *
            Jego myśli popędziły jak oszalałe. W jednej chwili dobiegł do niej i zaczął szturchać, wypowiadając jej imię. Brak jakiejkolwiek reakcji otrzeźwił go w kilka sekund. Sprawdził jej puls, który był nikły, ale był.
            Wziął ją na ręce i biegiem ruszył do Skrzydła Szpitalnego, nie wiedząc, co podać za przyczynę jej omdlenia. Szybko przemierzał kolejne kondygnacje, chcąc jak najszybciej oddać dziewczynę w dobre ręce. Nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że byś może ją straci. Przyspieszył kroku.
                                                                       * * *
            -Solidna dawka Eliksiru Wiggenowego i Słodkiego Snu powinna starczyć- mruknęła Poppy Promfey jakby do siebie.
- Wystarczyć do czego?- spytał zirytowany blondyn, wpatrując się w bladą twarz Gryfonki.
- Do tego, by odpoczęła, a później obudziła- powiedziała kobieta i wyszła z pomieszczenia po wspomniane wcześniej specyfiki. Jej jasny szlafrok powiewał zgodnie z ruchem jej bioder.
            Skrzydło Szpitalne nigdy nie było najmilszym miejscem. Kojarzyło się z chorobą nieszczęściem i bólem. Ale chyba żaden ból, jakiegokolwiek doświadczył, nie był tak mocny, jak ten, który odczuwał w tej chwili.
            To, o czym myślał, kiedy niósł jej bezwiedne ciało, nie równało się z niczym… nawet strachem, który przeszedł, należąc do śmierciożerców. To była pustka, ogromna, wypełniająca całą jego podświadomość, całe serce. Może byli pokłóceni, może to i jego wina… ale nadal była Hermioną, jego Granger.
            Rozmyślania przerwała pielęgniarka, która weszła do pomieszczenia z dwoma fiolkami w dłoniach. Lekkim krokiem podeszła do dziewczyny i powoli zaczęła potrząsać jej ramię. Ta na chwilę otworzyła oczy i za chwilę je zamknęła.
            -Hermiono…- powiedziała Poppy, wybudzając ją delikatnie- wypij- podstawiła pod jej nos najpierw jeden eliksir, który z pewnym oporem zniknął, a następnie drugi.
            Jeszcze na chwilę przed zapadnięciem w długi sen, Hermiona spojrzała wprost w stalowoszare oczy, które przyglądały jej się z niebywałą intensywnością. Tylko, czyje to oczy?
            - Za ile się wybudzi? – zapytał blondyn, patrząc na Gryfonkę.
-Myślę, że dopiero jutro popołudniu . Chłopcze, idź się prześpij, powiadom przyjaciół, ja zajmę się nauczycielami- spojrzała w jego stronę. Miała dziwne przeczucie, że uczennica nie tylko zasłabła, że to coś więcej.
            Draco z niechęcią opuścił Skrzydło Szpitalne, ostatni raz spoglądając na leżącą tam dziewczynę. Skutki wypitej Whisky dawały mu się we znaki… a może to nie alkohol, tylko wciąż buzujące w nim uczucia, które niczym nie dały się ugasić?
                                                                       * * *
            Stwierdził, że jak na razie nie będzie budził ani Weasley, ani Diabła, ani Pottera. Sam musiał się przespać, a poza tym, powie im zaraz na śniadaniu. Ciężka noc.
            Wszedł do salonu, nie patrząc na miejsce, skąd jeszcze godzinę temu zbierał nieprzytomne ciało współlokatorki. Wszystko kumulowało się w nim od chwili, gdy tylko zobaczył ją tego wieczoru. Zbyt wiele emocji wybuchło, zbyt wiele uczuć wypłynęło na jego twarz, zbyt wiele zdenerwowania widoczne było w jego niespokojnych ruchach.
            Wiele przeszkód stało na jego drodze do szczęścia, na drodze do jej serca. I choćby wyciął sobie to serce i dał jej na rękę, to i tak ktoś wytrąciłby je z jej dłoni, i zdeptał jakby już go nie było.
            Ale ono wciąż istniało i było z nim… a raczej trwało przy Niej, wciąż rozpamiętując wszystkie najlepsze, łączące ich wspomnienia. Te chwile, w których czuł, że łączy ich coś więcej niż tylko miłość. Łączy ich coś, czego nie da się nazwać, coś nieobjętego, niepojętego i niedoświadczonego. Coś, co nigdy nie doświadczyło złego.
            I mimo, że on był zły, że zawsze będzie naznaczony piętnem dawnej, śmierciożerskiej niewoli, to i tak czuł, czuł, że coś ciągnie go w Jej stronę, że to tam powinien być zawsze i na zawsze.
                                                                       * * *
            Poranek w Hogwarcie zawsze był pełen ospałości, tym bardziej, że zima nie odpuszczała i nie zachęcała zmęczonych uczniów do wyjścia z ciepłych łóżek. Śnieg prószył delikatnie, a indywidualności gromadziły się w Wielkiej Sali, by zjeść przyzwoite śniadanie.
            Draco Malfoy zerwał się z łóżka. I tak przespał tylko 2 godziny, więc jego wygląd mówił sam za siebie. Blada twarz była jeszcze bledsza niż zwykle, włosy w nieładzie, a oczy przyspane. Szybki prysznic pobudził go do ciężkiego dnia.
            Wyskoczył z dormitorium i szybkimi krokami przemierzał kolejne schody, zmierzając do Wielkiej Sali. Popchnął wielkie drzwi i znalazł się obiektem głośnych westchnień damskiej populacji szkoły. Żeby tylko ta konkretna tak robiła, to by mu w zupełności wystarczyło.
            Ruda Weasley’ówna siedziała przy stole Gryffindoru, wraz z Potter’em. A to dobrze, nie będzie musiał kilka razy wyjaśniać.
            - Cześć- powiedział Smok, gdy tylko podszedł do nich, po czym usiadł obok.
- Cześć. Coś się stało? – spytał Wybraniec, nie przyzwyczajony do Malfoy’owskiego towarzystwa.
- Tak. Muszę Was zmartwić. Granger jest w Skrzydle Szpitalnym. Znalazłem ją wczoraj nieprzytomną w salonie.
- Co?- zapytała Ginny, której po usłyszaniu tych niemiłych rewelacji, zakręciło się w głowie.
-To. Na razie nie wiadomo, co się stało. Dziś ma się wybudzić.
- Musimy do niej iść- powiedział szybko Harry, już wstając ze swojego miejsca.
- Dobra, idźcie, ja muszę jeszcze poczekać na Blaise’a- rzucił spojrzenie w stronę drzwi, w których właśnie pojawił się czarnoskóry chłopak.- O Diable mowa. Za chwilę do Was dołączymy- rzucił i wstał, kierując się w stronę swojego przyjaciela, który wrogo patrzył jak Gin wychodzi w towarzystwie Wybrańca z Wielkiej Sali, nawet go nie zauważając.
- Co się dzieje, Smoku?- zapytał, gdy usiedli przy ślizgońskim stole, gdzieś z dala od gumowych uszu wielu zazdrosnych uczennic Slytherinu. Blaise był w trakcie nalewania sobie filiżanki kawy, widocznie wypita wczoraj Whisky dawała mu się we znaki. Oczywiście połowa pobudzającego napoju wylądowała na stole.
                                                           * * *
- Ale jak to ? – zapytał Zabini, wyciągając różdżkę.
- No po prostu wszedłem, nie,  i patrzę, a ona leży na podłodze i w ogóle się nie rusza…- zrelacjonował Draco, a emocje wieczoru ponowiły się w jego sercu.
- O Merlinie, stary…- mruknął Diabeł, spoglądając na blondyna współczującym wzrokiem. Wszystko, co ostatnio dzieje się w ich życiach nie posuwa się w stronę lepszej sytuacji.
            -Daj spokój, do tej pory nie wiem, jak ja w ogóle dałem radę myśleć- dopowiedział.- Ale nie chcę o tym rozmawiać.
- To zrozumiałe – stwierdził filozoficznie Blaise. Wczorajsza Whisky dawała mu się we znaki. Nie wziął eliksiru na kaca, ale poranne rewelacje otrzeźwiły go w bardzo spektakularny sposób.
            Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się z impetem, a do środka wpadła Astoria wraz z Dafne. Pierwsza z sióstr wyraźnie szukała kogoś przy stole jej domu, a kiedy jej wzrok padł na Diabła, ironiczny i perfidny uśmieszek wpłynął na jej usta.
            Blaise dobrze wiedział, o co chodzi. Ten śmieszny „pocałunek”, który niestety miał miejsce. Tylko zastanawiało go to, dlaczego ta dziewczyna tak chamsko śmiała mu się w oczy, kiedy większości wcale nie było do śmiechu.
            - Wiesz, co wczoraj ta idiotka Greengrass zrobiła?- spytał Diabeł. Czuł, że musi mu to powiedzieć. W końcu i mimo wszystko, to jego przyjaciel.
            - Która?
- Starsza...
- No co zrobiła?- spytał z rozbawieniem, chociaż tak naprawdę miał ochotę płakać.
- Pocałowała mnie…- ubolewał Zabini, bawiąc się filiżanką.
- Ha, to pewnie było całkiem przyjemnie- powiedział Draco, ewidentnie nabijając się z kolegi.
            - Dobra, dobra- uwieńczył swoją wypowiedź, posyłając groźne spojrzenie Smoku. – Tylko najgorzej martwi mnie to, że ona tak prowokacyjnie patrzy w moją stronę…
            - Już nie pierdol kochanie, idziemy do Granger- zirytował się Malfoy i wstał.
                                                                       * * *
            Harry i Gin usiedli u boku Hermiony. Oboje byli oszołomieni tym, co się stało. Nie znali powodu, dla którego ich przyjaciółka leżała teraz w Skrzydle Szpitalnym, bez jakiegokolwiek znaku z jej strony. Każde z nich myślało o czymś innym, a jednak o tym samym.
            - Zaniedbałam ją- przyznała się szeptem Ginny, której cicha łza przemknęła spod powiek.- Cały czas myślałam o Blaisie, a ona najwyraźniej nie chciała mi w tym przeszkadzać- kolejna kropla wylądowała na twarzy i zsuwała się po niej.- Powinnam była coś zauważyć- zakończyła, czekając na reakcję siedzącego obok chłopaka.
            Poczuła jak Wybraniec łapie ją w swoje objęcia. Tylko tyle potrzebowała. Harry, Harry, w którym kochała się od pierwszego jego zobaczenia na dworcu King’s Cross, kiedy to on, wraz z Ronem, rozpoczynał swoją naukę w Hogwarcie.
            Czuła, że jest kimś więcej, niż tylko dawną miłością.
- Gin, nie zadręczaj się- szepnął- to nie Twoja wina. – Poczuł zapach jej włosów, bicie jej serca, tuż obok swojego.
            Drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się, a w nich stanęli Blaise i Draco. Na widok przytulonych ze sobą Gryfonów, Zabini zacisnął mocno swoje szczęki, a Malfoy znacząco chrząknął. Para odskoczyła od siebie w mgnieniu oka.
            Ginny spojrzała na swojego chłopaka, który wpatrywał się w Potter’a z miną godną samego bazyliszka. Później jego wzrok przeniósł się na nią i wyrażał coś, czego nie mogła odgadnąć.
            - Ja już pójdę- mruknęła i wstała.
- Ja też- dopowiedział Potter i wyszli z pomieszczenia, odprowadzani wściekłym wzrokiem Diabła, który już miał ochotę wypróbować swoje diabelskie moce na pewnym irytującym Gryfonie.
                                                                       * * *
            - Blaise, nie denerwuj się- powiedział Draco, siadając na łóżku Gryfonki i dyskretnie badając jej stan wzrokiem.
            - Przecież ja, się, nie, denerwuję- wysapał, usiadłszy na krześle naprzeciw blondyna. Oczywiście, że był zdenerwowany… ba, on  był wkurwiony. Nie był typem wielkiego zazdrośnika, ale co do Pottera, zawsze miał jakieś głębsze obiekcje.
            - Tylko się obejmowali, nie dramatyzuj, w końcu to przyjaciele- stwierdził pocieszająco.
- Taa, ciekawe co Ty byś zrobił, gdyby Mionka obściskiwała się za Twoimi plecami- na sam wydźwięk tego imiona blondyn spiął się.
-Dajże spokój, skończmy temat- odparował, spoglądając w stronę Diabła, który skrzyżował ręce na piersi, wyraźnie dając do zrozumienia, co ma na ten temat do powiedzenia.
            - Dobrze, że wyszedłeś wczoraj wcześniej…
-Tak. Też tak uważam.
            Po kilku minutach Blaise wyszedł, tłumacząc się, że ma coś do załatwienia.
                                                                       * * *
            - Gin, ja idę do kuchni odwiedzić Stworka- oznajmił Harry.- Idziesz ze mną?- spytał.
- Nie, muszę coś przemyśleć- odpowiedziała i uśmiechnęła się.
- Okej- powiedział i skierował się w swoją stronę.
             - Harry!- zawołała po chwili, a chłopak się odwrócił.
-Tak?
-Dziękuję, że jesteś- rzekła, co on skwitował czarującym uśmiechem.
            Ruda odwróciła się i szybkim krokiem skierowała się w stronę wieży Gryffindoru. Po drodze mijała różnych uczniów, którzy  w biegu załatwiali swoje codzienne sprawy.
            Myślała nad tym, jak zareaguje Blaise. Nie chciała, by widział w Harrym kogoś więcej, niż tylko przyjaciela. Ale Diabeł, jak to Diabeł, człowiekiem ugodowym nie jest, a tym bardziej w sytuacji dotyczącej jego dziewczyny. Nie czuła się winna, o nie. Nie robiła nic złego. Tylko najgorsza była myśl, że może on doszukiwał się w tym nikłym akcie, czegoś więcej, niżeli tylko przyjacielskiego gestu.
            Obraz Hermiony, jej przyjaciółki, pojawił się w jej świadomości. Tak bardzo się o nią martwiła. Jej nie powinno nic się dziać. Powinna siedzieć teraz w dormitorium i jak zwykle uczyć się do Owutemów, które i tak zda najlepiej. Powinna godzić się z Draconem i jak najszybciej dążyć do swojego szczęścia.
            - Ej, Weasley- krzyknął jakiś kobiecy głos, na co Ruda się odwróciła. Kilka kroków za nią stała Astoria Greengrass na czele swojej słynnej, ślizgońskiej bandy.
- Czego?- odwarknęła zła, że ktoś przerywa jej spokojne dojście do dormitorium.
- Tak, sobie pomyślałam…
-To Ty myślisz ?- przerwała jej zdziwiona Ginny. – Niebywałe zjawisko – dodała.
- Diabłu to jakoś nie przeszkadzało, kiedy wczoraj wieczorem, zajmował się mną… - rzuciła niby od niechcenia, wrednie spoglądając wprost w oczy rudowłosej.- … w mało grzeczny sposób.
            - I tak Ci nie wierzę- zripostowała Gin i odeszła z dumnie uniesioną głową.
 Mimo wszystko ziarno niepewności zostało zasiane.
_______________________________________________________________________
Będą komentarze, będzie niespodzianka... i nie mamy na myśli miniaturki :) 

                                                                      ASK!


                                                           

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział XXV

Cały mój świat, 
znika za szkłem, 
gdy nie ma Ciebie. 
_________________________________________________________________________
Oczy Hermiony spojrzały wprost w stalowoszare tęczówki blondyna, który pewnie trzymał ją w swoich ramionach. Chwila niechybnie przedłużyła się do minuty, a potem jeszcze dłużej.
Blaise niezauważalnie wyszedł, by dać im trochę prywatności. Może wreszcie te dwa matołki się pogodzą- powiedział do siebie w duchu.
Tymczasem Draco postawił Gryfonkę na podłogę, nie mogąc oderwać wzroku od jej czekoladowych oczu, które prześladowały go podczas każdej bezsennej nocy.
-Dzięki Malfoy- odpowiedziała w końcu, chcąc jak najszybciej odejść od niego. Ta bliskość działała na nią zbyt intensywnie i nie potrafiła tego powstrzymać na żaden sposób.
- Nie ma za co- zbliżył swoją twarz do jej, a dłonie, które trzymał na jej talii przyciągnęły ją nieznacznie. tak bardzo pragnął wreszcie ją pocałować, a potem przeprosić za swoją głupotę i znowu wycałować. Ale ona chyba nie miała takich planów.
-Muszę już iść- wyszeptała wprost w jego usta i wyrwała się z jego uścisku. Chciała jak najszybciej wyjść. Przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu nie było bezpieczne.
Drzwi trzasnęły,  a blondyn pozostał sam, wraz z denerwującą myślą, że Granger nigdy już nie będzie jego…
                                                           * * *
- Miona?- spytał zdziwiony Zabini, który siedział spokojnie na jednej z ławek. Wstał. – Co się stało?
- Nic Diabełku, wypadła mi ważna sprawa- wywinęła się zwinnie i jak najszybciej opuściła salę. Zdziwiony Diabeł wparował do składzika i zastał tam Draco z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
            - Dobra, spowiadaj się- powiedział czarnoskóry, patrząc na towarzysza pełnym udawanej grozy wzrokiem.
 - Spierdoliłem- odparował Malfoy ze zrezygnowanym wyrazem twarzy. Co innego miał powiedzieć Diabłu? Przecież to cała prawda.
            Chłopak bez zastanowienia podszedł do przyjaciela i objął jego ramiona w pocieszającym geście. Wiedział, że jest mu ciężko w tej sytuacji i wiedział, że musi jak najszybciej zainterweniować inaczej Smoczek wykończy się psychicznie. Musi jak najszybciej znaleźć Gin.
            - Chodźmy już na kolację- zaproponował Draco, odsuwając się od przyjaciela i wyraźnie unikając jego wzroku. Chciał, by Diabeł zaczął cieszyć się swoim życiem, a nie wciąż zamartwiać o niego. Ale z drugiej strony, gdyby nie on, to ciężar wszystkiego, co się właśnie działo byłby zbyt duży.
- Wiesz, zastanawiam się, jak kurwa Bóg długo musiał przy nas majstrować, byśmy oddali swe ślizgońskie serca Gryfonom…- oznajmił filozoficznie, rzucając uśmiech gdzieś w daleką przestrzeń.-I nie, nie zaprzeczaj, dobrze wiem, co się dzieje w Twoim sercu- powiedział, spoglądając na niego z sprytnym błyskiem w oku, co Draco nie omieszkał zauważyć.
            -Oj Diable, Diable- powiedział, wchodząc do Wielkiej Sali, w której gwar wesołych uczniów poruszał płomykami świec wiszących pod sufitem.
                                                                       * * *
            Hogwart wciąż tonął w bieli śniegu, pozostając raz po raz przysypany nową warstwą, która wesoło skrzyła się w blasku słońca. Luty już zawitał na błonia, a gruby lód przykrył jezioro, gdzie młodsi uczniowie wesoło spędzali czas.
            Korytarze, które uczniowie znali już niemal na pamięć zmieniły się nie do poznania. Bowiem w każdym zakątku widać było jakieś kolorowe, świecące i zaczarowane serca, które mieniły się w trakcie dotyku. Kolor zasłon na korytarzu na drugim piętrze był wściekle różowy, co chyba miało przypominać niegdysiejsze panowanie Umbridge w szkole. Poza tym zbliżały się Walentynki. I tym razem pojawił się widoczny podział, który o dziwo łączył nawet ślizgonów i gryfonów.          
            Tak oto, jedna grupa, w której pojawiły się na zabój zakochane dziewczęta i chłopcy, którym jak najbardziej do gustu przypadły dekoracje, zaczęła walkę na prychnięcia z drugą stroną, która miała dokładnie gdzieś całe to święto zakochanych, a na widok wszystkich różowych dodatków ochotę mieli na zwrócenie zjedzonego posiłku.
                                                                       * * *
            Wyczekiwane przez wielu święto wypadło akurat w sobotę. Tym sposobem, mało pobłażliwa McGonagall zgodziła się na wyjście uczniów do Hogsmeade, by chociaż w pewnym stopniu uniknąć oglądania całujących się wszędzie uczniów.
            Ginny Weasley była w trakcie zakładania na siebie czarnych, skórzanych spodni, które podkreślały jej drapieżną urodę. Do tego niebieska bluzka, by chociaż trochę złagodzić ubiór, do tego delikatna biżuteria. Przecież nie można wyglądać zbyt dobrze.
            Wyszła z pokoju i skierowała się do dormitorium jej przyjaciółki, Hermiony. Znała hasło do portretu i nie omieszkała go od czasu do czasu użyć. Na kanapie zastała Malfoya, który wiązał swoje buty.
            - Siema Smoku- powiedziała wesoło. Strasznie cieszyła się, że idzie na romantyczną randkę z Blaisem. – Idziesz do Hogsmeade?
            - Cześć- odpowiedział.- Tak, idę.
- Herm u siebie?
- Nie wiem, nie rozmawia ze mną- powiedział, a gorycz, którą usilnie próbował ukryć i tak wylała się wraz z jego słowami.
            Gin zapukała do drzwi Hermiony, a gdy usłyszała ciche pozwolenie, weszła.
- Hej Gin- mruknęła Miona, nie odrywając wzroku od  czytanej książki.
- Hermi, idziesz, prawda?- zapytała z nadzieją. jej przyjaciółka nie mogła tak po prostu i wciąż pokonywać proste drogi: Wielka Sala, dormitorium, sale lekcyjne, Wielka Sala, dormitorium.
- Nie, jakoś słabo się czuję- powiedziała i spojrzała na odstawioną Rudą.- Łaaał, Gin, Diabeł Ci się nie oprze…
- Ha, dziękuję. Może pójdziesz do skrzydła?- nie zamierzała opuścić. Dobrze widziała,  co się z nią działo.
- Nie, chyba się prześpię, czy coś, poczytam- odpowiedziała. Nie miała ochoty na wychodzenie gdziekolwiek, tym bardziej, że mogłaby minąć się z blondynem, z którym po ostatniej sytuacji w składziku na eliksiry… nie, nie myśl o tym.
            - Dobrze- odpuściła.
                                                                       * * *
            Herbaciarnia Madame Puddifoot była miejscem typowym dla zakochanych par, chcących zaznać trochę swobody i napić się pysznej herbatki. I tegoż dnia utarg miał wzrosnąć o kilka zer, gdyż w Walentynki, para, która nie przekroczyła progu tego miejsca, była parą nieszczęśliwców, jak głosiły plotki, które dziewczęta przekazywały sobie szeptem.
            W odległym kącie Sali, przy stoliku nakrytym ładnym, beżowym obrusem siedziała wdzięczna para.  Ruda dziewczyna, która uśmiechała się na każde słowo czarnoskórego, przystojnego chłopca.
            - I wpada Snape w samym ręczniku owiniętym wokół bioder i krzyczy: „ Gdzie mój różany szampon?”- zabawiał Blaise i patrzył, jak oczy jego dziewczyny rozświetlały się w dźwięcznym uśmiechu, którego mógłby słuchać przez całą wieczność.
- Skąd Ty bierzesz takie pomysły? – zapytała, a w oczach pojawiły się łzy, będące skutkiem tłumionego śmiechu.
- Jesteś moją inspiracją- wymruczał.
-Taaaak?- zapytała.- Wyglądam jak nietoperz?- wydęła wargi w niemym oburzeniu.
            Diabeł zaśmiał się wesoło. Byli naprawdę dobraną parą. Tak wiele ich łączyło. Oboje mieli ciekawe charakterki, wyglądali jakby faktycznie byli z piekła. Ale cóż… miłość nie wybiera, nieprawdaż?
            Kilka chwil później byli już gdzieś poza wioską, na wdzięcznej polance pełnej śniegu i starych drzew. Ginny siedziała oparta o jedno, a Blaise stał nad nią.
            - Wstań, przeziębisz się…- rzucił z troskliwą nutą, która zabrzmiała w jego ustach nadzwyczaj dziwnie w takim wydaniu.
            - Ale tu jest pięknie- powiedziała rozmarzonym tonem. Nagle czyjeś silne dłonie pociągnęły ją do góry. Kochany Zabini.
            - Tak, wyjątkowo, ale wizja Twojej rychłej choroby psuje mi to wyobrażenie- próbował ją zastraszyć, jednak słabo mu to wyszło.
- Oj tam- przyciągnęła go do siebie i poczuła ciepło, jakie emanowało od jego ciała.
            Chłopak oparł ją o pień drzewa i pocałował czule, wkładając w ten akt całą swoją miłość. Przy niej czuł, że naprawdę jest tym, kim powinien być, że jego obowiązkiem jest podanie jej dłoni, gdy upada i trzymanie jej ręki w każdym momencie życia, by miała w nim wsparcie.
            - Ginny?- zapytał, a ona spojrzała w jego oczy.
-Tak?
- Kocham Cię- mruknął wprost w jej usta, by znowu złożyć na nich swoje wargi. To było jak uzależnienie, być może nawet coś więcej…
                                                                       * * *
            - Ech, zakochałem się- powiedział rozmarzonym głosem Zabini, nie patrząc na dwójkę przyjaciół, których miny były z goła odmienne.
            - Jakbyśmy tego nie widzieli- stwierdziła Pansy, poprawiając swoje czarne włosy.
- Taa, w szczególności, kiedy nie możesz ogarnąć rozmarzonego wzroku i śpiewasz „ Ty jesteś ruda, na pewno ruda, szalona ruuuda,dobrze to wiem” …  Disco polo ?() – zapytał, patrząc na swojego przyjaciela, który najprawdopodobniej był na najkrótszej drodze do szaleństwa.
            - Serio on to śpiewa?- spytała Ślizgonka, popijając łyk Whisky.
- Taaaaaa, nie wspomnę, że czasem pod prysznicem- powiedział. Raz był w dormitorium wraz z Blaisem, a raz wracał do dormitorium prefekta. Różnie z tym bywało. I często słyszał śpiewającego Blaise’a, ale Szalona Ruda była na szczycie jego hitów.
            - Nie, tego naprawdę nie musiałam o nim wiedzieć- odparła Pansy, spoglądając na Diabła, który roglądał się po pokoju wspólnym. Miał zamiar upić się dziś do nieprzytomności i nic nie stało na przeszkodzie. Szczęście należało sowicie oblać.
            - A tak w ogóle, to jak z Harrym?- zapytał Blaise, wyszczerzając swe białe zęby.
- Dobrze, a jak ma być?- odparowała.
- Chcemy poznać jakieś pikantne i mało grzeczne szczegóły- stwierdził Draco, wyrywając się z  zamyślenia.
- Smoku, mowa o Potterze… i Ty mówisz o „pikantnych i mało grzecznych szczegółach”? Pansy, oczekujemy jakichkolwiek szczegółów!- zażartował, ale widząc minę przyjaciółki nagle spokorniał.
- Spytał, czy będziemy razem…- rumieniec wkroczył na jej policzki.
- A ty się zgodzisz i będziecie żyć długo i szczęśliwie… zajebisty scenariusz- podsumował Blaise z pełną aprobaty miną, kiwając dodatkowo głową, co dało niesamowicie śmieszny efekt.
            Miło było porozmawiać z przyjaciółmi, przy dobrej gatunkowo Whisky, o najróżniejszych tematach. Czas mijał nieubłaganie szybko, a Diabeł w końcu został sam, w towarzystwie wdzięcznego trunku, który mile palił jego gardło. Draco poszedł na górę do swojego dormitorium, a Pansy była już zmęczona tygodniem.
            -Tylko Ty mi zostałaś- powiedział czule do butelki i pociągnął łyk wprost z niej.
Czas mijał, aż w Pokoju Wspólnym pozostało jedynie kilka osób w tym wyraźnie chętna, jedna z Greengrassównych. Podeszła do Diabła zmysłowym krokiem i usiadła obok. Zanim chłopak zdążył się odezwać, przycisnęła swoje wargi do jego.
Trochę podpity Zabini zachował trzeźwość umysłu na tyle, by odepchnąć ją od siebie na bezpieczną odległość. Jednak co się stało, się nie odstanie.
                                                           * * *
             Draco przemierzał korytarze Hogwartu jak najszybciej i najciszej. Nie chciał spotkać na swojej drodze pani Noris, bądź co gorsza samego Filcha. Wizja ta była mało przekonująca.
            Nie pozwolił swojemu umysłowi na myślenie o niczym innym, jak o bezpiecznym dotarciu do dormitorium. Coś w jego głowie krzyczało, że tego wieczoru, to właśnie tam powinien się znajdować.
            Ulga wymalowała się na jego twarzy, kiedy ujrzał portret. Wypowiedział hasło i wkroczył do mieszkania. Teraz mógł być już spokojny.
             Ale tylko jedno spojrzenie na salon sprawiło, że każda część jego ciała zamarła.

- O kurwa- mruknął, patrząc na Hermionę Granger, jego ukochaną Gryfonkę, leżącą na podłodze bez jakichkolwiek oznak życia. 
_____________________________________________________________________________
 Witajcie :)
Jesteśmy załamane statystykami... 9 komentarzy na 100 wyświetleń posta? To jest druzgocące. 
Mamy nadzieję, że postaracie się. To nie jest tak, że wymagamy tego, tylko miło jest, jeśli ktoś napisze kilka słów. Miło jest, kiedy mamy świadomość, że ktoś to czyta :) 
Trzymajcie się , pozdrówki, 
L. i P. ;* 

We will be coming back for you one day. 

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozdział XXIV

I guess you are thinking of me now 
And you know that I’'m thinking of you 
Baby please, love me one more time 
‘Cause you know that you're the only one 

_________________________________________________________________________
                                                                       * * *
Szybko odwróciła się, nie chcąc by o widział łzy, które popłynęły po jej twarzy. Niechciane łzy. Zranił ją… Myślała, że naprawdę się zmienił. Zabolało, bo tak naprawdę zakochała się w Draconie Malfoy’u. Choć wiedziała, że nie może, że to jest nieprawidłowe.
A jednak. Bum, stało się i chyba nie ma już odwrotu. Ale Hermiona wciąż  miała nadzieję na to, że to uczucie wyparuje tak szybko, jak pojawiło się w jej sercu i rozpaliło je ponownie od samego środka. Bo właśnie sam jej ukochany utwierdził ją, że coś, co kiedyś może wydawało jej się „zakochaniem”, było tylko jej inicjatywą.
I nurtujące ją pytanie. Ile będzie musiała szukać, by znaleźć osobę, która da jej szczęście? Mężczyznę, który odda jej swe serce, wierząc, że dobrze o nie zadba. I chociaż jej serce wciąż podpowiadało, że tylko arystokrata będzie w stanie dać jej wszystko , to racjonalny rozum mówił, że jest wielu, którzy byliby dla niej podporą i stabilnością.
Mimo, że była jeszcze młoda,  dawno zaplanowała swoją przyszłość. Dom na obrzeżach Londynu, praca w Ministerstwie Magii, gromadka dzieci, kochający mąż, którego od zawsze widziała w Ronie. Do czasu, gdy w jej życiu pojawił się Draco, który obrócił je do góry nogami.
 I chyba złamał jej serce, roztrzaskał je na milion kawałków.
                                                           * * *
Blaise i Ginny od kilku tygodni byli szczęśliwą parą. Ukradkowe pocałunki, splecione ręce, radosne uśmiechy i wszystkie inne epitety związane z byciem zakochanym. Szczęście wprost emanowało od nich i nikt nie mógł im go odebrać.
Jedynym, czym się martwili, było zachowanie Draco i Miony. Od ich wspólnego spaceru w czasie świąt, praktycznie się do siebie nie odzywali i oboje zanikali na ich oczach. I do tej pory żadne z nich nie złamało się, by powiedzieć, co się stało. Blaise zwykle słyszał:
- Diable, co Ty znowu wymyślasz?
Natomiast odpowiedź na pytanie Gin przeważnie brzmiała tak:
- Co? Nie wiem o co Ci chodzi, wszystko jest w porządku.
            I jak  na złość, pogodzenie tej dwójki w ogóle nie wchodziło w grę, bo przecież tak naprawdę nie wiedzieli, o co dokładnie im poszło. I tak oto Ruda i Zabini stali w punkcie wyjścia, jedynie patrząc na oziębiające się z dnia na dzień relacje dwójki ich najbliższych przyjaciół.
                                                                       * * *
            - Wiewiórko, co  my z nimi zrobimy?- zapytał pewnego razu zmartwiony Diabeł, nie chcąc patrzeć na zmęczenie swojego przyjaciela.
-Nie wiem, nic nie mogę z Herm wyciągnąć, chociaż wiem, że coś na pewno się stało- powiedziała Gin, która również źle znosiła aktualny stan swojej przyjaciółki.
- No wiem, Smok milczy jak nigdy, a najgorsze, że w ogóle z nią nie rozmawia, o mnie nie wspominając- dorzucił chłopak, odgarniając rude włosy ze zmartwionej twarzy Ginny.
- Może poczekajmy jeszcze tydzień, a jeżeli nic się nie wydarzy, wtedy ostro interweniujemy…
- Czy Ty masz jakiś plan?- wyszeptał jej prosto w usta.
- Yhm- mruknęła i pocałowała swojego chłopaka.
            Tak bardzo cieszyła się, że jest z Blaisem. Nigdy nie pomyślałaby, że jakikolwiek ślizgon, mógłby być taki kochany. Zabini był jej ideałem i nie miała zamiaru oddać go nikomu innemu. Nie znała jednak całej prawdy.
                                                                       * * *
            Ostatnie dni były dla niego koszmarem, z którego ciężko było wyjść. Hermiona wciąż miała całkowicie gdzieś jego przeprosiny i błagania, i ignorowała go jak tylko mogła. A on, cóż mógł zrobić. Poddał się, wiedząc, że jeszcze kilka takich dób, a jego życie ostatecznie uderzy o dno.
            Bardzo żałował wypowiedzianych tamtego wieczora słów. Zawsze myślał, że potrafi nad sobą panować, ale teraz już nie jest pewny, czy to prawda. Bo kiedy tylko widział, jak Granger normalnie rozmawia z innymi, a na niego nawet nie spojrzy, ręce zaczynały mu drżeć, a szczęki zaciskały się boleśnie.
            To, co przeżywał od tych kilku tygodni, mógł dobrze porównywać do tego, co działo się w szeregach Voldemorta. Chociaż… kilka spraw zdecydowanie się ułożyło, szkoda tylko, że nie u niego.
                                                                       * * *
            Nieszczęsna transmutacja- mruknęła Hermiona, kiedy wstawała od stołu Gryfonów wraz z Harrym i Ronem.
-Oj Mionka, nie masz na co narzekać, przecież i tak wszystko umiesz- powiedział Ronald  z uśmiechem.- Idę z Paravati, do zobaczenia na lekcji- powiedział i pokierował się w stronę czarnowłosej dziewczyny.
            Rudzielec już od długiego czasu tworzył szczęśliwy związek z jedną z bliźniaczek Patil. Hermiona cieszyła się z tego powodu i również z pogodzenia się z Weasley’em. Mimo wszystko, był on dla niej zawsze jak brat, którego nigdy nie miała.
            Kiedy przekroczyli próg Wielkiej Sali, Harry stanął, a Miona razem z nim.
- Poczekasz ze mną na Pansy?- zapytał z uśmiechem.
- Oczywiście- rzuciła, odgarniając włosy do tyłu.
            Harry był na jak najlepszej drodze do związku z Pansy Parkinson- niegdyś znienawidzoną ślizgonką, teraz koleżanką z klasy. Cieszyła się ich szczęściem, ponieważ Potter, jak i Ron, był dla niej jak brat. I taką miłością właśnie go kochała.
            - Herm?- zapytał czarnowłosy, po kilku chwilach.
-Tak?
- Co się stało między Tobą i Malfoy’em?- zapytał z przebłyskiem troski w oczach. – Oboje wyglądacie tak, jakbyście przechodzili przez jakieś lodowe piekło i dodatkowo Ty wcale na niego nie patrzysz?
            Hermiona próbowała ukryć szok na swojej twarzy. Czy to było aż tak widoczne, że w ogóle o coś się pokłócili? Przecież… kiedyś nie odzywali się do siebie i nikt nie zwracał na to uwagi.
- Harry, wszystko jest w porządku- odpowiedziała tak, jak to wiele razy mówiła do Ginny. Ale po minie przyjaciela stwierdziła, że on wcale, a wcale  nie wierzy jej słowom. – Naprawdę- zapewniła go, chwytając się ostatniej deski ratunku.
            Rozmowa została przerwana, gdyż w drzwiach Wielkiej Sali pojawiła się Pansy w towarzystwie Draco i Blaise’a, którzy zacięcie o czymś dyskutowali.
            - Cześć- powiedziała ślizgonka i pocałowała Harry’ego lekko w policzek.
- Witajcie- rzucił poważnie Diabeł, który wciąż patrzył w stronę Smoka ze zrezygnowaną i zdenerwowaną miną.
- Hej- powiedziała cicho Miona.
-Co macie takie grobowe miny?- spytała zdezorientowana Pansy, patrząc po kolei na każdego z nich. W tym całym zgiełku  działo się coś dziwnego
- Spytaj tego idiotę obok, a na pewno Ci odpowie- zwykle wesoły Zabini był dziś wyjątkowo urażony, co było nadzwyczaj dziwne. Szybkim krokiem ruszył złapał Hermionę za rękę i ruszył w stronę Wielkich Schodów.
            - Mam dość- powiedział Draco i również opuścił parę, której zdziwione miny wyrażały wszystkie uczucia.
- Co im się znowu stało?- spytała Ślizgonka, spoglądając na chłopaka stojącego obok, który wzruszył jedynie ramionami w bezradnym geście.
- Nie wiem wszystkiego. Lepiej chodźmy na eliksiry, zanim się wszyscy pozabijają- mruknął i złapał jej dłoń, a po jego ciele przeszły przyjemne dreszcze.
                                                                       * * *
- Zostało piętnaście minut- powiedział rozbawionym głosem Horacy Slughorn, który przechadzał się po sali lekcyjnej. Mimo, że na dzisiejszych zajęciach uczniowie gotowali eliksir euforii, to były wyjątki, których oburzone i zdegustowane miny były wielce zacięte, i wcale nie było widoków na to, by humory tych osób się zmieniły.
Przy ławce Hermiony Granger, Draco Malfoya i Blaise’a Zabiniego-jego trójki najlepszych uczniów, wyczuwalne było napięcie, które zwiastowało wielki wybuch. Profesor podszedł do ich ławki .
-Doskonale Wam idzie. Jako, że to wasza dzisiejsza lekcja, może Wasza trójka zostałaby i pomogła posegregować eliksiry- zapytał z półuśmiechem, obejmując wzrokiem całą trójkę.
- Ja chętnie- odpowiedziała Hermiona. Zawsze była uczynną dziewczyną i nauczyciel  ją lubił. Jego spojrzenie skierowało się w stronę chłopców. Blaise szeptem tłumaczył coś Draco.
            - My też przyjdziemy- zadecydował czarnoskóry, wywołując uśmiech na twarzy Slughorna, który zauważył wrogie spojrzenie blondyna, kierowane w stronę jego kolegi.
- To świetnie, czekam na Was po obiedzie- odszedł od ich ławki.
                                                                       * * *
            Brązowowłosa Gryfonka wrzucała ostatni składnik eliksiru, by potem zamieszać kilka razy chochlą dla jego wykończenia. Miała już dość całej tej lekcji, na której znosić musiała ciągłe przegadywania się Diabła i Smoka, którzy ewidentnie się kłócili. Starała się ich nie słuchać, ale, ale jak można nie słyszeć rozmowy, kiedy ktoś głośnym szeptem, powie coś metr obok?
            - Smoku, weź coś zrób, bo ją stracisz… nie dociera to do ciebie?- słowa, jakie wypowiedział Blaise, nie dawały jej spokoju. Co mógł mieć przez to na myśli?
                                                                       * * *
            Draco siedział przy stole Slytherinu w Wielkiej Sali. Wszyscy trajkotali wesoło to o tym, to o tamtym, nie mając końca swoim opowieściom. A on miał już powoli tego wszystkiego dość. I Diabeł i Pansy wisieli mu nad uchem, tłumacząc to, co on dokładnie wiedział. I jeszcze to sprzątanie fiolek. W co ten Diabeł go wkręcił. On to już chyba nie ma co robić. Wiewiórkowy świat odebrał mu część rozumu.
            Dokończył posiłek i wraz z Blaise’m ruszył do Lochów.
            Hermiona już była na zapleczu i wykładała kolejno każdą fiolkę ze skupieniem wypisanym na twarzy. Stała na drabinie i sięgała eliksiry stojące na wysokich półkach.
            - Układajcie te eliksiry tematycznie, a puste fiolki odkładajcie na bok- zarządziła, a chłopcy wzięli się do pracy.
            Diabeł wyczekiwał tego, aż Smok w końcu się odezwie i coś zrobi. Jednakże chwile mijały w ciszy i czarnoskóry powoli tracił swoją cierpliwość, z którą u niego było całkiem ciężko.
            - Nie no mam dość- wyrzucił, a na twarzy wymalowała się konsternacja.- Zachowujcie się jak dorośli, a nie jakieś obrażalskie dzieciaki!- krzyknął w oburzeniu, patrząc na oboje.
- Diabełku, przecież z nami wszystko- Hermiona podkreśliła ten wyraz- w porządku.
- Dokładnie- dopowiedział Draco, spoglądając jej wyzywająco w oczy.
            - Mnie nie oszukacie, ale najgorsze jest to, że próbujecie oszukiwać siebie nawzajem- odparował naburmuszony i skończył rozmowę, wiedząc, że mógłby dokonać jakichś złych czynów.
            Ale wiadomo, Diabeł był Diabłem wcielonym, czyli kimś, kto jest przebiegły i potrafi radzić sobie wtedy, kiedy wszyscy inni zawodzą. Jako, że to było życiowe powołanie Blaise’a, nie mógł odmówić sobie wykonania iście diabelskiego planu, który niespodziewanie pojawił się jego głowie.
            Kiedy niby przypadkiem przechodził obok drabiny, na której znajdowała się Hermiona, a Draco stał tuż pod nią, z trzaskiem wpadł na drabinkę. Tym oto sposobem, Granger krzyknęła i spadła, wprost w ramiona swojego blond-anioła.
            Śnieżnobiały uśmiech rozlał się na ustach czarnoskórego, którego plan miał niosące dobro zamiary, jednak bardzo niepewne skutki.
                                                                        * * *
Wszystko powoli układało się w uczuciowym świecie uczniów Hogwartu, którzy po wojnie, jaka miała duży wpływ na ich dalsze losy, pozbierali już w całość swoje serca z błoni szkoły, gdzie odbyła się decydująca bitwa. Każdy krok po kroku wracał do normalności, tracąc żal po zmarłych, a pozostawiając jedynie radosne wspomnienia z nimi związane.  
Wielu przetrwało próby czasu, trwając w swoich uczuciach i nigdy nie wątpiąc w ich prawdziwość. Wielu znalazło swoją miłość w trakcie tych ciężkich czasów, kiedy nic nie było pewne. Wielu natomiast szukało jej różnymi sposobami po wojnie i nie przejmowało się swoimi porażkami, brnęli do przodu bez oglądania się za siebie.

Wielu także zwątpiło, chociaż dobrze znali już osobę, bez której ich życie skończy się z wielkim pominięciem bajkowego szczęśliwego zakończenia.  Jak ten liść na wietrze, tak żyją bez swojego celu i wiedzą, że jedynym sposobem na jego znalezienie, jest odwzajemniona, bezgraniczna miłość…
_________________________________________________________________________
https://www.youtube.com/watch?v=yztxGtkcsz8
ANKIETA W LEWYM, GÓRNYM ROGU, GŁOSUJEMY !  :) 
 Hej, hej :-) 
Ferie, no ferie, nareszcie <3 
Ach ten brak internetów... rozdział byłby trochę wcześniej, ale cóż, cieszmy się, że się pojawił dziś, bo jutro wybywamy na wycieczkę do Warszawy i byłoby ciężko w takim wypadku wstawić :) 
Tyle dobrego ;) 

Komentarze podstawą, skarby :) 

Pozdrawiamy, 
L. i P. ;* 
Kolejny rozdział ? 
Jak wena zawieje, wraz z tym czymś, co marznie w trakcie lecenia z nieba( czyt. straszna pogoda ;( ) ;)
Trzymajcie się ;* :)
 

czwartek, 16 stycznia 2014

Miniatura IX: "Gdy "kocham" nie wystarcza"

I will love you unconditionally
There is no fear now
Let go and just be free
I will love you unconditionally
_____________________________________________________________________________
           Przychodzi taki moment, kiedy zaczynasz zadawać sobie pytania. Pytania, które sprowadzają Twój świat na samo dno. Pytania, które tylko pogarszają Twój psychiczny stan. Pytania, które często nie chcą mieć odpowiedzi, które pragną jedynie krążyć po twojej głowie, nie dając spokoju. Pytania, które chcą Ci coś uświadomić. Coś bardzo ważnego.
            I ja Draco Malfoy, po raz milionowy zadaję sobie jedno pytanie…
                                                                       * * *
             Patrzyłem, patrzyłem jak Hermiona Granger z dnia na dzień niknie w oczach.  I teraz myślę, że mogłem zrobić wiele więcej. Ale zacznę od początku…
            Większość naszego rocznika zawitała ponownie do Hogwartu, by skończyć szkołę i zdać Owutemy. Tak i ja, Blaise, Potter, wielu innych i Granger. Kiedy zobaczyłem ją w pociągu pierwszego września zauważyłem, że coś jest nie tak.
            - Uuu, widzę, że Wielkie Trio nadal w komplecie- powiedziałem nieco kpiąco, jak pamiętam. Potter odpowiedział coś, a ona… ona nawet na mnie nie spojrzała. Przeszła obok jakbym był powietrzem, a może nawet nie wartym uwagi owadem.
            Dawna Granger zjechałaby po mnie tak, że zapewne nie wiedziałbym, co mam jej odpowiedzieć. I to była pierwsza zmiana, którą dostrzegłem, na samym początku.
            A później było tylko gorzej. Nie jadła nic. Znikała w moich oczach i tylko Potter, i mała Weasley próbowali coś w nią wmusić. Ron, jej ukochany chłopak, nawet nie zwracał na nią większej uwagi i chyba tylko wtedy, gdy chciał, by odrobiła mu eseje na różne lekcje. Póki co, byłem pierdolonym tchórzem. Nie miałem odwagi na postawienie najważniejszego w moim życiu kroku.
                                                                       * * *
            - Granger, poczekaj- rzuciłem zaraz po wyjściu z eliksirów. Jak zwykle próbowała jak najszybciej zaszyć się w swoim dormitorium.
- Czego chcesz?- spytała dopiero po tym, kiedy wyrywała rękę z mojego silnego uścisku. Nie chciałem jej puszczać. – Jeżeli masz zamiar mnie obrażać, to załatw to szybko, nie mam zbyt wiele czasu- powiedziała znudzonym głosem, a jej oczy były bez wyrazu.
- Chcę Cię przeprosić – rzekłem spokojnie, choć tak naprawdę pamiętam, że obawiałem się jej reakcji. Wyciągnąłem swoją dłoń w jej stronę i uśmiechnąłem się lekko.
- W porządku- widziałem, jak na chwilę jej oczy zapłonęły, a potem znowu zgasły. Wymieniliśmy uścisk, a po moim ciele przeszły dreszcze.
            Szybko odwróciła się i prawie biegiem pognała w stronę Wielkiej Sali. A ja stałem tam, z wyrazem triumfu na twarzy, wiedząc, że to dopiero pierwszy krok, ale za to jeden z najważniejszych.
                                                                       * * *
            I istniałem, kiedy Blaise Zabini, mój najlepszy przyjaciel, osunął się w moje ramiona na jednej z lekcji, a później umarł, na jakąś nieuleczalną chorobę, o której nie powiedział nikomu. Ta jego pieprzona troska. Nie chciał widzieć łez na twarzy Ginny, kiedy podążała za jego trumną, niosąc czarne kalie, które hardo trzymała w swoich małych dłoniach. A ja szedłem obok niej. I chociaż mówi się, że chłopaki nie płaczą, tak ja złamałem ten głupi stereotyp i płakałem tak, że Granger prowadziła mnie za ramię. Czułem coś takiego, jakbym miał już nigdy nie odzyskać części swojego życia.
            Strata przyjaciela. Nie tylko ja wiem, co to znaczy. Bo zaledwie zdążyłem trochę pozbierać myśli po Blaisie, tak Hermiona odnalazła Ginny Weasley, która podała sobie Eliksir Żywej Śmierci. W liście wytłumaczyła, że nie wyobrażała sobie życia bez Diabła, który pewnej nocy przyszedł do niej i powiedział, iż nadal ją kocha i nigdy nie przestanie. Ruda odebrała sobie życie.
            Kolejny przytłaczający pogrzeb, ale tym razem, to ja prowadziłem, a prawie niosłem Granger, która pozostała jakby bez sił do dalszego życia. I ona również niosła czarne kwiaty, tylko, że nie róże, ale chryzantemy, które oznaczają wieczność.
            A ja i brązowowłosa Gryfonka zostaliśmy sami. Porzuceni przez zakochanych przyjaciół. Oboje bardzo samotni i nieszczęśliwi. Oboje spadliśmy na dno,  z którego sami nigdy nie wyszlibyśmy na normalny ląd. Hermiona zerwała z Ronem, z tego, co mi powiedziała, miała dość słuchania jego wyrzutów na temat Gin. Też miałbym dość.     
                                                                       * * *
            Było źle, a nawet gorzej. Nie jedliśmy, nauka poszła w ciemny kąt. Nie zależało nam na niczym. Gorycz sytuacji przysłaniała nasz wspólny, a zarazem osobny świat, w którym nie chcieliśmy mieć już miejsca.
            Rozmawialiśmy dosyć często, spotykaliśmy się w środku nocy na Wieży Astronomicznej, kiedy tylko jedno wysłało do drugiego list, że takowej rozmowy potrzebuje. I nie widziałem w tym nic dziwnego. Mimo, że moje serce nadal odczuwało ból, cieszyłem się, że mogę spędzać z nią te ulotne chwile.          
            - Ciężko mi bez nich- powiedziała mi, podczas jednej z naszych nocnych rozmów, pełnych zwierzeń i wspomnień. – Wiesz, to tak jakby ktoś zabrał mi część mojego serca i już nigdy nie oddał…
            Przytuliłem ją, jak już wiele razy to robiłem. To było moim powołaniem. Bycie przy niej i wspieranie wtedy, gdy nasze życie spadało z hukiem na dno.
            - Myślę, że Oni są razem… tam gdzieś w niebie. Że nawet śmierć nie potrafiła ich rozłączyć- ujawniłem swoje myśli pewnego razu. Zazdrościłem Diabłu tego, że znalazł swoją drugą połówkę i na dodatek mógł z nią być bez żadnych przeciwwskazań.
            - Na pewno, chociaż oni są szczęśliwi…- stwierdziła ze smutkiem i cieniem uśmiechu na malinowych ustach jednocześnie.
            - Oni chcą, żebyśmy czuli się szczęśliwi- mruknąłem jakby do siebie, a ona gwałtownie uniosła głowę.
- Tak myślisz?- zapytała, a nadzieja pojawiła się w jej oczach. To, co najczęściej w nich widywał.
- Przecież Blaise i Gin są razem, i chyba chcieliby abyśmy i my znaleźli radość, chociaż to będzie niesamowicie trudne…         
                                                                       * * *
            Pewnej dziwnej nocy, pukanie sowy obudziło mnie i zerwałem się ze swojego łóżka. Szybko odwiązałem liścik i naprędce przeczytałem znajome pismo. Już chwilę później szedłem ubrany w stronę dormitorium prefekta Gryffindoru.
            Zamazane, najpewniej przez łzy, litery wciąż majaczyły przed moimi oczami. Wiedziałem, że stało się coś strasznego. Szybko wparowałem do mieszkania Hermiony, by zobaczyć ją, siedzącą na podłodze, w samej kusej koszulce, z twarzą mokrą od jej łez.
            Bez słowa podszedłem do niej, podniosłem i posadziłem na kanapie. Wtuliła się we mnie, a ja zauważyłem, że drżała. Okryłem ją leżącym obok kocem i czekałem. Po długim czasie rozpoczęła:
- Przyśnił mi się sen, łąka, słońce, beztroska. A potem usłyszałam, jak woła mnie, Ginny. Przebudziłam się. A Oni tam stali. Razem, trzymali się za rękę i uśmiechali. I, i powiedzieli mi, że mają prośbę. Chcą, żebyśmy się nimi nie przejmowali… żebyśmy zaczęli być szczęśliwi… - opowiadała, zapatrzona w wygasający w kominku ogień. A ja byłem zbyt zaskoczony i choć wierzyłem jej słowom, to i tak nieprawdopodobność tego, co mówiła, zamykała moje oczy.
            Usnęła w moich ramionach, a ja skutecznie jak jakiś rycerz, odpędzałem kolejne koszmary, które nieproszone chciały wedrzeć się do jej snu.
Od tego czasu, było coraz lepiej.
                                                           * * *
Powoli, krokiem po kroku powracaliśmy do normalnego życia. Każdy kolejny dzień, był dla nas małym zwycięstwem. Brnęliśmy do przodu i nie wiadomo kiedy, zaczęliśmy iść w tę samą stronę razem, jako bliscy przyjaciele. Próbowaliśmy, zgodnie z daną nam radą podążać niestrudzenie w poszukiwaniu drogi do szczęścia.
                                                           * * *
Czy jest jakaś miara nieszczęścia, które może spotkać jedną osobę? Chyba nie ma… Kilka miesięcy, po tragicznych wydarzeniach, zdarzyło się kolejne, które ugodziło tak kruche serce Hermiony, prosto w sam środek. McGonagall zawiadomiła ją o śmierci jej rodziców, którzy zginęli w wypadku samochodowym. Jej świat zapadł się i nawet nie potrafię sobie tego w połowie wyobrazić.
Płakała, wciąż płakała, a ja znów patrzyłem jak zanika bezpowrotnie. Chciałem coś zrobić. Ale zamknęła się w sobie. A pewnego razu, wykrzyczała mi prosto w twarz:
- Nie chcę Cię już widzieć, to wszystko przez Ciebie!- i odeszła, a ja patrzyłem jak moja „wielka miłość” gubi swoje notatki z historii magii po drodze. Pozbierałem je i złożyłem, tak jak to zrobiłem z moim pogruchotanym sercem.
Nie dowiedziałem się, dlaczego tak powiedziała. Dopiero wtedy, zrozumiałem, co to znaczy nie mieć nic. Bo kiedy odwróciła się ode mnie i nie chciała spojrzeć mi w oczy, poczułem się samotny jak nigdy wcześniej.
                                                           * * *
Kolejna nieprzespana noc, kolejne godziny na przemyślaniu swoich zachowań, wspominaniu i rozpaczaniu. Pamiętam, że byłem rozbity. Byłem w gorszym stanie niż jak wtedy, gdy należałem do śmierciożerców. Wszystko powracało i rozrywało mnie ze zdwojoną siłą. Ale najgorsza była bezsilność, którą odczuwałem, gdy patrzyłem na Hermionę, Gryfonkę, która zwątpiła w swoje życie.
Rozmyślałem zawsze długo. Ale była taka noc, kiedy jakieś złe przeczucie ciągnęło mnie w stronę Wieży Astronomicznej. Szybko ubrałem się i podążyłem na najwyższą wieżę szkoły. Nie miałem nic do stracenia, w końcu i tak nie mogłem spać. Wdrapałem się na najwyższy ze schodków. A widok, który zastałem sprawił, że moje serce dosłownie stanęło…
Granger stała na barierce i trzymała się jednej z kolumn.
            -Hermiona?- zapytałem cicho, a ta wzdrygnęła się pod wpływem mojego głosu.
-Co Ty tu robisz?- nie odwróciła się, a jej głos brzmiał strasznie słabo.
- Zejdź, Hermiono, ja proszę- nie powstrzymywałem drżenia moich słów, nie mogłem.
- A znasz powód, dla którego miałabym to zrobić?- spytała. A ja nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Teraz, gdy patrzę na to wszystko, z perspektywy czasu, wiem, że powinienem wykrzyczeć to wszystko, co chodziło po mojej głowie od wielu, wielu dni.
-Tak myślałam…- stwierdziła i dała krok w pustą przestrzeń. Moje serce przestało bić.
-Kocham Cię- krzyknąłem w biegu i wyskoczyłem za nią.
            Pamiętam tylko urywki z tego, co działo się później. Złapałem ją w pasie i przekręciłem tak, by była ponad mną. Szeptałem jej do ucha, że ją kocham i nigdy jej nie opuszczę, że zawsze będę z nią. A później poczułem uderzenie i ciemność zalała mój świat… Cały świat jakim była Ona.
            - Draco, Draco- szeptała gorączkowo ponad moim ciałem, pocałowała moje wargi… Tak bardzo żałuję, że nie zrobiła tego, kiedy jeszcze byłem w jej świecie.- Kocham Cię. Obudź się, proszę, Draco- mówiła swoją własną litanię i nie zwracała uwagi na nikogo, kto próbował odciągnąć ją ode mnie. Pamiętam to jak przez mgłę. Tak jakby nie było nic więcej, tylko ona i jej słowa. Jej głos… Ostatnim, czego dane było mi wysłuchać, był jej głos. Jej słodkie usta, wypowiadające gorzkie „Kocham Cię”.
           
                                                                       * * *
I ja Draco Malfoy, po raz wtóry zadaję sobie jedno pytanie…

Dlaczego za późno powiedziałem, że kocham Hermionę Granger?
________________________________________________________________________________
Miniaturka jest bardzo smutna... ale jest napisana chyba dlatego, że musiałam wyrzucić z siebie złe emocje, bo gdybym jej nie napisała, to na pewno rozdział byłby strasznie smutny. 
Mówiąc o rozdziale, łapiemy wenę.
BRAK MOBILIZACJI, PROSZĘ O KOMENTARZE :)
Pozdrawiam, 
Lúthien ;** 
Przepraszam za błędy. 

piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział XXIII

But you won’t see me fall apart
‘Cause I’ve got an elastic heart
_____________________________________________________________________________    
            Dwaj wysocy i niebywale przystojni chłopcy wchodzili właśnie na jedną z wielu wytwornych posiadłości Malfoyów. Mały zamek pokryty był świeżym śniegiem, który wciąż spadał z nocnego nieba. Podeszli do drzwi i momentalnie stanęła w nich kobieta o blond włosach i arystokratycznych rysach.
            - Nareszcie jesteście- Narcyza uśmiechnęła się na ich widok.- Wchodźcie, a nie marzniecie na tym zimnie.
            - Witaj mamo- powiedział blondyn i objął czule swoją rodzicielkę.
- Dzień Dobry- rzucił wesoło Diabeł.
- Ale żeście schudli, Draco, Ty to chyba nic nie jesz w tej szkole- rzekła z troską patrząc na swojego syna.
- No nasz Smoczek się zakochał i dlatego taki smutny- dopowiedział Blaise, czujnie obserwując reakcje kobiety, której oczy wypełniły się niemym zaciekawieniem.
- Myślę, że dowiem się o wszystkim- omiotła ich czujnym spojrzeniem.
- No pewnie- stwierdził wesoło czarnoskóry, ignorując mordercze spojrzenie swojego przyjaciela. Dobrze wiedział, co Smok czuje do pewnej Gryfońskiej piękności, mimo, że jemu samemu ciężko się było do tego przyznać.
                                                                       * * *
            - Diable, ja nie rozumiem, w Hogwarcie możesz udawać normalnego, a tu już nie?- spytał z wyrzutem Draco Malfoy, krzywiąc się znacznie. – Czy Ty naprawdę myślisz, że ja i Granger…
            Bla, bla, bla- właśnie tyle z tego wszystkiego słyszał Blaise Zabini. Smok właśnie ostro próbował wmawiać mu jakieś bzdury, kiedy on znał już całą prawdę. I myślał, że ukryje to przed nim, detektywem Zabinim Najlepszym… ha, wolne żarty.
            - Skończyłeś?- spytał czarnoskóry, oglądając swoje idealne paznokcie.
- Nie, nie skończyłem… Masz przestać wygadywać jakieś głupoty, bo jeśli padnie choć jedno nazwisko to wierz mi, że mimo, iż jesteś moim przyjacielem, możesz skończyć bardzo, bardzo źle- zdenerwował się blondyn. Nawet nie chciał znać reakcji jego kochanego ojca na takie rewelacje.
            - Dobra, idziemy coś wszamać- poklepał się po brzuchu i tym, zakończył mało udaną dla blondyna rozmowę.
                                                                       * * *
            Hogwart wyglądał jak z jakiejś ciekawej baśni, o dzielnych rycerzach, nadobnych dziewicach-księżniczkach, koniach dających życiowe rady, smokach  do pokonania. Zamek właśnie wyglądał jak ten z opowieści, brakowało jednak kilku innych aspektów ją tworzących.
            Wigilia w szkole zawsze obfita była w wiele ciepła, radości oraz pysznych potraw i cukierków- niespodzianek. I tym razem nie miało być inaczej. Wszyscy uczniowie pozostali w szkole i nauczyciele, ścisnęli się przy jednym stole w Wielkiej Sali.
            Hermiona i Gin właśnie były w trakcie spożywania cudownego puddingu. Obok nich miejsce zajęli jacyś młodzi Gryfoni, których znały jedynie z widzenia. Atmosfera była przyjemna, a zapach potraw wypełniał całą salę. Jednak najlepszą minę miała McGonagall,  do której Filius Filtwick podsunął cukierka, z którego wyskoczyła dla niej różowa tiara.
            - Ciekawe co u chłopaków- stwierdziła rudowłosa. Trochę stęskniła się za Diabłem, który poprawiał jej humor za każdym razem.
- Na pewno piją Whisky- rzuciła Miona, kiwając lekko głową. Wciąż przed jej oczami majaczył obraz zniewalająco uśmiechającego się Draco, kiedy mówiła mu, żeby więcej nie pił, bo kiedyś w końcu zrobi coś bardzo głupiego i nie będzie pamiętał.
            -Taaa, żadna nowość- mruknęła Gin.- Herm, może chodźmy już stąd, bo jest strasznie nudno- rzekła.- Mam butelkę Ognistej w pokoju… tak na Święta- doszepnęła, a Herm otworzyła oczy.
            Już po chwili dziewczęta rzuciły radosne „Wesołych Świąt” i popędziły do wieży Gryffindoru.
                                                                       * * *
             Nalewanie kolejnej szklanki brunatnego trunku sprawiło rudowłosej dziewczynie niemałą trudność, gdyż już prawie połowa litrowej butelki była opróżniona. Trochę napoju wylądowało na stoliczku, ale któż by się tym przejmował. Gin podała kolejną porcję Whisky przyjaciółce i rozsiadła się wygodnie na kanapie -Herm, a powiedz Ty mi, dziecko drogie, jak tam się sprawy z Draco układają?- spytała Ruda, szczerząc się wrednie. Dawno zauważyła, co dzieje się między tą niesforną dwójką.
-Dziecko? Przypominam, że jestem starsza- mruknęła Herm, uśmiechając się kpiąco.
-Nie zmieniaj tematu- ostrzegła małolata z groźnym wzrokiem.
- Jakiego tematu, Gin?- brązowowłosa machnęła lekceważąco ręką.- Nie ma żadnego tematu- dodała stanowczo.  Raczej mogę spytać, co pomiędzy Tobą i Diabełkiem…
-Taa, bardzo Ci wierzę. Tak naprawdę, to nie wiem, co jest między nami…- powiedziała z lekkim zawodem w głosie. Zawsze myślała, że Blaise to coś więcej niż tylko jakiś kolega.
-Ojj, nie przejmuj się- pocieszająco odparła Herm.
            Za oknem śnieg zasypywał błonia Hogwartu. W kominku tlił się słaby ogień, a Ognista wciąż rozgrzewała gardła dziewcząt, które już odczuwały skutki wypicia tylu mililitrów alkoholu.
            - Wiesz, tak myślę, że mogłybyśmy walnąć jakieś zestawienie najgorętszej dziesiątki uczniów- zasugerowała Ginny po krótkim namyśle.
- Ha, dobry pomysł- rzuciła z entuzjazmem Miona i wyczarowała kartkę i pióro.
- No to, kogo byś zakwalifikowała?- spytała Gin podstępnie.
-Yhm- wyraz twarzy Herm nie zdradzał niczego- Harry.
-Dobra, zgadzam się… no na pewno Blaise- dopowiedziała, a przyjaciółka zgodnie dopisała go do listy.
- No, to myślę, że, och niech będzie, zaszalejmy. Malfoy- zdecydowała brązowowłosa i opiła decyzję sporym łykiem procentowego napoju.
                                                                                 * * *
             -Draco, doszły do mnie słuchy, że poznałeś jakąś odpowiednią pannę- powiedział Lucjusz Malfoy nalewając czerwonego wina do kieliszka. Draco momentalnie zakrztusił się pitym sokiem i odkaszlnął.
-Ojcze, nie słuchaj tych wymysłów Diabła, on to już naprawdę nie wie co mówi- odparł spokojnie młodszy blondyn, bacznie wpatrując się w swój talerz. Wiedział, że gdyby podniósł oczy,  w nich Lucjusz, a tym bardziej Narcyza wyczytali by wszystko, choćby nie wiem jak bardzo to ukrywał.
- Nie, nie wydaję mi się, że Blaise opowiada jakieś bajki, w końcu w każdej z nich jest jakaś część prawdy- rzekł Lucjusz, uśmiechając się, widząc zdradliwe rumieńce na twarzy syna.
            Cholera-mruknął w duchu Draco.
-Zastanawiam się, kiedy poznamy wraz z matką tę dziewczynę- Smok miał ochotę roześmiać się w głos, a potem rozpłakać, choć dobrze wiedział, że takie zachowanie nie przyniosłoby mu chluby.
            -Ojcze, to naprawdę nic poważnego…- zaczął tłumaczenie, podrywając wzrok i na chwilę zahaczając nim o czarnoskórego chłopaka.
            - Tak? Tylko pamiętaj, żebyś nie złamał nikomu serca- ostrzegł syna, a Narcyza posłała uspokajające spojrzenie swojemu mężowi.
            Przez myśl Dracona przebiegło jedynie to, że ktoś, kto może mieć złamane serce w tym gronie, to tylko on.
            Kompletnie zatracił się w myślach. Dokończenie świątecznego obiadu jakoś mało go obchodziło. Hermiona, uśmiechnięta, zdenerwowała, była piękna, bez względu na wszystko. I zdjęcie, ich wspólne zdjęcie, które dostał, oprawione w ładną ramkę, tak, jakby chciała mu powiedzieć, że zawsze będzie przy nim. Wiedział, że jedyne, co mu pozostała to nadzieja, która wyrywała z niego uczucia.
           
                                                                       * * *
            Słońce wpadło przez wielkie okna do pokoju Hermiony Granger- Naczelnej Prefekt Hogwartu, która powinna świecić przykładem. Tym razem jednak stan dziewczyny był wielce daleki od jakiegokolwiek przykładu, gdyż po wypiciu takiej ilości alkoholu zeszłego wieczoru, wygląd obu dziewczyn był wprost tragiczny.
            - Miona, Miona, głowa mnie napierdala…- powiedziała Gin, budząc przy tym przyjaciółkę.
- Co robi kurwa?- spytała zaspana Herm, nawet nie zdając sobie sprawy z używanych niekulturalnych słów.
-Masz eliksir na kaca?- nadzieja w głosie Rudej zadźwięczała w głowie Hermiony.
- Smoczydło może ma… w łazience. Trzeba no, sprawdzić- ledwo widząc na oczy ruszyły do pokoju Dracona.
            Kilka chwil później, dziewczęta,  po odpowiedniej dawce zbawiennej mikstury, były w normalnym, użytkowym stanie wparowały do salonu, gdzie w rogu stała choinka, a pod nią piętrzyły się stosy prezentów świątecznych.
            - Prezenty!- zawołała radośnie rudowłosa i rzuciła się w stronę choinki.
            Herm zdecydowanie mniej entuzjastycznie podeszła w tę samą stronę i zabrała się za przeglądanie swoich prezentów. W jednym z nich, znalazła płytę Budki Suflera z limitowanej edycji, tę, o której zawsze marzyła, a pod nim zgrabne kilka słów od Blaise’a. Wiedział, czego jej potrzeba. Następnym był ładny naszyjnik od Harry’ego i Ron’a. Tradycyjnie ciasteczka od pani Weasley i ręcznie robiony, niebieski sweter z  niebieskim „H”.
            Ostatnia paczuszka była raczej mała i dosyć lekka.
            -Co tam masz?- spytała Ruda, zaglądając jej przez ramię.
- No popatrz- podała jej swoje upominki, a sama zabrała się za otworzenie ostatniego i najbardziej tajemniczego.
            W środku na samej górze, znalazła list, zaadresowany właśnie do niej. Pismo, które znała ze spraw prefektów. To było od Malfoy’a. Pod nim znajdowała się fiolka, wypełniona niebieskawym płynem, który wirował lekko pod wpływem ruchu.
            -Dostałaś wspomnienie?- zapytała z niedowierzaniem Gin.
-Chyba tak- rzekła niepewnie.
-Ciekawe, co przedstawia…
- I tak się tego nie dowiemy, bo nie mamy myślodsiewni…- powiedziała z zawodem w oczach, który starała się usilnie ukryć, a list bezpiecznie spoczywał na dnie jej kieszeni. – A Ty co dostałaś?
- Spójrz, ten idiota Zabini, bezczelny jeden, dął mi poradnik prawidłowego poruszania się na miotle… - powiedziała skonsternowana i podsunęła go przyjaciółce. – I jeszcze śmiał dopisać.
Nasza mała Wiewióreczka,
za dużą się uważa,
więc niech ją miotełeczka,
na stołek wysoki sadza.

By większa była, życzę jej tego,
Uśmiechu uroczego, mało wrednego,
Spojrzeniem nie kuś swego Diabełka,
bo Go za to może spotkać duża męka.
Wesołych Rudzielcu!
Blaise.
            - On, to mógłby być jakimś poetą, czy coś- śmiała się Hermiona, widząc nietęgą minę swojej towarzyszki. Jej głowa jednak wciąż błądziła wokół owianego tajemnicą listu.
                                                                       * * *
             Ten czas przerwy świątecznej był ukojeniem dla wszystkich, którzy od dawna marzyli o chwili wytchnienia od nauki. Nawet Hermiona przez ten cały czas ani na chwilę nie zajrzała do książek. Atmosfera świąt w Hogwarcie nie ulotniła się po powrocie uczniów przez otwarte drzwi. Zrobiło się tu bardziej przytulnie niż zwykle, nawet ślizgoni w tym czasie nie pluli jadem. W zaciszu na siódmym piętrze zza ścian rozlegały się śmiechy i co chwile coś spadało na podłogę. Razem z Rudą, brązowowłosa popijała whisky. W głowie jej już trochę szumiało, a kroki stały się nierówne. Mimo to, dziewczyny bawiły się znakomicie. Żarliwie dyskutowały na temat Smoków i piekielnych otchłaniach, wymyślając coraz dziwniejsze historie.
            -I wyobraź sobie, że Blaise wchodzi wtedy do pokoju Draco i zaczyna śpiewać miłosne piosenki do wazonu, jednocześnie podając mu bukiet kwiatów, które uprzednio z niego wyjął -opowiadała Miona, nie mogąc powstrzymać chichotu na samo wyobrażenie. Gin zaczęła się śmiać.
            -I to jeszcze w samych bokserkach, z mokrymi włosami i ręcznikiem na ramieniu -kontynuowała Ruda, która też już ledwo łapała powietrze do ust.
            W tym momencie wejście do dormitorium Herm otworzyły się, a w nim stanęli właśnie obgadywani przystojniacy.
            -Wspominaliście coś może o moich bokserkach? -spytał Blaise ze sprośnym uśmieszkiem na twarzy.
            -Diabeł! -krzyknęła uradowana Wiewiórka i rzuciła się ślizgonowi na szyję.
-Też miło cię widzieć kiciusiu, widzę, że balujecie bez nas, jak tak można -zaśmiał się czarnoskóry chłopak.
            Draco, gdy tylko ujrzał lekko podpitą Mionę, z uśmiechem wymalowanym na twarzy, delikatnie rozpiętą, białą koszulą i włosami, które subtelnie poskręcane opadały jej na plecy, nie mógł oderwać od niej wzroku.
            -No witaj Smoku -machnęła Herm i podeszła do niego.
            -No cześć, co to za libacja? -spytał ,wciąż uważnie obserwując każdy jej ruch.
-Można powiedzieć, że taki "babski wieczór", możecie się przyłączyć, w końcu ta sama płeć -żartowała Herm, jednak nawet docinki tej zniewalająco pięknej kobiety sprawiały, że jego serce rosło z każdym dniem.
            Siedzieli wspólnie, rozmawiali, śmiali się. Brakowało im tego. Brakowało im swojego towarzystwa, bliskości, uśmiechu. Ona ,przez ten cały czas, tęskniła za zapachem jego perfum, za jego wzrokiem, który krążył za nią w Wielkiej Sali, na lekcjach czy podczas nocnych pogawędek. On tęsknił za wszystkim co się z nią wiąże. Nie da się tego opisać.
            -Ale tu gorąco -marudziła Herm. Trudno się dziwić. Po takiej ilości ognistej każdego by rozpaliło od środka.
            -To może pójdziemy się gdzieś przejść? -zaproponował Malfoy.
            -A z chęcią, muszę się przewietrzyć -pożegnała się z Rudą i Zabinim, którzy najwidoczniej nie mogli się sobą nacieszyć.
            Chwile po tym jak słodziutki Smoczek z uroczą Gryfonką pohasali na zewnątrz, by przewietrzyć pały po nadmiarze whisky (XDD), Blaise i Gin udali się wspólnie na wieżę astronomiczną. Widok z tamtąd był wprost przepiękny. 
            Rozgwieżdżone niebo mieniło się miloionami białych punkcików. Nie mógł przegapić tej okazji. Oparła się o barierkę, westchnęła głęboko i odwróciła się w stronę ucieszonego chłopaka. 
           -Cudowny wieczór -szepnęła, by nie spłoszyć tej wspaniałej chwili. 
            -Nie tylko wieczór jest cudowny -także ściszył ton głosu, i podszedł do Gin, chwytając ją obiema rękami w pasie. 
             -Stęskniłem się za tobą -wypowiedział wprost do jej ucha. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który wykwitł na jej twarzy, którą skryła na jego barku. Był dla niej idealny. Wszystko by dla nie jej zrobił. Przez cały czas był przy jej boku, pocieszał ją, pomagał. Zawsze mogła znaleźć w nim oparcie. Jego oddech delikatnie łaskotał jej szyję, gdy w końcu poczuła jego cieppłe usta. Dreszcz przeszedł po jej ciele, sprawiając, że miała ochotę na więcej. Spojrzała mu prosto w oczy, a on już wiedział co ma zrobić. Powoli przysunął się do niej i lekko musnął jej wargi, by zaraz po tym to ona przysunęła się do niego. 
            Teraz miał wszystko czego chciał. Ją, tą drobną dziewczynę w jego ramionach, która dawała mu tyle szczęścia. Kiedy w końcu z trudem oderwał się od niej, chwycił jej dłoń. Ich czoła się stykały, a on zerknął na nią. Patrzyła w ziemie, a jej kąciki ust kierowały się ku górze. Dotknął jej policzka, i skierował jej twarz w swoją stronę, po czym wyszeptał te kilka słów, które od dłuższego czasu zawieszone były w jego głowie. -Bądź ze mną.
                                                                       * * *
            Gdy wyszli na zewnątrz, mroźny wiatr otoczył ich ze wszystkich stron. Hermiona poczuła przyjemne orzeźwienie i muskający chłód. Wszystko pochłonięte było jeszcze białymi warstwami puchu, który mieniąc się jak najpiękniejsze diamenty, wesoło szeleszczał pod butami.
            -Nie jest ci zimno? -spytał blondyn.
-Trochę, ale może mi przejdzie ten ból głowy -spojrzała na ślizgona, który już zdejmował swoją kurtkę.
-Trzymaj - zarzucił jej na ramiona.-Trzeba było tyle nie pić -uśmiechnął się.
            -I kto to mówi, alkoholik -roześmiała się.
-No ej ej, bez przesady, ty jesteś książkoholiczką i ja nie narzekam -kontynuował.
-Właśnie narzekasz, cały czas mi to wytykasz -spojrzała na niego z wyrzutem
            -To że ci zaproponuję od czasu do czasu szklankę whisky to nie znaczy, że chce cię upić i zaciągnąć do łóżka -ironizował.
-Ha, takie rzeczy tylko po ślubie kochanie( motto życiowe L. XD) 
-To długo nie będę musiał czekać -spojrzał na nią, a ona delikatnie szturchnęła go w ramię.
- haahhahahaahahah… chyba poczekasz- roześmiała się w głos.
- Nigdy nie pomyślałbym, że szlama może być taka fajna- myśli Draco wypłynęły przez jego usta, a gdy jego wzrok powędrował w stronę Hermiony, zobaczył w nich błysk łez, które  usilnie powstrzymywała.
- Dobrze wiedzieć- powiedziała cicho i szybkim krokiem ruszyła z powrotem do zamku, walcząc z napływającymi na jej twarz, słonymi i gorzkimi łzami.
            Blondyn patrzył, jak miłość jego życia ociera twarz, próbując dotrzeć do zamku. Ociera twarz z łez, które on wywołał…
________________________________________________________________________________
Jesteśmy, miesiąc i dzień po naszej nieobecności... 
padamy ze zmęczenia, tyle w temacie :D
Mamy nadzieję, że jest ktoś, kto na nas czekał :) 
Komentujcie ;)
Pozdrawiamy, 
L. i P.  <3
Poza tym, obecna L. oficjalnie zaprasza na swojego bloga;  http://dramione-luthien.blogspot.com/ :) 
Do najszybszego zobaczenia !
PS: Jak szablon i jak rozdział ? :)