Everybody's saying that you're not good for me
Your friends all swear that you've changed but I still keep it O.G.
This tune could be a reminder of how it all used to be
So shut up and come on, sing our song
And let's go back to the basics
Londyński bar tętnił życiem, jak przystało na piątkowy wieczór. Kolorowe światła błyskały wokół tańczącego tłumu, barman napełniał szklanki kolorowymi napojami. Skąpo ubrane dziewczęta tańczyły zalotnie, a mężczyźni przyglądali się im w zachwycie.
W jednej z lóż osobliwa grupa świętowała dwudzieste urodziny swojej przyjaciółki. Czekoladowy tort zdobił stół, kieliszki od szampana były w połowie opróżnione. Każdy po kolei składał życzenia uśmiechniętej solenizantce.
2 godziny później…
- Ginny, ja nie chcę takiego życia – powiedziała Hermiona do przyjaciółki, męcząc kolejny kieliszek wina.
- Ależ kochana, przecież nie masz na co narzekać…
- Nie mam? Nie mam?! Nie mam to ja mężczyzny – jęknęła głośno i przeciągle, wyrażając swoją frustrację. – Muszę coś zrobić. Która godzina?
- Po 23. – Ginny spojrzała na swój zegarek.
- Idziemy!
* * *
- Herm nie rób tego! – Spanikowana Ginewra ciągnęła przyjaciółkę za rękaw skórzanej kurtki. – To nie jest dobry pomysł.
- Oj Gin, co Ty wiesz – spojrzała na szyld salonu tatuażu. – Zawsze o tym marzyłam. – Powiedziała ucieszona i popchnęła drzwi.
Nosy dziewcząt uderzył zapach środków do dezynfekcji i tuszu. Jeden klient siedział samotnie w poczekalni, przeglądając wystrzępione katalogi. Usiadły, Ruda wzięła do ręki album, a Hermiona poczęła wymyślać, jakie dzieło ozdobi jej ciało.
Dzisiaj były jej 22 urodziny. Mimo, że w mugolskim świecie jest to wiek szaleństw, w czarodziejskim jest to czas na ustatkowanie się i założenie rodziny. Ustatkowanie się? Ok. Jest dobrze płatna praca, piękny dom, malownicze wakacje. Co do rodziny – najpierw należy spotkać tego jedynego. A to już nie było takie proste.
Ostatni związek Hermiony trwał rok i zakończył się boleśnie – oskarżeniem o wymyśloną zdradę. Bezczelny Christian, który większość ich związku przebył w delegacjach. Na początku owszem, zdobył gryfońskie serce swoją czułością i oddaniem, ale potem było już tylko gorzej. I kiedy pewnego wieczoru wracając z podróży nie zastał swojej partnerki w mieszkaniu, po jej powrocie urządził dosłowne piekło. Skończyło się spakowaną walizką i dwoma zbitymi wazonami, niegdyś przywiezionymi przez Chrisa z Chin.
Tak to wszystko wyglądało. Praca, mieszkanie, łóżko, praca, mieszkanie, łóżko. Miała dość patrzenia na szczęśliwe rodziny, jakie pozakładali jej przyjaciele. Sama chciałaby mieć kochającego męża i synka.
- Mionka, wiesz, że muszę się już zbierać, bo Blaise będzie się martwił – powiedziała Ginny, przerywając tym samym przemyślenia towarzyszki. – Czasem naprawdę zastanawiam się, czemu jeszcze nie kupiliśmy sobie tych telebimów…
- Telefonów Gin – poprawiła z uśmiechem Hermiona.
- No przecież to powiedziałam. Wracasz ze mną? – spytała z błaganiem w oczach Ruda.
- Nieee.
- Proszę?
- Nic nie wskórasz. Już zdecydowałam – odparła solenizantka z kocim uśmiechem na twarzy.
- Och, wiem, że tego pożałuję – westchnęła Ginewra. Pocałowała przyjaciółkę i opuściła salon.
Kolejne minuty mijały, a była Gryfonka coraz intensywniej rozmyślała nad rysunkiem, jaki ozdobi jej ciało. Wahała się pomiędzy różą i cierniem, a kwiatem magnolii. Dzisiaj chciała poczynić pierwszy krok. Tak naprawdę nie wiedziała, czemu akurat tym krokiem miał być tatuaż, ale marzyła o nim odkąd kiedyś na jednej z imprez zauważyła piękny, pełen kolorów rysunek egzotycznego ptaka. Gdy właściciel się poruszał, ptak poruszał się z nim.
Drzwi do jednego z pomieszczeń otworzyły się, ukazując młodego mężczyznę w białym ubraniu, tunelami w uszach. Miał wytatuowaną całą rękę, jednak z daleka Hermiona nie mogła dojrzeć, co rękaw przedstawiał. Chłopak miał jasne, przydługie włosy. Podszedł do recepcji, wszedł za kontuar i zaczął przeglądać papiery.
Dziewczyna w pierwszej chwili miała wrażenie, iż skądś zna osobę, która przed chwilą weszła do poczekalni. Te włosy, te rysy. Nie przypominała sobie jednak, żeby ktoś z jej znajomych został tatuażystą w londyńskim salonie.
Wtedy mężczyzna odezwał się, podnosząc głowę. – Pan James, zapra… - zamilkł na widok siedzącej obok wywołanego mężczyzny kobiety.
- Malfoy! – krzyknęła Hermiona w momencie, gdy usłyszała znajomy głos.
- Granger! – odkrzyknął Draco, niedowierzając temu, co ujrzał. A ujrzał całkiem sporo. Poczynając od złotego blondu włosów, które bardzo pasowały do twarzy dziewczyny, do krótkiej, czarnej sukienki, która opinała ciało dziewczyny, gdy wstała z krzesła niemo wpatrując się w dawnego wroga.
- Nie wierzę – powiedziała dziewczyna. Że też oczywiście musiała trafić akurat na niego.
- Mario! – krzyknął Draco, co zdziwiło Hermionę. Przecież Malfoy jest niewierzący.
Wtem z innego pomieszczenia wyszedł kolejny mężczyzna, kompletnie różny od Malfoya. Miał czarne jak sadze, krótsze włosy i przyjazny uśmiech na twarzy.
- Co tam Draco? – spytał, rozglądając się po pomieszczeniu, a gdy jego wzrok padł na Hermionę zagwizdał cicho.
- Weź pana Jamesa – zawyrokował.
- O nie, nie mów, że bierzesz tę lalunię dla siebie – powiedział obrażonym głosem i zrobił krok w stronę stojącej nieopodal dziewczyny. Jednak nie dane mu było wykonać kolejny, gdyż kumpel złapał go za koszulkę i stanowczo odciągnął. – Eeeej, co robisz?
- Nie ma kurwa mowy, żebym Ci ją oddał. Ja ją znam…
- Ooo… - zawiedzenie było słyszalne w głosie czarnowłosego. – Dobra. Pan James, zapraszam – powiedział i zaprowadził czekającego mężczyznę do gabinetu, zostawiając dwójkę starych znajomych samych.
Przez moment wpatrywali się w siebie, niedowierzając temu, co się działo. Minęły 3 trzy lata od ich ostatniego spotkania. Trzy lata niedopowiedzeń, które krążyły w ich głowach od tamtej nocy, która diametralnie zmieniła wszystko, co działo się między nimi.
- Niee, to po prostu jakiś żart – mruknęła Hermiona, przerywając kontakt wzrokowy z Draco. Obróciła się na swoich wysokich, różowych szpilkach i ruszyła w stronę drzwi.
- Nie tak szybko Granger – krzyknął rozeźlony mężczyzna, a gdy dziewczyna nie zareagowała ruszył za nią.
Gdy poczuła dłoń Malfoya na swojej, obróciła się gwałtownie, aż się zachwiała. Głupie buty – przeklęła w myślach. Nie zdążyła nawet zareagować, kiedy znalazła się w mocnych i bezpiecznych ramionach byłego Ślizgona.
- Nie rób tego – szepnęła Hermiona, zmieszana tym, że wyrwanie się z jego ramion było dużo trudniejsze niż niegdyś.
- Nie rób czego, Hermiono? – odparł, próbując spojrzeć dziewczynie w oczy, ale ona cały czas uciekała wzrokiem.
- Nie udawaj! – zdenerwowała się dziewczyna, wyrywając się z objęć Malfoya. Zrobiła zdecydowany krok w tył i skrzyżowała ręce na piersiach. – Myślisz, że jednym słowem sprawisz, że rzucę Ci się w ramiona?
- Ty mi coś zarzucasz? Ty? Przecież to Ty trzasnęłaś drzwiami, nawet mnie nie wysłuchałaś!
- Miałam Cię słuchać po tym, co mi powiedziałeś? – spytała, omijając go wzrokiem, tak jakby jego widok ją ranił. Draco już otwierał usta by coś powiedzieć, jednak Gryfonka szybko go uciszyła. – Nie pozwolę Ci znów mnie zniszczyć.
Po tych słowach teleportowała się, zostawiając osłupiałą postać na środku słabo oświetlonej ulicy.
* * *
Co do cholery? – było pierwszą myślą, jaka pojawiła się w głowie wracającego do salonu blondyna. Usiadł w poczekalni i wręcz załamał ręce. To, co przed chwilą miało miejsce wciąż do końca do niego nie dotarło. Nie wiedział, ile przesiedział w istnym osłupieniu, dopóki Mario nie szturchnął go delikatnie w ramię, podając mu hojnie wypełnioną szklankę mugolskiej Whisky.
- Możesz opowiadać, mamy czas – powiedział tatuażysta, sadowiąc się wygodnie obok blondyna.
Po krótkiej chwili rozmyślań Draco rozpoczął. – Chodziłem z nią do szkoły. Od samego początku do końca mojej edukacji. Od pierwszego spojrzenia się nienawidziliśmy – uśmiechnął się, ogarnięty wspomnieniami. – Zawsze była mądrzejsza, sprytniejsza i odważniejsza. Byłem od niej lepszy jedynie w sporcie. Bynajmniej, z roku na rok padały coraz cięższe słowa. Raz nawet uderzyła mnie pięścią w twarz – dotknął policzka. – Nie powiem, cholernie bolało. A potem był pewien bal i ona wyglądała jak jakaś księżniczka, która uciekła z bajki.
Mario przysłuchiwał się w ciszy, zdziwiony otwartością, z jaką przyjaciel mówił o tej dziewczynie.
- Byłem wściekły, bo świadomość stopniowego spadku mojej nienawiści do jej osoby zaczęła oplatać mi zmysły. I znowu było gorzej. Minęło kilka lat, a my spotkaliśmy się w klubie. Od słowa do słowa, od kieliszka do kieliszka, od kolejnego utworu do kolejnego wylądowaliśmy w moim mieszkaniu. Chyba nie muszę mówić, co się wydarzyło. Rankiem do domu wparowała Pansy i zrobiła taką awanturę, że za jej krzyki do dziś przepraszam sąsiadów. Wtedy powiedziałem do Hermiony, że to nie jest odpowiedni moment na rozmowy, chociaż wcale tak nie uważałem. Chciałem tylko, żeby ta wariatka Parkinson w końcu zrozumiała, że to czas, żeby wyszła. Ale nie, nasza kochana Mionka musiała zrozumieć to jako wyproszenie jej osoby. No i wyszła.
- Kurwa.
- Potem widzieliśmy się na weselu u Blaise’a i Ginny, ale ona starała się zrobić wszystko, by tylko mnie omijać – westchnął ciężko. – Ja natomiast nie mogłem odpuścić okazji do ponownego spotkania. Tamtą noc wciąż pamiętam i to bardzo dokładnie. Przez jakiś czas pracowaliśmy razem w ministerstwie, ale moje prośby nic nie zdziałały – wstał. – Widziałeś, co się działo dziś. Nie wiem, co robić. – zakończył, a ciszę w salonie wypełniał jedynie spokojny rok.
Marco nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Z tego, co zdołał wywnioskować wynikało, że – Zakochałeś się – stwierdził ponuro.
______________________________________________________
Witam :)
Bardzo dziękuję wszystkim, którzy tutaj zaglądają.
To już 160.000, jestem zszokowana. XD
Życze powodzenia gimnazjalistkom na zbliżających się testach.
Pozdrawiam i całuję,
L. ;*