środa, 8 czerwca 2016

Miniatura III: “Urodzinowy prezent”


Do you remember
Those special times
They'll just go on and on
In the back of my mind 

________________________________________________________________________

Była wszystkim wycieńczona. Zakończenie szkoły, powrót do domu, stracenie wszystkiego co miała. A miała wiele. On był właśnie tym wszystkim. Tak Hermiona Granger była z Draco Malfoy’em, ale ich burzliwy związek zakończył się tuż po Owutemach. Załamana dziewczyna nie jadła, nie piła, nie płakała. Po prostu tęsknota zżerała ją od środka. Czy to było możliwe? Tak, jak najbardziej… a ona była tego żywym dowodem.

Rodzice dziewczyny mogli nic poradzić na jej stan, mimo wszystkiego co robili. W kocu, zdecydowali się wysłać ją na dwu tygodniowy, czarodziejski wyjazd do Hiszpanii. Mieli nadzieję, ze dzięki temu dziewczyna zapomni o całych złych rzeczach, o których oni dokładnie nie wiedzieli, ale się domyślali.

Więc ona pakowała najpotrzebniejsze rzeczy, wiedząc, że cały ten cyrk i tak nie pomoże. Przecież zapomina się po jakimś czasie… ale ona tego czasu potrzebowała wiele. Już jutro miała wyjeżdżać, by zatracić się w tęsknocie.

* * *

- Mamoo, mam wszystko- powiedziała zniecierpliwiona brązowowłosa, patrząc na swoją bliźniaczo podobną matkę. Jedynie oczy i kilka zmarszczek na jej dostojnej twarzy się różniły.

- Dobrze córeczko, więc zachowuj się dobrze, ale przede wszystkim baw, bo już niedługo wejdziesz w dorosłe życie- powiedział jak zwykle mądry pan Granger, patrząc z dumą na swoją córkę, jednak w tym spojrzeniu kryła się cała troska o jej los.

- Tato, wszystko będzie w porządku- powiedziała z lekko naburmuszoną miną, gdyż ojciec przypomniał jej co czeka ją po wakacjach. A był to staż w Ministerstwie.

Samolot, którym mieli odlecieć czekał już z zapakowanymi bagażami. Wiele młodych czarodziei i czarownic żegnało się właśnie ze swoją rodziną, powoli wkraczając w wakacyjny świat przygód i nowości.

- Do zobaczenia- powiedziała rodzicom Hermiona, przytulając oboje naraz.- Napiszę- zapewniła, uprzedzając pytanie matki.

- Trzymaj się kochanie- odpowiedziała rodzicielka, ze łzami w kącikach zielonych oczu. Ojciec jedynie uśmiechnął się, a córka wyszła na zewnątrz, do grupy , z którą miała jechać.

Nie odwracała się wiedząc, że zobaczy płaczącą matkę… zawsze płakała, gdy wyjeżdżała.

Pewnie wkroczyła do grupy, stając obok wysokiego bruneta, który gdy tylko ją zauważył, odwrócił głowę. Nie zwróciła na niego uwagi. Wsiedli do samolotu, który okazał się magicznym środkiem transportu. Droga minęła szybko, w towarzystwie dziewczyn, Susie i Hanny z wyjątkowo podobnymi zainteresowaniami do Lavender Brown i Parvati Patil . Całą drogę przegadały niczym przekupki na targu, o modzie, kosmetykach i innych bzdurnych głupotach. Z tego wszystkiego Hermiona wyjęła mp4 i założyła słuchawki, puszczając sobie swoje ulubione zespoły, typu: Budka Suflera, Perfect i Linkin Park. Ta muzyka po prostu pozwalała jej odreagować. Zatraciła się w słowach „Jolki, Jolki” i usnęła, nie wiedząc nawet kiedy.

Nowo poznane koleżanki obudziły ją tuż przed lądowaniem, za co była im wdzięczna, gdyż tej części lotu bała się najbardziej. Gdy już wylądowali, odetchnęła z niesamowitą ulgą. Wysiadła z samolotu wprost na zalane gorącym słońcem lotnisko. Podeszli do bramek i przeszli przez nie. Bez żadnych komplikacji, udali się wprost do swojego hotelu, nad pięknym, przejrzystym morzem. Pokój- czerwone ściany, dębowa podłoga i metalowe dodatki, gustowny- przypadł jej z Susie i Hanną i z jednej strony cieszyła się z tego powodu, bo już je znała i nawet polubiła. Rozpakowały się szybko, gawędząc przy tym miło i ruszyły na kolację.

Stołówka była miejscem pełnym stolików, przeróżnych kanap i krzeseł. Odcienie brązu panowały na ścianach, a podłoga była ze szlachetnego drewna. Dziewczyny usiadły przy jednym ze stołów. Jedno wolne miejsce wciąż było puste, ale jakoś nie rwały się do tego , by ktoś miał je zapełnić.

-Można się dosiąść?- podszedł do nich pewien chłopak, czarne włosy, niebieskie oczy, wysoki i dobrze zbudowany. Przystojniak- można byłoby stwierdzić.

- Taak, jasne- powiedziała oczarowana jego wyglądem Susie. Usiadł naprzeciw Hermiony, wbijając w nią pełne zaskoczenia spojrzenie. Wyglądała prześlicznie, mimo cieniów pod oczami i wychudzonego ciała.

- Jestem Matt- przedstawił się, obrazując na twarzy rozbrajający uśmiech.

- Susie- uśmiechnęła się zalotnie blondynka , o jaskrawo zielonych oczach.

-Hanna- powiedziała obojętnie, gdyż była zainteresowana swoim telefonem. Hermiona nie powiedziała nic, nie zwracała uwagi na całą tę rozmowę. Jej myśl zajmowało palące uczucie, że ktoś obserwuje każdy jej ruch.

- A Ty ślicznotko?- zapytał, a ona zmierzyła go spojrzeniem godnym bazyliszka w czasie uczty.

-Hermiona- wyrzuciła chłodno i beznamiętnie. Od Niego się tego nauczyła…

-Uoouu- odsunął głowę, jakby odrzucony tonem dziewczyny. Dania pojawiły się na stolikach, w końcu hotel był czarodziejski. Jedli, słuchając żartów nowego kolegi, a Susie i Hanna szczebiotały wesoło. Gorzej być nie może- pomyślała Miona. Nie tknęła nic ze swojego talerza, chociaż wszyscy piali zachwyty nad hiszpańską kuchnią. Nie była głodna. Wszyscy byli w połowie posiłku, ona wyszła do pokoju. Miała dość słuchania śmiechów dziewczyn, kiedy ona nie była w nastroju.

- Hej Miona- zawołał ktoś, a ona miała wrażenie, że skądś zna ten głos. Odwróciła się.

-Diabeł?- zapytała niedowierzając w to, co widzi. Przed nią stał wysoki brunet, którego przecież tak dobrze znała ze szkoły, a tym bardziej z siódmej klasy. Wpadła w jego objęcia, ciesząc się, że go widzi.

- Co tu robisz?- spytał.

- Rodzice mnie tu wysłali- powiedziała obojętnie, a on zlustrował ją wzrokiem. Schudła bardzo, była blada. Inna.

- Co ty ze sobą zrobiłaś? Dziewczyno, teraz wracamy tam, a ty jesz coś. Widziałem, że nic nie jadłaś, nie wywiniesz się- powiedział opiekuńczym tonem, zaciągając ją z powrotem do Sali. Usiedli przy pustym stoliku Hermiony.

-Dobra, a teraz powiem Ci nowości- zaproponował, pilnując przy tym, by cokolwiek zjadła.

-Noo?- zapytała ciekawie. Obecność Blaise’a zawsze poprawiała jej humor.

- Smok też tutaj jest…- mruknął entuzjastycznie, a ona zdławiła się pitym właśnie sokiem.

-Anapneo- szepnął Zabini , z różdżką skierowaną na dziewczynę. Momentalnie odzyskała oddech.

- Cooo?- zapytała głupio, a sens słów wypowiedzianych przez przyjaciela nadal do niej nie docierał.

-To, co słyszałaś.

- O nie, ja tego nie zniosę. To za dużo- powiedziała.

- Unika Cię.

-To dobrze, wręcz cudownie- stwierdziła z wyrzutem.

Zjadła w ciszy, a Diabeł odprowadził ją do pokoju, sam znikając tuż za rogiem. Przebrała się i wyszła na spacer po brzegu morza.

Zaczęło się od wspominania względnie niewinnych chwil, wspólnych potyczek, kłótni pogodzeń. Później zaczęły się pocałunki, ten pierwszy wyrażający wszystko , te kolejne, dające poczucie szczęścia. Każde spojrzenie, każde pragnienie. Wróciły. Chciała płakać, pomogłoby. Ale nie mogła. Obiecała sobie, że nie będzie i dotrzymywała złożonej obietnicy. Usiadła, wsłuchując się w szum niebieskich fal.

Momentalnie zrobiło jej się słabo. Zakręciło jej się w głowie, a mięśnie straciły napięcie. Zemdlała.

* * *

Wyjazd. Rodzice nalegali na niego, z nieznanych mu powodów. Nagle po wojnie zaczęli się nim interesować. Ale odpowiadało mu to, bo zawsze chciał, żeby właśnie tak było. Na lotnisko teleportował się sam, po krótkim pożegnaniu z rodzicami. Nie widział takiej potrzeby, przecież niedługo się zobaczą.

Dotarł na lotnisko, gdzie spotkał się z Diabłem. Tak, Lucyfer też jechał na podryw.

-Witaj Blaise- powiedział, widząc szczerzącego się do niego przyjaciela.

- Szczęść Boże Smoku- przywitał się, jak to było w jego zwyczaju, a uśmieszek nie schodził z jego przystojnej twarzy.

-Coś ty taki wesoły?- spytał lekko zirytowany.

-No w życiu nie zgadniesz kogo widziałem…- jego oczy błyszczały zdradliwie.

- No nie wiem, może Merlina?- zironizował zdenerwowany blondyn.

- Hermionę, Hermionę Granger- rzekł usatysfakcjonowany, gdyż doskonale wiedział, że jego przyjaciel wciąż ją kocha, chociaż się tego wypiera do tej pory. Obserwował reakcję przyjaciela: szok, zdziwienia, strach, a na końcu niezbyt prawdziwa złość.

- Nie wkręcaj mnie, i tak ci nie wierzę- a oczy wciąż zdradzały zainteresowanie.

- Nie chcesz nie wierz, ale raczej ją poznałem… to na pewno była ona- stwierdził z przekonaniem.- Tylko strasznie schudła i pobladła… naprawdę nie wiem czemu- zasiał poczucie winy w Malfoy’u.

Wsiedli do samolotu, a na samą myśl, że gdzieś w nim siedzi ona , nie dawała spokoju arystokracie. Podróż minęła mu szybko, gdyż większość czasu spał, śniąc o niej. Wysiedli z samolotu, a całkiem duża grupa nie pozwoliła zobaczyć jej, mimo to, że niecierpliwie się rozglądał. Poszli do hotelu, a on wciąż jej nie widział. Rozdali im klucze. Pokój przypadł mu z Diabełkiem i jakimś chłopakiem w okularach imieniem Peter. Rozpakowali się i ruszyli na kolację. Usiedli przy jednym ze stolików w kącie. Rozmawiali o quidditchu.

- Wiesz, my z Draco, w Hogwarcie byliśmy w drużynie Slytherinu…- zaczął się chwalić Zabini.

Wtedy to właśnie zobaczył ją. Weszła w towarzystwie dwóch wymalowanych dziewczyn. Faktycznie, wyglądała niedobrze, jednak wciąż była piękna. Patrzył na nią, wiedząc ile stracił… Ale czy stracił, czy może jest jeszcze jakakolwiek szansa ? To się jeszcze okaże...

Usiadła tyłem, a on jak oczarowany wbijał w nią swój przeszywający wzrok. Dania pojawiły się na stole,, ale nie poświęcił im większej uwagi. Jadł, nie wiedząc co wkłada do ust. Nagle ona wstała i wyszła, a zaraz za nią poderwał się Diabeł, tłumacząc się toaletą. Dokończył kolację i poszedł do pokoju. Blaise wsiąkł, ale jakoś się tym zbytnio nie przejął. Usiadł na swoim łóżku, wiedząc, że czekają go męczarnie, miłosne, a to chyba najgorsze, co może spotkać mężczyznę. Peter włączył jakiś hip-hop, a że Malfoy szczerze tego nie znosił, wyszedł, w planach mając mały spacer.

- Ooo, Smoku, gdzie się wybierasz?- zapytał Zabini, widząc zamyślonego przyjaciela.

- Idę na spacer- odpowiedział, a Diabeł zaśmiał się.

- Jak chcesz, ja tam idę wyrywać gorące hiszpanki- rzekł radośnie.

- Powodzenia, które Ci się przyda- zironizował.

- Żart to Ci się wyostrzył- powiedział niby obrażony.- Na razie – pożegnał się, a Draco kiwnął mu głową.

Poszedł na plaże by pomyśleć. Po wojnie wiele rzeczy się zmieniło. Zmienił się także on. Zakochał się na zabój. I stracił tę miłość, gdy teraz właśnie mógłby mieć ją na zawsze.

Najbardziej dziwiło go jednak to, że rodowy pierścień babci Black, właśnie został wyjęty ze skarbca i poddany odnowieniu. To przypominało mu o tym, że rodzice liczyli na to, że będzie z jakąś porządną panną. Nie chcieli wybierać mu żony. Czasy się zmieniły i stwierdzili, że on sam musi wybrać tą , którą pokocha.

Ojciec zawołał syna do swojego gabinetu, zaraz na drugi dzień po przyjeździe z Hogwartu. Zapukał, a usłyszawszy ciche „proszę”, wszedł. Obok niego siedziała moja matka, a ich ręce splecione były ze sobą. Teraz już go to nie dziwiło.

- Draco, chcieliśmy z Tobą porozmawiać- powiedział Lucjusz ciepłym tonem. Obydwoje chyba zauważyli jego przygnębienie. Trudno.- Otóż, ostatnio, jesteś jakiś inny, nie odzywasz się, zamykasz w sobie. Chyba znamy tego powód…- tajemniczość ojca zbiła go z tropu. A co jeśli wiedzą? Jeśli Diabeł się wygadał? Zabiję.

- Wydaje wam się- stwierdził siląc się na uśmiech, chociaż wyglądało to tak, jakby zobaczył testrala.

- Draco , powiedz co Cię gnębi- mruknęła cicho Narcyza, patrząc w oczy syna. Ona wie… panika ogarnęła jego ciało.

- W sumie , to nie o tym chcieliśmy rozmawiać- łagodnie naprostował starszy Malfoy. – Jak wiesz, skończyłeś Hogwart, pracę masz od września zapewnioną. Chyba domyślasz się czego brakuje?- zapytał. Tak, wiedział czego oczekują. Dziewczyny…

- Dziewczyny, która przypadnie wam do gustu- szepnął gorzko.

- A dlaczego niby ta dziewczyna ma nam przypadać do gustu ?- spytał mężczyzna. Teraz to dowalili, a zaraz będzie wywód na temat tego, że musi być czystokrwista i takie bzdury.

- A nie?- zironizował zdenerwowany.

- Nie, Draco- odezwała się kobieta.- To Ty będziesz z nią do końca swoich dni, nie my… My mamy siebie- dodała.

- Jak, jak to?- zaskoczenie wzrastało w nim z każdym, wypowiedzianym przez Cyzię, słowem.

- Tak to- powiedział zniecierpliwiony Lucjusz. – Zależy nam tylko na Twoim szczęściu. Nie będziemy zwracać uwagę na krew, ani inne wpajane Ci w dzieciństwie bzdury. To twoje życie, musisz o nim sam decydować- stwierdził mądrze.- My- zacisnął dłoń na dłoni żony- możemy jedynie Ci pomagać.

Nie wierzył w to co słyszy. Czyli mógłbym być z Granger. Tak ją kochałem, z nią chciałem być do końca. Ale zostawiłem ją i teraz nie sądzę, że mogłaby znowu mi zaufać. I tak wszystko stracone.

- Mam nadzieję, że przemyślisz nasze słowa- dopowiedział ojciec.- Możesz iść.

Wyszedł oszołomiony tymi informacjami. Teraz wszystko zależało od niej.

* * *

-Jak sądzisz, kochanie, przyzna się do tego?- spytała Narcyza swojego męża.

- Dajmy mu czas, to wszystko jest dla niego nowością- rzekł Lucjusz.- Chociaż to jakaś porządna dziewczyna i jakie ona miała oceny, nawet lepsze od naszego syna- zaśmiał się wesoło, a żona zawtórowała mu.

* * *

Tak, ta rozmowa była dla niego gigantycznym szokiem. Do tej pory nie powiedział im nic o Hermionie, bojąc się ich reakcji.

Rozmyślałby tak jeszcze długo, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Jednak gdy tylko spojrzał , jak pewna dziewczyna pada bezwiednie na piasek, ruszył ku niej biegiem, wiedząc, że musi pomóc.

Kiedy podszedł jego serce zabiło tysiąc razy mocniej i głośniej. Przed nim leżała Hermiona. Nie zastanawiając się długo wziął ją na ręce i aportował się do najbliższego szpitala.

Zaniósł ją do Izby Przyjęć, a tam magomedycy od razu ją przyjęli. Więcej nie mógł zrobić. Teleportował się do hotelu, poinformował organizatorów i Diabła, prosząc o anonimowość. Tylko to chciał jej ułatwić.

Nawet teraz czuł na sobie jej zapach, słaby oddech, jej lekki ciężar. Jak on ją kochał. Wszystko powróciło. Musi zdobyć ją na nowo. To przecież tak się nie skończy.

* * *

Otworzyła oczy, a wszechobecna biel ją oślepiła. Pierwszą jej myślą, było to, gdzie jest i co tu robi. Nagle zmaterializowała się przed nią jedna z magopielęgniarek i zaczęła mówić trochę za szybko.

- Zasłabłaś na plaży- wyjaśniła krótko. Tak, to akurat Hermiona pamiętała.- Przyniosła Cię tu osoba, która chce pozostać anonimowa. Ktoś czeka na Ciebie na korytarzu i pozwolę mu wejść jedynie gdy wypijesz eliksiry- tu zagroziła palcem i podała jej Eliksir Wiggenowy, a po tym jak pójdzie jej gość, kazała wypić Eliksir Słodkiego Snu, który pozostawiła na szafce.

Wyszła, a po krótkiej chwili wpadł zatroskany Zabini. Ucieszyła się na jego widok, jednak miała nadzieję, że to może pewien blondyn.

- Mionka, no nareszcie- powiedział i przytulił się do jej wychudzonego ciała.- Tak się martwiłem, dobrze, że Smm… sama nie byłaś oczywiście- próbował zataić fakt i udało mu się, bo dziewczyna była otumaniona wywarami.

- Ja też się cieszę Diabełku- odpowiedziała niemrawo, patrząc w okno.

- Wypij ten eliksir, później do Ciebie przyjdę- zapewnił i siłą wcisnął jej środek nasenny. – Dobranoc- dodał, a jego uśmiech był ostatnim co zdążyła zapamiętać.

Wielkim plusem tego eliksiru było to, że zasypiało się od razu, a snu nie zakłócały sny i koszmary. Ale też nie można było stosować go w zbyt dużych ilościach, gdyż wywoływał skutki uboczne. Wszystko dobre w umiarkowanej ilości.

Obudziła się wypoczęta. Poleżała kilka chwil, a do pokoju weszła magopięlegniarka z wypisowym.

-Dzień Dobry Hermiono- przywitała się grzecznie, a Miona jej odpowiedziała.- Dzisiaj wracasz już do ośrodka, ale masz się oszczędzać, a przypilnuje Cię ten przemiły czarnoskóry chłopak- uśmiechnęła się niby do siebie.- Możesz się ubrać, bo on już czeka na Ciebie na korytarzu, to się razem teleportujecie, bo sama, broń Boże, nie możesz.

Granger podziękowała z wdzięcznością, ubrała się i wyszła do wiecznie uśmiechniętego Blaise’a.

-Mioonka, no łap się i lecimy- zaoferował jej ramię, a ona się go złapała.

Aportowali się przed hotelem.

- W sobotę, robię tutaj takie mini urodziny, bo jak wiesz, niedługo będę hot 18, ale w sumie ja zawsze jestem hot, ale nie zawsze 18, więc myślę, że wpadniesz ?-spytał z nadzieją.

- No jasne Diabełku, przecież nie opuściłabym takiej imprezy - uśmiechnęła się.

- No to super- stwierdził, chociaż tak naprawdę, to był jego iście diabelski plan, ułożony w nocy. W sumie urodziny miał, ale imprę chciał zrobić w Londynie, ale taka okazja… to nie mogło tak po prostu przejść koło zdradzieckiego nosa.

Doszli do swojego piętra, pożegnali się, a Hermi ruszyła w stronę swojego pokoju. Dziwiło ją to, że Blaise organizuje jakieś urodziny, ale w sumie zawsze lubił zwracać na siebie uwagę i balować. Taka jego natura.

Jeszcze lepszym faktem było to, że osoba, która dostarczyła ją do szpitala nie chciała się ujawnić. W duszy wciąż miała nadzieję, że to On okaże się tym, który ją „uratował”, ale jak do tej pory nikt się nie przyznał, więc mogła sobie tylko marzyć. Takie już było jej życie… Opierające się na domysłach, gdybaniach, niestabilne i często ją zawodziło.

* * *

- Smoku, właśnie dostarczyłem Granger ze szpitala- wydarł się Zabini, szczerząc przy tym równe, białe zęby.

- Taak?- zainteresował się blondyn.- Wszystko z nią w porządku?- przeżywał katusze sumienia i duszy, bo wiedział, czym spowodowany był stan byłej Gryfonki.

- Tak, ma o siebie dbać i się nie przemęczać- oznajmił brunet.

- To dobrze. Przypilnuj jej- powiedział przyjaciel z troską.

- No jakbym nie słyszał tego od innych- udał wielce obrażonego i poszedł do łazienki.

Smokiem tymczasem zawładnęły przemyślenia. Diabeł organizuje urodzimy… co on mu kupi, skoro przyjaciel ma wszystko… Ooo, nawet nie będzie musiał kupować, wystarczy teleportować się w pewne miejsce. To postanowione. Tylko czekać na wykonanie.

* * *

Sobota zbliżała się nieubłaganymi, wielkimi krokami, aż w końcu przyszła z wielkim hukiem. Spodziewana impreza była niemożliwie rozgłoszona, tłumy dziewczyn malowały się i szykowały kreacje na to właśnie wydarzenie, a chłopcy układali włosy i pryskali się jakże ukochanymi przez dziewczęta perfumami.

Hermiona właśnie spinała swoje włosy w luźnego koczka, z którego wypadało kilka kręconych pasm. Zrobiła sobie lekkie kreski, nałożyła trochę srebrnego cienia. Założyła czarną, przylegającą do ciała sukienkę bez ramiączek. Górę zdobiła srebrna koronka, a dół był obszyty świecącą tasiemką. Idealnie na nią pasowała. Gdy tylko jej nozdrza otulił zapach bananowych perfum, wzięła małą srebrną torebkę, założyła czarne szpilki i wyszła z pokoju.

* * *

- Co tu robisz?- spytała niechętnie, patrząc na przybysza.

- Też się cieszę-warknął.- Za trzy godziny tu jestem i zabieram Cię gdzieś- oznajmił szybko.- I nie zadawaj pytań- dodał widząc otwarte usta dziewczyny. Teleportował się, zostawiając ją bez żadnych wyjaśnień. Ciekawość zwyciężyła... Zaczęła się ubierać.

* * *

Weszła na salę pełną przeróżnych osób. A w oddali dostrzegła jubilata. Raźnym krokiem podeszła do roześmianego Blaise’a .

- Diabełku mój Ty- zaczęła uśmiechnięta- życzę Ci tego, czego Ty sam sobie życzysz, bo wiesz co chciałbyś- powiedziała, wręczając prezent.

- Dziękuję Ci Mioneczko- wycałowali swoje policzki, a Hermiona odeszła do baru. Ojj, ja już wiem czego sobie życzyć… zostania wujkiem blondwłosych dzieciaczków.. Uśmiechnął się sam do siebie, a wprost przed nim zmaterializował się Draco.

- Mój staruchu- krzyknął.- Wiesz, czego Ci nie życzę- zawsze byli bardzo mili w stosunku do siebie.- Długo zastanawiałem się co Ci dać, ale chyba to wynagrodzi wszystko- powiedział , a zaraz obok niego, wyłoniła się rudowłosa piękność. Ginny.

W oczach Blaise’a wybuchła radość. Wziął ją w objęcia, nie chcąc wcale puścić. Zaciągnął ją na korytarz, chcąc porozmawiać na osobności, zostawiając blondyna samego, zadowolonego z trafności „podarunku”.

Nie wiedząc co ze sobą zrobić Smok poszedł do baru i zamówił szklaneczkę Ognistej. Usiadł na jednej z kanap i filtrował wzrokiem tłum w poszukiwaniu jej sylwetki. Nie znalazł. Jednym haustem dopił Whisky i skierował się w stronę wyjścia z hotelu, a parne powietrze uderzało go z każdym krokiem. Przeszedł przez ulicę, mając w planach usiąść na ławce, postawionej wprost z widokiem na rozległe morze. Zatrzymał się. Tam ktoś siedział. Dziewczyna, poznał po budowie.

Podchodził coraz bliżej, aż w jego oczy rzucił się brązowy koczek na głowie intruza. Zlustrował ciało.

- Granger?- spytał z niedowierzaniem.

* * *

Wypiła Whisky zaraz po tym, gdy przy Diable zmaterializował się blondwłosy chłopak. Ten widok wciąż bolał. Wyszła tuż przed tym, jak Ginny miała ujawniać swoją obecność. Gdzieś w oddali słychać było grzmoty, a delikatne błyski rozdzierały czerń nieba.

Skierowała się na ławkę, którą wypatrzyła z oddali. Usiadła, rozkoszując się ciepłą nocą i pachnącym powietrzem. Ale głos, który usłyszała za sobą, to nie mogła być prawda…

* * *

-Granger?- spytał z niedowierzaniem.- Nawet nie wiesz…- odwróciła się, hardo patrząc w jego pełne tęsknoty tęczówki.

Kolejna błyskawica z wrzaskiem rozdarła nocne niebo.

-Czego nie wiem, no czego?- zapytała ironicznie.- Chcesz się jeszcze wyżyć na głupiej szlamm…- zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem. Wyrażającym wszystko, co się z nim działo, kiedy tylko widział ją od ich rozstania. Tęsknota, ból, radość , troska, a wreszcie to najważniejsze… miłość.

Całował ją. A ona tak po prostu te pocałunki oddawała. Tyle razy chciała, żeby te wargi znów spoczęły na jej ustach. Tyle razy jej myśli zajmował jego zapach. A teraz miała go przy sobie, nigdy nie chcąc znowu stracić. Wiedziała, jak nierealne to marzenie jest.

Oderwali się od siebie, a Miona patrzyła na niego pytająco.

- Hermiono, zrozumiałem wiele… wiele jeszcze chciałbym zrozumieć i dostrzec, a wiem , że jedynie Ty mi w tym potrafisz pomóc – jego uczucia sypały się niczym piasek, spomiędzy małych rączek kilkuletniego dziecka. – Kocham Cię, to wiem na pewno.

Otworzyła oczy ze zdumienia. To było niemożliwie.

-Ty nie jesteś prawdziwy… - myślała, że to jakaś fatamorgana.- Jesteś tylko w mojej głowie, która nie może sobie poradzić- mówiła jakby do siebie.- Tak, Draco, kocham Cię, ale Ciebie tu nie ma.

-Eeej , to ja…- powiedział załamany. Wtem dziewczyna otrząsnęła się i spojrzała na niego. To naprawdę on. Wcisnęła mu na usta namiętny pocałunek, a on bez sprzeciwów go oddał.

A grzmoty stawały się coraz bliższe, błyski coraz wyraźniejsze, a kropelki deszczowej ulewy zaczęły sączyć się na nich, splecionych we wzajemnym szczęściu i bezpieczeństwu.

* * *

Wróciła z wyjazdu. Inna. Rodzice zauważyli tę zmianę, widzieli, że coś się wydarzyło, a jej humor tylko to potwierdzał.

Bowiem myślała o nim. O tym, co przeżyli w ostatnich dniach. O tym, że zakochali się na nowo. Przekonali się, że ta miłość była pewniejsza, niżeli przepowiednie profesor Trelawney. I to trzymało ją przy życiu…

* * *

- Matko, Ojcze- wykrzyknął uradowany, gdy wszedł do ogromnej posiadłości jego rodziny; Malfoy Manor. Zaaferowani , przyszli przywitać syna.

- Co się stało ?- zapytał starszy Malfoy, całkowicie zdziwiony zachowaniem syna.

- W najbliższym czasie przedstawię wam swoją narzeczoną- szczęśliwy wyściskał Narcyzę i Lucjusza i wesołym biegiem ruszył po schodach, pozostawiając oniemiałych rodziców.

- Żono, czy mi się wydaje, czy on właśnie wygląda jakby był zakochany?- zapytał z niedowierzaniem małżonki, której reakcja była w pełni podobna do jego reakcji.

- Masz całkowitą rację i chyba nawet wiem, kogo odnalazł…- powiedziała, jednoznacznym wzrokiem patrząc na męża.

* * *

Minął pełen wrażeń rok.

Czarnoskóry mężczyzna przechadzał się po jednym z pokoi swojego obszernego domu. W końcu nie co dzień kończy się 19 lat. Usiadł na sofie, czekając na swoją ukochaną, mającą za kilka chwil wrócić. Tak wiele zmieniło się w jego życiu. Znowu z nią.

Jego przyjaciel natomiast był żonaty… tak Draco Malfoy był żonaty, ale to nic. A z kim był w związku małżeńskim? Z Hermioną Granger. Tak, to była jego mała zasługa, a minęło od niej właśnie trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Dzięki „małej” imprezie tak wiele zmieniło się w jego życiu.

Usłyszał szczęk otwieranych drzwi, a rudowłosa kobieta wpadła do pokoju.

- Cześć- powiedziała wesoło , a on tylko przyciągnął ją do siebie i pocałował. Oderwała się od niego.- Mam dla Ciebie wiadomość- uśmiechnęła się.- Będziemy mieli synka- krzyknęła, a w tym samym momencie pokój rozświetlił blask patronusa. Smok.

- Hermiona urodziła, bliźniaki, chłopczyk i dziewczynka – usłyszeli głos młodego Malfoy’a .

Radość Blaise’a nie znała końca. Jego wymarzony, urodzinowy prezent wtargnął do rzeczywistego świata. Będzie miał synka, a do tego jest zajebistym wujkiem blond bliźniaków z kręconymi włosami, szarymi oczkami i dobrymi serduszkami… Teraz może nazwać siebie szczęśliwym.

* * *

Co to?

Czy to miłość wtargnęła do Twojego życia?

Czy to tylko sen?

Nie, to nie sen…

To piękna rzeczywistość, na którą w pełni zasłużyłeś.

Rzeczywistość kolorująca Twoje, niegdyś szare, niebo…

w tysiące urokliwych barw.
___________________________________________________________
Wakacje, przybywajcie! :D
Pozdrawiam, 
Lúthien :*

1 komentarz:

  1. Słodka, bardzo fajna miniaturka. Aż chciałoby się coś dłuższego, właśnie w tym stylu - z rozwinięciami poszczególnych akcji. Z głębszym i obszerniejszym opisem ich wewnętrznych przeżyć. Jest niedosyt ;)

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli już tu jesteście, pozostawcie po sobie jakikolwiek ślad ;)