środa, 31 grudnia 2014

Miniatura XVIII: "Moja miłość"




No one's gonna take my soul away.
I'm livin' like Jim Morrison.
Headed towards a fucked up holiday.
Motel, sprees, sprees and I'm singing.
Fuck yeah, give it to me this is heaven, what I truly want.
Is innocence lost,
Innocence lost.

Byliśmy szaleni. Bardzo szaleni. Ona i ja. Wiele razy wplatałem dłonie w jej brązowe loki, hotelowe łóżko skrzypiało pod naszym ciężarem. Patrzyła mi w oczy i mówiła: „No dalej”, a ja nie nigdy nie pozwalałem jej czekać. Żaden mężczyzna by a to nie pozwolił.

Każdy kolejny wieczór miał ten sam schemat.

In the land of Gods & Monsters,
I was an angel, livin' in the garden of evil,
Screwed up, scared, doing anything that I needed,
Shinning like a fiery beacon.

Najpierw szliśmy do baru. Siadaliśmy na stołkach, zamawiając szampana. Wystarczył tylko kieliszek, by nasz świat stał się lepszym miejscem. Potem zaczynaliśmy tańczyć. Wszystkie oczy były zwrócone w naszą stronę, widziałem, jak mężczyźni patrzą na nią i miałem ochotę wydrapać im pieprzone oczy. Taki już byłem, wierzyłem, że jest moja.




Wchodziła na parkiet i zapominała o całym świecie. Była nieświadoma, że zawsze jest obserwowana, nie obchodziło ją to. Poruszała się jak doświadczona kusicielka, którą z resztą była. Miała głodne wrażeń spojrzenie, gdyż każda chwila zbliżała nas do kolejnego kroku.

Trzask teleportacji i znajdowaliśmy się w luksusowym klubie nocnym. Niebieska poświata pokrywała nasze twarze za każdym razem. Wtedy rozdzielaliśmy się na moment. Ona szła za kulisy, ja do naszej stałej loży.

In the land of Gods & Monsters,
I was an angel, looking to get fucked hard.
Like a groupie incognito posing as a real singer.
Life imitates art.



Potem wychodziła, wyglądając jak spełnienie marzeń każdego mężczyzny. Chciwe oczy oglądały się za jej smukłym ciałem. Podchodziła do mnie, wysokie szpilki kołysały jej biodra. Zaczynała tańczyć, tak, by nasycić moje oczy. Pochylała się i całowała gwałtownie, namiętnie.

To tylko wstęp.

Następnym krokiem była teleportacja do wynajętego pokoju hotelowego. Tam rozbierała mnie i wyczyniała takie rzeczy, o których marzy każdy mężczyzna. Jej biodra ruszały się rytmicznie, gdy unosiła się nade mną, całując moją szyję. Potem zawsze brała w dłoń mojego penisa i pieściła go, dopóki nie doszedłem, mocno i głośno.

Gdy odzyskałem siłę, przewracałem ją na plecy i zajmowałem się nią. Moje usta wylądowały na jej piersiach, a dłoń zbliżała się do jej rozgrzanej kobiecości. Och, była gorąca w swoich reakcjach. A ja byłem chłodny, a opanowanie malowało się w moich szarych jak niebo o wschodzie słońca oczach. Kiedy sprawiłem, że przyjemność rozlała się po jej ciele, dawaliśmy sobie chwilę wytchnienia, aby dotrzeć do finału.

Siadała na mnie okrakiem i nieustannie całując, gładkimi ruchami ręki pobudzała mój sprzęt do działania. A później wślizgiwała się na mnie, krzycząc cicho z rozkoszy. Potem zaczynała się poruszać, a ja pieściłem jej smukłe biodra. Całowała mnie gorąco, pamiętam każdy pocałunek… Który mężczyzna mógłby coś takiego zapomnieć?

Nasze spotkania trwały kilka miesięcy. I poznała jego.


Pamiętam, jak na nią patrzył w barze. Każdy mężczyzna patrzył, ale żaden nie odważył się podejść.

Ale on tak.

Doceniła go, spoglądała na niego jak na kolejną, wyjątkowo przystojną zdobycz, odzianą w drogi garnitur.

To było jak grom z jasnego nieba. Uderzyło we mnie, niczym fala zalewa surfera, niczym wiatr łomocze w okiennice. Ja ją kochałem. I widziałem, jak odchodzi z nim. Odchodzi z innym…

Moja miłość. Moja Hermiona.
* * *
You got that medicine I need.
Dope, shoot it up straight to the heart please.
I don't really wanna know what's good for me.
God's dead, I said 
"Baby that's alright with me"

Oślepiło mnie światło, jasność biła w moje zmęczone oczy. Kompletnie nie pamiętałem, co się stało i dlaczego leżę na łóżku szpitalnym, a czujne oko pielęgniarki świeci mi światełkiem w oko. Drzwi trzasnęły.

- I jak? – spytał głos. Znałem go aż za dobrze.

- Granger? – wychrypiałem, a ona dała krok do przodu i spojrzała w moje oczy, nie zdradzając niczego.

- Wydaje mi się, że wszystko w porządku – odezwała się pielęgniarka i wyczuwając sytuację, wyszła.

Przez moment kompletnie nie wiedziałem, co powiedzieć. Widok jej twarzy po tylu latach wstrząsnął mną doszczętnie. Szukałem jej w całym pieprzonym USA. A ona była tu, w Londynie.

- Miałeś wypadek, ale wygląda na to, że ktoś nad Tobą czuwał – uśmiechnęła się. – Myślę, że jutro dostaniesz wypis.

- Jesteś z nim? – spytałem jej pleców, a ona zatrzymała się gwałtownie.

- Nie.

- To dobrze…
* * *

When you talk it’s like a movie and 
You’re making me crazy,
Cause life imitates art
If I get a little prettier 
Can I be your baby?
You tell me, “life isn't that hard”.

Fajerwerki strzelają wokół nas, a my patrzymy sobie w oczy. Znów jesteśmy młodzi, znów jesteśmy szaleni. Mimo, że za nami 30 lat wspólnego życia, znów jesteśmy razem. Chłodny szampan znowu zalewa nasze gardła. Czuję się tak, jakby wcale nie minął ten czas, jakbym przeżywał wszystko od początku.

Ale to poniekąd prawda. Kochałem, kocham i będę kochał.

Moja miłość żyje we mnie, a ja żyję dzięki niej.

I każdego dnia przeżywam moją miłość na nowo, wystarczy, że spojrzę w jej oczy, które nigdy się nie zmieniają.

- Kocham Cię Draco – szepta moja miłość i całuje mnie, dokładnie tak jak wtedy, gdy wszystko się zaczęło.

Moja miłość. Moja Hermiona.

________________________________________________

Życzę Wam, aby ten nowy 2015 rok:

przyniósł chociaż trochę magii do Waszego życia,

sprowadził spokój i wyciszenie 

lub pobudził Wasze dusze, 

był pełen sukcesów, które uradują Wasze serca, 

sprawił, że miłość przyjdzie i zamiesza w poukładanym świecie,

dostarczył Wam szczęście, jakiego nie doświadczyliście.

Wasza Lúthien.

sobota, 6 grudnia 2014

Miniatura XVII: "Królowa Granger" (18+)

Dedykuję Necie aka Pyskatej. 
________________________________________________________

If you love me hardcore, then don't walk away,
It's a game boy, 
I don't wanna play,
I just wanna be your's,
Like I always say, 
Never let me go.
________________________________________________________

Hermiona Granger –

Królowa Stowarzyszenia Wiecznych Dziewic. 



Brzmiał napis na liściku, leżącym przed oczami brązowowłosej dziewczyny. Grr. Głupi Malfoy. Co on sobie do jasnej Morgany wyobraża? Naprawdę uważa to za zabawne? Hermiona westchnęła ciężko. Może gdyby sam nie zaliczył połowy Hogwartu, odnosiłby się z większym szacunkiem do dziewczyn? Jego przystojna buźka szła w parze z narcystyczną osobowością. Także to, że był cholernie arogancki i przy tym tak pożądany przez przeszło połowę żeńskiej części szkoły wpływało na jego opinię, która teraz znajdowała się na poziomie znacznie wyższym, niż w rzeczywistości być powinna.

Hermiona odwróciła się i z niesmakiem spojrzała na Ślizgona, uśmiechającego się wrednie pod nosem. Wiedziała, że Malfoy nie odpuści jej do końca szkoły, czyli jeszcze przez długich 5 miesięcy. Była też druga strona medalu, mianowicie to, że była Gryfonką i nie mogła sobie pozwolić, by byle jaki wąż plamił jej własny, lwi honor.

Odwróciła się, próbując skupić uwagę na Profesor McGonagall, która po raz setny omawiała zasady przystępowania i kolejności Owutemów. Po chwili Ginny nachyliła się w jej kierunku.

- Draco się gapi – szepnęła, uśmiechając się znacząco.

- I co w związku z tym? – spytała Hermiona, zrezygnowana ciągłymi docinkami przyjaciółki.

- No nie wiem… - W tym samym momencie w sali rozbrzmiał dzwonek obwieszczający koniec lekcji i dziewczęta zaczęły się pakować.

Hermiona odwróciła się na pięcie, dała krok w przód i wpadła wprost w twardy tors. Uniosła oczy i napotkała zimne, szare spojrzenie, prześladujące ją w koszmarach.

- Uważaj jak chodzisz, Granger – szepnął Malfoy, tuż przy jej uchu. Odsunęła się, gwałtownie wciągając powietrze wraz z zapachem jego perfum. Przepchnęła się obok i wypadła na korytarz, zapominając o pozostawionej Ginny.

Jak ja go nienawidzę! – krzyczała w myślach. Czy naprawdę musi być taki, taki… grr. Nie ma słów, żeby to opisać. Zdenerwowanie wzięło górę i Hermiona pognała ku dormitorium prefekta. To się tak nie skończy.

* * *

- Znowu poniedziałek – jęknął donośnie Zabini, patrząc na swoją poranną kawę pełnym pożądania wzrokiem.

- Nie dramatyzuj, Diable, jeszcze pięć dni i weekend. – Pocieszył przyjaciela Draco.

- Nawet jeśli jest weekend to co robimy? Zakuwamy… To niesprawiedliwe.

- Ej, pierwszorzędny kłamco, wszystko robisz, ale na pewno się nie uczysz. Takie kity, to Ty możesz Dafne wciskać, a nie mi.

- No dobra, masz rację. – Stwierdził Blaise, rozglądając się po Sali. – Ale z drugiej strony, spójrz na taką Granger, całe życie kuła jak nikt, a teraz nie dość, że jest ładna, to jeszcze mądra. My jesteśmy tylko ładni – dodał, patrząc na reakcję przyjaciela.

- Co Ty dziś pierdolisz? – zakrztusił się Malfoy, w ciężkim szoku patrząc na szczerzącego się kumpla.

- No przyznaj, że Granger jest całkiem ponętna… - Diabeł poruszył znacząco brwiami. – Wiesz, ja mam Ginny, ale przecież mam rację, nie?

- Granger jest niezła, ale wredna i nienawidzi nas tak, jak nikogo innego – Draco wzruszył ramionami, wracając do jedzenia.

- Haha, Ty to umiesz mnie rozśmieszyć. Ona nienawidzi Ciebie, a nie mnie – oznajmił. – I to jest tylko i wyłącznie Twoja wina.

- Masz na myśli te głupie żarciki? Przecież ona na pewno nie bierze ich na poważnie – starał się wybronić z głupiej sytuacji.

- Ty tam wiesz swoje. Tylko nie chcesz się przyznać – powiedział Diabeł, wstając.

Draco westchnął. Jego przyjaciel miał po części rację. Granger była naprawdę ładna. Miała śliczne oczy, włosy i figurę, a do tego charakteryzowała się wysoką inteligencją. Mało było w Hogwarcie takich dziewczyn, jak ona. Ba… nie było takiej żadnej.

Na dodatek, właśnie ona, kompletnie nie zwracałaby na niego uwagi. Gdyby nie to, że cały czas jej dokuczał, bądź specjalnie na nią wpadał, zapewne nie wiedziałaby o jego dalszym jestestwie.

To właśnie sprawiało, że ostatnio chodził tak zdesperowany. Mieszkanie z nią w połączonych dormitoriach to jedno, a głupie odzywki to drugie. W rzeczywistości, znał jej plan dnia praktycznie na pamięć. Zawsze wstawała i chodziła spać o tej samej porze. Na obiady i kolacje szła z Ginny. Uczyła się zaraz po lekcjach. Potem czytała, albo słuchała muzyki. Czasem nawet przyłapał ją na śpiewaniu. Miała aksamitny głos.

Draco spojrzał na zegarek. To będzie długi dzień.

* * * 

Eliksiry jako ostatnia lekcja w piątek nie były dobrym pomysłem. Jedyną przytomną osobą była Hermiona, wesoło mieszająca w garnku. Nikt już nawet nie pytał, dlaczego Naczelna Prefekt od poniedziałku chodzi wiecznie uśmiechnięta.

Draco spojrzał na rozanieloną dziewczynę, która dostała kolejne W. Nagle, odwróciła się w jego stronę i przejechała palcami po swoich ustach.

Czy on miał przywidzenia? Czy właśnie Hermiona Granger – Królowa Stowarzyszenia Wiecznych Dziewic, zmysłowo poruszyła palcami, a jemu od tego widoku zrobiło się gorąco? Malfoy odwrócił głowę, stwierdzając, że zapewne miał omamy, od zbyt częstych wizji z udziałem jej osoby, jakie nawiedzały go w snach. To nie mogło się zdarzyć. Jednak ciągły uśmieszek na jej ustach wskazywał na coś zupełnie innego.

Dzwonek rozbrzmiał, a Draco szybko wyparował z klasy, nie chcąc zrobić jakiejś głupiej rzeczy, której potem będzie żałował. Na jego nieszczęście, torba zaczepiła się o klamkę i cała zawartość wysypała się na zimną posadzkę lochów. Zaklął cicho i kucnął, by ogarnąć.

Nagle, opalona i ozdobiona gustownym pierścionkiem dłoń złapała za jedną z książek i podała mu ją. Powoli uniósł oczy, przesuwając wzrokiem po rozpiętym mundurku, który odchyliwszy się, ukazał kształtne piersi.

- Dzięki – powiedział, oniemiale patrząc w twarz Hermiony.

- Nie ma za co – uśmiechnęła się, podając mu kolejną książkę tak, aby jej dłoń dotknęła dłoni blondyna. Wstała i ponętnie kręcąc biodrami, weszła na schody, zostawiając Draco w całkowitym braku orientacji oraz niemożliwością wypowiedzenia słowa.

* * *

Coś wisiało w powietrzu. Draco czuł to całym sobą, poczynając od głowy pełnej widoku kawałka nagiego, młodego ciała swojej współlokatorki, kończąc na tej męskiej części ciała, która wciąż odczuwała lekki wzwód.

Zachowanie Granger nie było normalne. Nigdy nie rzucała mu takich spojrzeń, ani ukrytych wyzwań. Pałała wręcz nienawiścią. A dziś? Dziś zachęcała go, prowokowała. Napięcie między nimi rosło z chwili na chwilę.

Westchnął głęboko, wstając z kanapy. Poszedł ku drzwiom, by iść na kolację. To będzie długi wieczór.

* * *

Hermiona była już gotowa. Czekała w dormitorium, schowana pod peleryną-niewidką. Ogarnęły ją wątpliwości. A co jeśli to wszystko się nie uda? Jeśli się zbłaźni lub co gorsze, Draco zacznie z niej szydzić? Nie dowie się, jeśli nie spróbuje. A musiała. Musiała mu udowodnić, że jest kłamcą.

* * * 
(od tego momentu osoby poniżej 18 omijają)

Uśmiechnięty Malfoy wparował do swojego pokoju. Miał zamiar chwycić za miotłę i polatać nad jeziorem. Zaczął się przebierać, podśpiewując znane hity Beatlesów, gdy nagle niewidzialna siła pchnęła go na łóżko. Potem poczuł więzy na swoich nagich ramionach.

- Co jest kurwa? – powiedział inteligentnie, rozglądając się i szarpiąc więżące go sznury. W pewnym momencie poczuł zapach jaśminowych perfum i znieruchomiał. - To chyba jakiś koszmar.

- Nie kochanie… To jedno z Twoich marzeń – powiedział głos, który Draco natychmiast rozpoznał.

- Nie, Granger...

Peleryna – niewidka opadła na podłogę, odsłaniając Granger w szkolnej szacie z herbem Gryffindoru.

- Cześć Draco – uśmiechnęła się słodko i podeszła krok bliżej. – Co by tu teraz z Tobą zrobić, hmm? – zaczęła delikatnie pocierać palcem po wargach. – Diabełek na pewno Cię nie wyratuje, drzwi do dormitorium zamknięte… mamy caały wieczór.

- Granger, Ty sobie żartujesz, prawda? – spytał przerażony blondyn, patrząc wprost w brązowe oczy.

- Nigdy. Nie. Wkurzaj. Lwicy. – powiedziała, spoglądając na niego z błyskiem w oku. – A teraz… - wyczarowała knebel, który wsadziła mu do ust. – Nie dałeś mi wyboru.

Chłopak dosłownie doznał paraliżu. Co tu się dzieje do cholery? Granger w takiej wersji chyba podobała mu się nawet bardziej. Ale, jeśli ma zamiar zrobić to, co podejrzewał, to nie pozbiera się do końca życia. I najwidoczniej na to się zanosiło.

W pokoju rozbrzmiały ciche, wibrujące tony „Coli”, a dziewczyna zaczęła swoją grę - delikatne poruszania biodrami w rytm piosenki. Następnie jej palce ruszyły w kierunku pierwszych guzików swojej szaty. Jeden za drugim, aż w końcu zmysłowo zsunęła ją z ramion, ukazując specjalnie wybrany na ten wieczór komplet koronkowej, czarnej bielizny. Nagie ciało błyszczało w ogniu świec, których dym roznosił po pomieszczeniu różany zapach.

Draco znieruchomiał. Jedynie jego zaciśnięte pięści zdradzały jakąkolwiek reakcję na to, co widział. A widok ten nie był nawet podobny do tego, który widział w snach. Nieprawdopodobieństwo tej sytuacji wręcz skłaniało go do myślenia, że to jest jeden z tych rzadkich, ale najlepszych nocnych mar, przenoszących człowieka w inny wymiar. Tak się właśnie czuł. Jakby to, co się działo było tylko iluzją. Ale kiedy Granger wdrapała się na łóżko i zaczęła zdejmować jego spodnie, poczuł jej gorące dłonie sunące po jego nogach i wiedział, że to, co się dzieje, to prawda.

Gdy na chłopaku pozostały tylko czarne bokserki, dziewczyna położyła się obok niego, kładąc swoje ręce na jego klatce piersiowej, a piosenka zmieniła się na „Faded”.

- Jak myślisz, zrozumiałeś już swój błąd? – spytała, drażniąc swoim oddechem jego twarz.

Blondyn pokręcił stanowczo głową. Nie miał pojęcia, o czym może mówić ta pokręcona, ale cholernie seksowna Gryfonka. Czuł, że więzy na jego nadgarstkach zostawią po sobie ślady, jeśli będzie się szarpał, ale nie miał innego wyjścia. Jego ciało właśnie tak reagowało. Chciało zdominować, a nie być zdominowanym.

- Nie? – uniosła twarz. – W takim razie, nie zapomnisz tej nocy do końca swoich dni. – Odsunęła się od niego i siadła na nim okrakiem. – Zmienisz zdanie…

Nagle, wyjęła z ust Dracona knebel, a jej własne opadły na jego. Szarpał się niemiłosiernie. Tak bardzo chciał ją dotknąć. Tak bardzo chciał zrobić coś więcej, niż tylko czekać, być na jej łasce. Nie miał pola do popisu. W ogóle nie miał żadnego pola. A ona całowała go tak, że zapominał o całym świecie. W trakcie trwania jego rozległych eskapad miłosnych nie czuł czegoś takiego. Teraz wiedział, że popełnił błąd. Już nigdy nie powie, że Hermiona Granger jest królową dziewic.

Walka zgłodniałych języków trwała, kiedy ponownie głos Lany del Rey rozbrzmiał w „Burning desire”. Dziewczyna oderwała się od niego, dysząc ciężko. W milczeniu patrzyli sobie w oczy, kiedy Hermiona przypuściła atak na jego szyję, całując szybko pompującą krew tętnicę.

Malfoy wydał z siebie jęk przyjemności.

- Rozwiąż mnie – wydyszał. – Błagam, nie wytrzymam…

Brązowowłosa położyła mu tylko palec na ustach i kontynuowała swoje działania, zaczynając coraz niżej schodzić z pocałunkami.

- Przepraszam, cholera, przepraszam – szeptał Draco, mając nadzieję, że na to Hermiona zareaguje. Nic bardziej mylnego.

Dziewczyna położyła dłoń na podbrzuszu chłopaka, a on znieruchomiał.

- Nie zrobisz tego… - powiedział, ale ona tylko zaczęła głaskać nabrzmiałą męskość współtowarzysza.

- To da Ci wiele do myślenia. – powiedziała. – Taka mała lekcja, mhm, etyki.

Złapała za gumkę od bokserek i sprawnym ruchem ściągnęła je w dół, uwalniając sterczący penis chłopaka.

- Boże, Granger, jeśli doprowadzisz mnie do końca, to zatrzymam Cię na zawsze – rzekł, nie zdając sobie sprawy, że mówi to na głos.

Hermiona znieruchomiała, a w jej sprytny umysł wkradł się diabelski pomysł.

- To dobre rozwiązanie – szepnęła, jakby do siebie i gorącymi ustami objęła męskość Dracona, z którego ust wyrwał się długi jęk.

Zaczęła lizać go i dmuchać na przemian, sprawiając mu niewypowiedzianą przyjemność. Ale to nie o to przecież chodziło. Dlatego, kiedy poczuła, że chłopak jest już blisko, odsunęła się.

- Co Ty wyprawiasz? – spytał, nie mogąc skupić na niej wzroku.

- Daję Ci nauczkę – szepnęła i pocałowała go w usta. Chwilę potem trzymała w ręku fiolkę z eliksirem Słodkiego Snu, której zawartość wlała do gardła swojej ofierze. – Słodkich snów – powiedziała i były to ostatnie słowa, jakie Draco miał zapamiętać.

* * *
(koniec sceny)

Pierwszym, co zarejestrowały oczy, było jaskrawe światło, które sączyło się przez okna. Dziwne, przecież zawsze zasuwał zasłony. Potem pojawił się ból w nadgarstkach. Czerwone pręgi odznaczały się na bladej skórze.

- Co do cholery?

Próbował wstać i poczuł niemiłosierne niezaspokojenie w jego męskiej sferze ciała. Zaczął składać fakty.

Okno,

niedopalone świece,

nadgarstki.

Granger. To nie był sen.

Ona tu była.

- Ja pierdolę…

* * *

Nie spała całą resztę długiej nocy. Tego, co wydarzyło się w sypialni obok, nie mogła porównać z żadną inną chwilą. Dlaczego do tej pory czuła, że ten wieczór coś zmieni, że udowodni coś więcej? Miała wrażenie, że już nigdy nie będzie umiała wyrzucić z pamięci widoku śpiącego Draco, tak bardzo nieświadomego tego, co mu zrobiła.

Żałowała. Naprawdę nie wiedziała, że ta decyzja tak wpłynie na jej psychikę. Do tej pory czuła usta chłopaka i to, z jaką mocą oddawał jej bezradne pocałunki. To było niesamowite. I przerażające jednocześnie.

* * *

Ginny zauważyła, że coś jest nie tak. Hermiona była zamyślona, a Malfoy gapił się na nią otwarcie, i najwidoczniej zrezygnował z głupich docinek. To wszystko było nadzwyczaj dziwne. Szczególnie to, że kolejne tygodnie mijały, a sytuacja dalej była taka sama. Bardzo ciekawiło ja to, co musiało zajść między nimi, że nawet słowem się do siebie odzywali. Diabeł twierdził, że przejdzie, ale ona mu nie wierzyła. Nawet kiedy spytała Mionę, ta zbyła ją krótkim: „Że niby co się miało stać” i przeszła do innego tematu. Takie zachowanie było nadzwyczaj dziwne.

* * * 

Obudziła się z głośnym krzykiem, zdyszana. Kolejny koszmar nawiedził ją w trakcie snu. Była zmęczona, znów nie mogła zasnąć do późna. Poprawiła swój brązowy warkocz. To wszystko przez to, że nie mogła przestać myśleć o Malfoy’u, o tym, jak uważnie jego szare oczy śledziły jej każdy ruch i o tym, jak ona za każdym razem go unikała. Tak bardzo chciała zapomnieć, ale mimo tego, że minęło kilka tygodni od tamtej nocy, wciąż jasne wspomnienie żyło w jej podświadomości.

Już miała wstać, aby otworzyć okno, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się, ukazując jej współlokatora.

- Co Ty tu robisz? – spytała delikatnie zdziwiona. Nie rozmawiała z nim od tamtej pamiętnej nocy.

- Granger, krzyczałaś – powiedział, jakby to było całe wytłumaczenie.

- Miałam zły sen – oznajmiła szeptem, gdyż Draco zrobił kilka kroków w jej stronę.

- Może z Tobą zostać? – spytał, a nadzieja w jego sercu zapłonęła żywym ogniem.

- To nie jest dobry pomysł…

- Czemu? – przerwał jej szybko. Pragnął wyjaśnień. Po prostu chciał wiedzieć, czemu wtedy stało się tak, a nie inaczej. Czemu odeszła.

- Bo… bo ja – zaczęła się jąkać, szukając w głowie jakiejś sensownej odpowiedzi.

Nim zdążyła się zorientować blondyn leżał tuż obok, jego nagi tors błyszczał w nikłym świetle. Chwilę później poczuła, jak jego dłoń wplata się w jej, a on sam przyciąga ją do siebie.

- Nie wiem, co mi wtedy zrobiłaś Granger, – mówiąc „wtedy” dziewczyna od razu zrozumiała, że chodzi o tamtą noc – ale się w Tobie zakochałem. – Spojrzał jej w brązowe oczy. – Kocham Cię.

Hermiona uniosła głowę, nie wierząc w to, co właśnie usłyszała.

- To niemożliwe… - szepnęła.

Wtem Draco delikatnie ją pocałował.

To jest miłość. To uczucie bezpieczeństwa bez względu na wszystko. Te chwile, dające radość. Te wspomnienia, zostające już na zawsze. Ten magnez, przyciągający dwa ciała. Te oczy, które patrzą tak, jakby zawierzały życie. Te usta, które kuszą słodyczą. Te dłonie, zawsze służące pomocą.

Te dwa słowa, zbierające wszystkie objawy w jedno.

- Kocham Cię, Malfoy…
_____________________________________________________
Witam :)
Tak pod te Mikołajki, prezencik ode mnie : )
Mam nadzieję, że się spodoba, 
gdyż troche mam mieszane uczucia, no ale, to już Wy oceńcie :) 
Pozdrawiam gorrrąco, 
Lúthien ;*

czwartek, 16 października 2014

Miniatura XVI: "Poczekaj na mnie" #1

Hey yo! Where can I go?
When all the roads I take they never lead me home.
Hey yo! I miss you so,
But I’m used to seeing people come and go.
________________________________________________________________
Ugh. Spojrzałam na całującą się w kącie parę czwartoklasistów z pełnym niesmakiem. Jak można było obściskiwać się na oczach całej szkoły? To obraźliwe i obrzydliwe zachowanie, jak na tak młodych ludzi. Czy naprawdę nie mogli znaleźć sobie jakiegoś ustronnego miejsca, a nie praktycznie środka korytarza?

Przewróciłam oczami i podążyłam dalej ku chatce Hagrida. Bycie nauczycielem w takiej szkole jak Hogwart było dla mnie błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie. Jak wszystko, miało swoje dobre i złe oblicza. W tych gorszych było to, że większość czasu spędzałam na zajmowaniu się sprawami szkolnymi, natomiast w tych lepszych - łatwiej było mi zapomnieć o udręce życia w samotności.

Nauczanie transmutacji było poniekąd moim marzeniem. Zaraz po ostatecznej wygranej nad Voldemortem, jeszcze we wrześniu ruszył kolejny rok szkolny, który ukończyła, zdając Owutemy. Po tym, poszłam na staż do mugolskiej szkoły, a w wieku 22 lat rozpoczęłam nauczanie w kochanym, starym Hogwarcie.

Oczywiście, nadal byłam dawną, zaczytaną Hermioną. Jedyne, co się zmieniło, to miejsce w jakim siedziałam na lekcjach. Mój gabinet był wypełniony księgami. To było to, o czym marzyłam.

Niestety, jeden fakt był dla mnie nie do pojęcia. Otóż Draco Malfoy. Czy ktoś może mi wytłumaczyć, dlaczego, dlaczego z tylu zdolnych ludzi, akurat on zajął miejsce Severusa Snape’a? Dlaczego, po tylu latach szkolnej udręki znów muszę się z nim użerać? Chociaż, chwileczkę…

Wcale się nie użeram. Malfoy stał się wykształcony i szarmancki, a niestety przystojny. Kilka uczennic zadurzyło się w nim nie na żarty, chociaż nie wiem czemu. Niby jest całkiem, całkiem, ale żaden ósmy cud świata. Poza tym, charakterek ma przedni, mroczną przeszłość. Może to ten ślizgoński urok tak na nie działa? Sama nie wiem.

Bynajmniej, Draco przeprosił mnie za te wszystkie lata i zaczął zachowywać się jak cywilizowany człowiek. Rozmawialiśmy na nas bardzo wiele, siedzieliśmy razem na posiłkach, często wymienialiśmy się spostrzeżeniami dotyczącymi książek, czy też uczniów. Można powiedzieć, że zawarliśmy coś na kształt niemej przyjaźni.

Głębokie westchnienie wyrwało się z mojej piersi, gdy z nieba zaczęły sypać się grube płatki śniegu. To będzie długa zima.

* * *

Pewnie myślicie sobie, że mam męża i kochającą rodzinkę. Otóż nie. Nie mam niczego. Ja, Hermiona Granger, ta która przyczyniła się do zbawienia świata czarodziejów, stałam się zamknięta w sobie i wręcz wiedziałam, że mam problem z relacjami z mężczyznami. Cóż, od zawsze brakowało mi pewności siebie, a także nauka zabrała mi czas, który powinnam na to poświęcić. A teraz czuję, że jest już późno na zdobycie tej wiedzy.

I naprawdę, jestem w jakimś dołku. Wiem, że nie uda mi się zrobić to samej, potrzebuję pomocy. Wiem, że nie dostanę jej od Ginny, Harry’ego czy Rona… oni są po prostu zbyt zajęci własnymi sprawami, poza tym, nie wiem, czy byłabym na tyle odważna by o to prosić właśnie ich.

Mam wrażenie, że jeśli nie podejmę jakiś kroków, spędzę swoje życie samotnie, wśród grubych tomisk, czytając Dumę i Uprzedzenie raz po raz.

I bardzo chcę uniknąć tego scenariusza.

* * *

Jest piątek, a ja znów siedzę i sprawdzam testy siódmoklasistów. Dochodzi 20, kiedy słyszę pukanie, a po chwili do komnaty wchodzi Draco, z typowym uśmiechem mówiącym: „Mi nie odmówisz” i już wiem, że mam kłopoty.

- Hermionko, kochana moja… – rozpoczął, gdy odłożyłam pergaminy na szafkę.

Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie.

- Idziemy na imprezę? – zapytał, patrząc na mnie tymi swoimi szarymi, lodowatymi oczami.

- Dracooo… naprawdę? Ja i impreza? – uniosłam brwi w geście zdziwienia.

- Proszę, błagam, nikt nie chce ze mną iść – zrobił smutną minkę.

- Ale nie zostawisz mnie na pastwę jakiegoś zboczeńca? – spytałam, aby nie mieć żadnych wątpliwości.

- Ach, wiedziałem, że się zgodzisz! – Ucieszył się, co sprawiło, że wyglądał jakieś 3 lata młodziej. – Kocham Cię, za godzinę wychodzimy. – Powiedział i już go nie było.

Opadłam na fotel. Merlinie, na co ja się zgodziłam?

* * *

Idziemy z Draco do Hogsmeade, by stamtąd teleportować się do Londynu. Ostatnia dyskoteka, na której byłam miała miejsce w 7 klasie, więc nie czuję się zbyt pewnie. Za to Draco wygląda na tak szczęśliwego i wyluzowanego, że aż mu zazdroszczę.

A może by tak, to właśnie on mi pomógł?

Nie mam czasu o tym myśleć, gdyż właśnie Malfoy łapie mnie za rękę i wiruję między przestrzenią, a potem moje czarne szpilki lądują na wybrukowanej londyńskiej uliczce. Łapię równowagę, a zaraz potem idziemy ku naszemu celowi.

Przechodzimy przez bramkę bez problemu. W środku jest ciemno, kolorowe światła migają, a muzyka ogłusza. Draco wskazuje bar, na co ja kiwam głową i idziemy w tym kierunku.

Zamawiam wódkę z sokiem żurawinowym, podczas gdy Draco zmienia swoje whisky w ognistą. Wypijam i od razu czuję rozluźnienie, które przechodzi przez moje nerwy. Zaczynam czuć się pewniej w mojej krótkiej, czarnej sukience i zdaję sobie sprawę, że wyglądam całkiem nieźle.

Rozglądam się po sali, a po chwili mój towarzysz wyciąga mnie na parkiet i zaczynamy tańczyć. Tańczymy, tańczymy, wieczór upływa zmieniając się w noc. W końcu giniemy w swoich ramionach, kiedy z głośników bije głos James’a Blunta. Jego ramiona są pełne bezpieczeństwa, wiem, że mogę mu zaufać.

Tańczymy jeszcze kilka piosenek, kiedy Draco pokazuje mi na zegarku trzecią w nocy podejmujemy decyzję o powrocie. Idziemy do miejsca, do którego się aportowaliśmy i wtedy mam odwagę spytać:

- Draco, czy pomożesz mi nauczyć się pewności siebie?

Teleportowaliśmy się z powrotem do Hogsmeade, zanim zdążył dać mi odpowiedź.
_____________________________________________________________
Witam! :) 
Tak pod te 100.000 wyświetleń. Bardzo, bardzo za nie dziękuję :) 
Nie oczekujmy zbyt wiele od tej części, jest ona takim jakby prologiem, wprowadzeniem do głównego wątku. 
Proszę o komentarze, gdyż to one zdecydują o długości i ilości części na jakie podzielę tę miniaturkę :)
Pozdrawiam mocno, 
L. <3


wtorek, 9 września 2014

Miniatura XIII "Piękno czerni" cz. II

Zadedykowałabym tym, którzy czekali na tę część, ale wybaczcie, iż nie zrobię tego, ponieważ to nie jest miniaturka godna dedykacji. 


You're a hard man to love and I'm
A hard woman to keep track of
You like to rage, don't do that
You want your way, you make me so mad

_____________________________________________________________________

- Panno Granger… - Ton słów wypowiedzianych przez czarnowłosego powiedział jej wszystko. Hermiona zaczęła się cofać, uświadamiając sobie to, co właśnie zaszło tutaj. W tym salonie. W tej szkole. W innym kraju. Z nauczycielem, po którym nigdy nie spodziewałaby takiej pasji w pocałunku.

Szybko wycofała się z pokoju, a zamykając drzwi, oparła się o nie dysząc ciężko.

Severus natomiast nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało. Stracił kontrolę, przez jeden, głupi incydent. Otworzył okno i wpuścił do środka sowę, z listem w dziobie. Odwiązał pismo, pogłaskał płomykówkę, wyczarował dla niej wodę. List zaadresowany był do jego uczennicy. Położył go na stole.

Nie ma szans, że wejdzie tam teraz. Nie ma szans, że będzie potrafił patrzeć na nią normalnie, nie czując jej ciała tuż przy swoim. Nie ma szans, że kiedy spojrzy na jej usta, nie będzie pamiętał ich dotyku.

* * *

Powrót do Hogwartu oznaczał zderzenie się z rzeczywistością. Wszystko było znów takie samo. Chociaż nie. W życiu Hermiony Granger zmieniło się bardzo wiele. Nie potrafiła już bez opamiętania zagłębiać się w grube tomiska. Było jej ciężko zjeść całe śniadanie. Z trudnością przychodziło również zasypianie. Każde spojrzenie na profesora wywoływało zimny dreszcz, przechodzący przez całą długość pleców. A gdy prawie czarne oczy wpatrywały się w jej, serce niemal stawało w miejscu.

Kilka najbliższych przyjaciół domyślało się, iż coś w trakcie tego wyjazdu musiało się zdarzyć. Hermiona była po prostu inna. Zamyślona, czasem wzdychała ciężko, nawet jeśli sytuacja tego niekoniecznie wymagała. Była nieobecna i często próbowała wykręcić się z Eliksirów, co nie zawsze się jej udawało.

Na szczęście dla panny Granger, do końca roku szkolnego pozostały dwa zalane czerwcowym słońcem tygodnie. Hermiona odliczała sekundy do tej upragnionej chwili, gdy po raz ostatni spojrzy na swojego profesora i wyrzuci go ze swoich myśli, snów, a przede wszystkim serca.

Naprawdę, nigdy, ale to nigdy nie spodziewałaby się tego, że zakocha się w nauczycielu, na dodatek Severusie Snapie. Może była młoda, może była głupia, ale chciała nacieszyć się jego widokiem przez te ostatnie dni, by na zawsze wyrył jej się w pamięci widok czarnych szat łopotających wokół bulgoczących wściekle kociołków.

Wciąż pamiętała, jak zadziałał na nią pamiętny pocałunek. Chciała zrobić to jeszcze raz. Dlatego w jej sprytnej głowie zrodził się niecny plan. Plan, który wymagał dopracowania. Plan, który dawał jej zajęcie i nadzieję.

* * *

- Nie uważacie, że Hermi jest jakaś dziwna ostatnio? – spytał Ron, gdy wspólnie z Harrym i Ginny jedli kolację w Wielkiej Sali.

- Też to zauważyłem – powiedział ściszonym głosem Harry. – Przez pierwszą część półrocza była taka nieobecna, a teraz, nagle, jakby wróciła do żywych. – Westchnąwszy teatralnie wrócił do swojej kanapki.

- Ale Wy jesteście niemożliwi – syknęła cicho Ruda. – Zobaczycie, że pewnego dnia będziecie bardzo, ale to bardzo żałować, że nie spędziliście z nią ostatnich chwil w szkole. – Widząc nic nie rozumiejące miny chłopaków, dodała – Pamiętajcie, że Hermiona, to wyjątkowa dziewczyna i na pewno ułoży sobie życie z wyjątkowym facetem, zapewne kimś, z kim nigdy nie spodziewalibyście się jej zobaczyć.

Po tych słowach Gin wstała, zostawiając oniemiałych chłopaków samych.

- Że co? – spytał głupkowato Ron kilka sekund póżniej.

- Ja ich nigdy nie zrozumiem…

* * *

Hermiona była gotowa. Dopięła wszystko na ostatni guzik. Za chwilę okaże się, czy uda jej się złapać ulotne szczęście, czy pogrążyć się w rozpaczy. Z nerwów nie zjadła nic na obiad.  Nazajutrz odbędzie się uczta pożegnalna i uczniowie opuszczą szkołę, a dzisiejszy wieczór, był jej jedyną i ostatnią szansą.

Z miękkimi nogami skierowała się do Lochów, siedziby profesora. Kiedy była u drzwi gabinetu, powiedziała sobie:”albo teraz albo nigdy” i zapukała trzęsącymi się rękoma do drzwi.

A co, jeśli się nie uda? A co, jeśli on ją odtrąci, bądź powie, że powinna się leczyć? No cóż, raz się żyje. Nie można zawsze być Hermioną Granger, najmądrzejszą czarownicą swoich czasów.

Serce trzepotało mocno w piersiach dziewczyny, gdy popchnęła czarne drzwi. Profesor siedział pochylony nad biurkiem, a kiedy weszła, burknął tylko ciche: „słucham?”.

No, to przedstawienie się zaczyna.

* * *

- Dobry wieczór, panie profesorze – na dźwięk tego głosu, ciało Severusa zesztywniało. Czego u diabła, szukała tu ona o tej godzinie?

- Słucham, panno Granger. – Odrzekł spokojnie, nie podnosząc wzroku znad papierów, które nagle straciły ważność.

- Bo widzi profesor, ja mam pewien problem. – Zrobiła pauzę, a on uniósł głowę, widząc, że Gryfonka rozsiadła się w fotelu naprzeciwko, skąd miał doskonały widok na jej nogi. Merlinie, robił się coraz gorszy. – Ostatnio odkryłam, że chyba się zakochałam w chłopaku i stwierdziłam, że potrzebuję rozmowy.

Tak, Serverus Snape właśnie dostał zawału, wylewu i arytmii serca jednocześnie. Nie. No kurwa nie. Musiała przyjść z tym do niego?

- I stwierdziłam, że to właśnie profesor, jest odpowiednią osobą, by porozmawiać o tym ze mną.

- Panno Granger, uważam, iż żeńska część grona pedagogicznego lepiej wypełni to zadanie. – Oznajmił zdenerwowany do granic możliwości nauczyciel.

- Ależ profesorze, jako mężczyzna, pańskie zdanie lepiej mi się przyda. – Severus miał ochotę wyrzucić ją i jej bezczelność za drzwi lub najlepiej rzucić ją na łóżko.

- Bo widzi profesor – kontynuowała dziewczyna – myślę, że ten chłopak nie zauważa mojego istnienia. – Westchnęła ciężko. – Staram się jak mogę, ale on całkowicie mnie ignoruje – oburzenie wyryło się w jej czekoladowych oczach. – Jak pan sądzi, co mogę zrobić, żeby pokazać mu, że naprawdę mi się podoba?

Mężczyzna wgniatał całe swoje ciało w fotel. Postarał się rozluźnić napięte mięśnie, po czym wstał, ostrożnie stawiając kroki. Kompletnie nie wiedział, co odpowiedzieć tej Granger. Po cholerę tu przyszła? Czy jego kreowany przez lata wizerunek kompletnie jej nie obchodził? Absurd…

A może, dziewczyna robi to specjalnie. Przecież żaden by się jej nie oparł, a jeśli by to zrobił, to jest konkretnym głupcem. Czy Granger zawsze zakłada takie krótkie spódniczki? Podejrzane.

- Panno Granger, proszę wstać. – Powiedział Severus, mściwie się uśmiechając. Och, zaraz pokaże jej, co to znaczy zadzierać z prawdziwym Ślizgonem.

Pokonał dzielące ich kroki i zdecydowanie przycisnął swoje wargi do jej ust. Włożył w pocałunek całe swoje doświadczenie i miłość do tej kobiety. Tak, kochał Hermionę Granger.

- Panie profesorze! – krzyknęła cicho uczennica z uśmiechem.

- Już niedługo, mój mężu! – powiedział rozbawiony nauczyciel.

Oboje zaśmiali się w głos.

3 lata później

- HERMIONA! – krzyknął oburzony mężczyzna, patrząc jak jego żona niesie jakieś pudło z książkami. – Nie wolno Ci nosić, odłóż to w tej chwili.

- Ale skarbie, to nie jest ciężkie – odpowiedziała z dobrodusznym uśmiechem.

- Ja Ci dam, nie dyskutuj ze mną. Ciąża to nie są przelewki – powiedział groźnym tonem, na co pani Snape tylko westchnęła, odkładając bagaż na ziemię. – I żeby mi to było ostatni raz. – Rzekł z zadowoleniem Severus, po czym porwał małżonkę w objęcia tak, jak będzie to robił jeszcze wiele, wiele razy, aż do końca swoich dni.
__________________________________________________________________
Witam! 
Z góry przepraszam za to, że trwało to tak długo,
 za to, że zapewne wiele osób zawiodę tą częścią miniaturki, 
za to, że nie komentowałam przez jakiś czas Waszych notek.
Przepraszam.
Z pytaniami zapraszam tu: ASK.
Pozdrawiam wszystkie czytelniczki mocno! 
L. ;** 

środa, 23 lipca 2014

Miniatura XV : "Na pewno"

To była śmierć jakich pełno, historia jakich mało
teraz Ty już znasz tą jedną, na pewno.
co ci to dało? Nic. A powinno.
Postaw się na jego miejscu poczuj tą pierdoloną bezsilność.
_______________________________________________________
Ostatni raz patrzę w porysowane i brudne lustro, i wiesz, że najpierw widzę moje odbicie – blond włosy, szare jak niebo o wschodzie słońca oczy, blada twarz, umięśniony tors. 

Ale dopiero po chwili dostrzegam moje zapadnięte gałki oczne, wokół ust naznaczyła się płytka zmarszczka, a twarz jest wychudła. Plecy są lekko zgarbione. Wyglądam na chorego.

Rzeczywiście… Jestem chory z miłości.

Pamiętam ten pierwszy raz, kiedy weszła do mojego przedziału. Słodka i zadziorna, trochę przemądrzała, ale inteligentna. Szukała ropuchy tego przygłupa Neville’a, co było bardzo urocze. Już wtedy wyglądała mi na Gryfonkę z prawdziwego zdarzenia.

Już na pierwszym roku okazała się najlepsza. Jak i na każdym kolejnym.

Odważna. Była odważna za każdym razem. Nigdy nie zwątpiła. Wierzyła i ufała swojemu instynktowi. Ileż Potter i Weasley zawdzięczali jej żyć.

To zaczęło się, gdy na szóstym roku spojrzała na mnie z pełnym współczuciem w oczach. Wiedziałem, że zna prawdę o moim śmierciożerstwie. Później dowiedziałem się, że zaprzeczała teorii Pottera. Nie rozumiałem jej zamiarów.

Hogwart był wielką szkołą, a jednak kilka razy udało nam się spotkać.

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie na szczycie Wieży Astronomicznej w noc spadających gwiazd. Romantyczna sceneria? Szkoda, że każde jej słowo raniło mnie jak ostrze noża. A gdy skończyła mówić, przymknęła oczy i zaraz potem wybiegła. Nie dała mi szansy wyjaśnienia niczego.

Dlatego też, kiedy miało nastąpić zaćmienie księżyca, byłem w tym samym miejscu. I ona też tam była.

To właśnie wtedy powiedziałem jej wszystko, całe swoje życie z każdym najmniejszym szczegółem.

A ona słuchała w pełnym milczeniu, poważna. A na koniec, z jej słodkich ust padło: „Dziękuję Draco”. Byłem w szoku, że tak łatwo wyznałem wszystko Hermionie Granger.

Później zacząłem przyglądać się jej łagodnej twarzy, zadbanym włosom i świetnej figurze. Byłem kompletnie zauroczony.

Każdego kolejnego dnia w całkowitej ciszy i nieświadomości obserwowałem, i zauważałem jej zachowania i reakcje. Wpadałem coraz głębiej.

Przypadkowe spotkania były naszą specjalnością. I właśnie to jedno z nich, tuż przed pamiętnym dniem I Bitwy o Hogwart zapadło mi w pamięć najlepiej ze wszystkich.

Był środek nocy. Siedziałem w łazience prefektów na piątym piętrze. Wiedziałem, że jeśli nie zabiję Dumbledore’a, Czarny Pan skończy ze mną nim zdążę pisnąć. I pośród moich przerażających myśli do pomieszczenia weszła Hermiona, promyk nadziei wśród kłamstwa i zła.

Zdziwiona moim widokiem zamknęła za sobą drzwi, wyczarowała dwa fotele i usiadła w jednym z nich. Wskazała ręką, niewinnym gestem, bym zrobił to samo.

Siedzieliśmy w całkowitej, targającej nasze zmysły ciszy. Patrzyła na mnie cały czas, studiowała moje oczy, analizowała wszystko, co w nich ujrzała.

A ja robiłem to samo. Minęło kilka godzin, krótkich niczym mrugnięcie powieki. I w pewnym momencie Hermiona wstała powoli, odwracając głowę. Szybko podniosłem się z miejsca, złapałem ją za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie, tak ze jej usta były na wysokości mojej brody. Pochyliłem głowę i pocałowałem ją. Miała miękkie i słodkie wargi, a po chwili oddała pocałunek, który wyrażał całą moją rozpacz i zagubienie. Kilka długich minut później szepnęła moje imię i odeszła.

Jest już po II Bitwie o Hogwart. A Hermiony nie ma ze mną. Ten drań ją zabił. Uważałem go za przyjaciela.

A on ją zabił.

Walczyła tak dzielnie. I w środku walki znalazła się tuż naprzeciw mnie z różdżką wycelowaną wprost w moje serce. A ja powiedziałem: „Śmiało Granger. Zrób to. I tak nigdy nie przestanę Cię kochać”. Wtedy jej różdżka wypadła z ręki i ruszyła w moją stronę.

Ale nigdy nie wpadła w moje ramiona. Widziałem tylko błysk zielonego światła, który ugodził ją w plecy i triumfalny uśmiech Zabiniego, tego podłego drania.

Blaise Zabini zabił jedyną dziewczynę, którą potrafiłem pokochać. Potem wykrzyczał: „Ta szlama zabrała prawdziwego Ciebie”. Wcale nie miał racji…

A ja upadłem obok jej ciała, złapałem ją za rękę. Wyszeptałem, że wrócę. I faktycznie, to stanie się już za chwilę.

Teraz siedzę w jednej z dobrze strzeżonych cel twierdzy Voldemorta i czekam na śmierć.

Znów patrzę na lustro i poza sobą widzę Hermionę, całą w bieli, anielską, uśmiechniętą. I ja też się uśmiecham.

Słyszę kroki na korytarzu i cieszę się, że ta chwila już nadchodzi. Umrę jak najszybciej i wpadnę wprost w objęcia Hermiony, która czeka na mnie na pewno.

Na pewno.
____________________________________________________________
Witam. 
Mianiturka obija się poziomem o głębokie dno, nie będę zaprzeczać. 
Ale wstawiam, bo aż mi wstyd, że minęło tyle czasu od ostatniej publikacji. 

Proszę Was bardzo o pozostawienie linków, gdzie nie komentowałam na Waszych blogach, bo ja już się pogubiłam. Będę niezmiernie wdzięczna! ;) 

Pozdrawiam,
L. ;*

piątek, 4 lipca 2014

Miniatura XIV: "Kiedy dżem zmienia Twoje życie" + "Nie czując dni, godzin i lat..."


Witam! 
Wiecie co? Minął rok, odkąd jestem tutaj z Wami! 
Z tej właśnie okazji, mam dla Was niespodziankową miniaturkę.
I powiem tyle, naprawdę, nie wiem, kiedy to minęło!
Strasznie się cieszę, że mogłam dotrwać do rocznicy! 
Czasem były łzy radości, czasem smutku, ale za to wiele chwil pełnych uśmiechu. 
Dziękuję Wam za to, że wytrzymujecie ze mną już tyle czasu! ;) 

I bum, mam dla Was niespodziankę, kilka słów od Pyskatej! 
Dziękuje wszystkim czytelnikom tego bloga. Idąc z tym pomysłem do Luthien nawet nie myślałam że zdobędzie on taką ilość wyświetleń. Dziękuje za każdy napisany komentarz pozytywny, motywujący nas do pracy jak i negatywny, który dawał nam kopa ;D Idealnie pamiętam ten dzień, gdy wpadłam do L. na kawę po nieprzespanej nocy xD Mam nadzieję że jeszcze kiedyś się spotkamy. Pozdrawiam moją kochaną Paulinkę, która pilnowała by rozdział był na czas. Kocham i do zobaczenia!

Jak widzicie, się na wspomnienia rzuciło ( ja jej dam te "Paulinke" xD ) .Ale żeby nie było, bo ja też Was kocham, swoim gryfońskim serduszkiem <3

Ale koniec pierdół! Zapraszam na miniaturkę, którą należy skomentować.

_______________________________________________________________________
I'm sending postcards from my heart
With love for a postmark and then..
You know that you make me feel like we've been caught
Like kids in the school yard again



Cholerna Granger!

Znów mami go tym swoim cholernym zwyczajem oblizywania cholernej łyżki, pełnej cholernego malinowego dżemu. Okej. Wszystko byłoby cholernie w porządku, gdyby nie to, że tym zachowaniem doprowadzała go do minimalnego, choć widocznego, cholernego wzwodu. Lubiła też w trakcie wykonywania tej czynności spojrzeć wprost w jego oczy, wcale nie polepszając sprawy.

Mała manipulatorka.

Od kiedy to stała się tak odważna, by zadzierać właśnie z nim?

Nie, to nie było właściwe pytanie.

Od kiedy Hermiona Granger stała się taką seksowną kokieterią smoczych serc?

Oj, kusiła, kusiła całą sobą. Czyli, zaczynając od brązowych oczu, które wyglądały na wyjęte z tabliczki czekolady. Następnie usta koloru jej ulubionego dżemu, zapewne powinny służyć tylko do jednego celu – dalekiego od tego przyzwoitego. Smukła szyja stworzona do całowania. Kręcone włosy, seksownie opadające na nagie ramiona. Biust w rozmiarze ideału. Lekko, ponętnie zaokrąglony brzuch, który widział na jednej z imprez, kiedy to ubrała tą swoją zabójczą kieckę… Faktycznie, jego sprzęt mało co nie zginął wtedy z bezradności. Proste, opalone nogi, tyłek marzeń. Ta dziewczyna była jednym z nie odkrytych cudów świata.

Ale skąd, nie myślcie sobie, że Draco Malfoy widział w pannie Granger tylko seks bombę. Zauważył też, że była piekielnie inteligentna, błyskotliwa i potrafiła zgasić każdą próbę jego podrywu.

I to martwiło go najbardziej.

Westchnął głęboko, gdy obiekt jego zainteresowań wszedł do klasy, kołysząc zalotnie biodrami.

* * * 

O północy. W łazience prefektów na piątym piętrze. 
Bądź sama. 
Hasło to: Poranna rosa. 
Nie spóźnij się

Dziewczyna czytała liścik w pełnym skupieniu. Te ślizgońskie maniery. Dobrze wiedziała, kim był tajemniczy nadawca wiadomości. Pacan jeden. Jakby nie znała hasła do tej całej łazienki…

* * * 

Hermiona z bijącym od nadmiaru adrenaliny sercem, przekradała się przez opustoszałe korytarze Hogwartu, uważając, by nie natknąć się na panią Norris, bądź Filch’a. Na początku chciała zrezygnować, ale gryfońska duma jej na to nie pozwoliła… Nie okłamujmy się, chciała się dowiedzieć, czegóż to chce od niej taki mężczyzna jak Draco Malfoy.

Kiedy wypowiedziała hasło, złapała za klamkę i zdecydowanym ruchem przestąpiła przez próg.

Łazienka skąpana była w nikłym świetle świec, które migotały przy każdym lżejszym podmuchu. W całym pomieszczeniu pachniało malinami, soczystymi, czerwonymi owocami, skąpanymi w wieczornym słońcu. Wyglądało na to, że nie było tu nikogo, oprócz niej.

Delikatnie stawiając kroki, podeszła do wielkiej wanny, wbudowanej w podłogę, za lekkim wyłomem ściennym. To, co zobaczyła, praktycznie pozbawiło ją tchu, omamiło zmysły.

- I co, Granger, co o tym myślisz? – spytał Draco, łapiąc ją za biodra, unieruchamiając. – Czy mój pomysł był dostatecznie dobry?

- M – Malfoy, co Ty sobie wyobrażasz? – oburzyła się, nie potrafiąc odtrącić dłoni blondyna, wędrującej po wypukłościach jej pośladków.

- Hmm, po prostu ziszczam Twoje najskrytsze marzenia, Hermiono. – Powiedział, po czym odgarnął loki z jej szyi i zaczął obdarowywać ją pocałunkami. – No przyznaj, że wanna pełna malinowego dżemu, tylko do Twojej… to znaczy naszej dyspozycji, nie jest chyba najgorszym pomysłem, prawda? – Jego palce zaczęły zsuwać z jej ramion ponętną koszulkę nocną.

Kiedy już dziewczyna stanęła przed nim w samej bieliźnie (co prawda, koronkowej), chłopak przyciągnął ją do siebie i pocałował jej słodkie usta. Marzył o tym od miesięcy i naprawdę, chyba nie mógł czekać ani chwili dłużej.

Gryfonka zajęczała mu prosto w usta, kiedy poczuła jego twardą erekcję na jej podbrzuszu. Och, nawet w najskrytszych fantazjach nie marzyła o tym, by móc znaleźć się właśnie w takiej sytuacji z najlepszą partią w całej szkole.

I w tym samym momencie, Draco z całą siłą popchnął Hermionę wprost do wanny pełnej dżemu malinowego. Szkoda tylko, że dziewczyna pociągnęła go wprost do owocowego raju wraz z sobą.

- Ty przebiegła pantero! – krzyknął Malfoy, kiedy tylko wyłonił się z pachnącej mazi.

- Pantero? Serio – zdziwiła się Hermiona, patrząc ironicznym wzrokiem na swojego towarzysza.

- O, nie! – oburzył się Draco i porwał dziewczynę w swoje ramiona, po czym pocałował jej umazane w dżemie malinowym wargi.

Ta noc była pierwsza. A po niej nastąpiły kolejne, równie piękne, jak i tak bardzo od siebie różne.

A później, była malinowa sukienka zaręczynowa.

I motyw kwiatu maliny, wpleciony w biały welon.

I malinowy tort, z napisem: „Roczek Scorpiusa”.

Gdyż wszystko zaczęło się od pewnego malinowego dżemu, który do tej pory króluje na stole państwa Malfoy.
_______________________________________________________
Chciałam jeszcze przypomnieć o ankiecie. 
Poza tym, wiele osób zgłasza się po miniaturki. 
Ogłaszam więc powszechnie, że aby je dostać, należy skomentować te opublikowane! ;) 
Z pozdrowieniami,
L. ;** 

piątek, 27 czerwca 2014

Miniatura XIII cz. I :" Piękno czerni"

TĘ MINIATURKĘ DEDYKUJĘ KEJTIDŻI, która ma dziś swoje urodzinyy! 
100 lat, 100 lat, niech żyje żyje nam! 
Skarbie, życzę Ci przede wszystkim zdrowia, powodzenia w życiu, i abyś nie bała się spełniać własnych marzeń :) 


Moja Kasiu kochana,
szczęśliwa zawsze od rana,
życzę Ci dziś najlepszego
w dniu święta Twego!

Żebyś kasy dużo miała,
egzaminy pozdawała!
Chłopaka wiecznie cudownego,
uśmiechu zawsze stałego.

Marzeń nie bój się posiadać,
 A przeciwnie: spełniaj je!
 To Ci życzy Twoja Luthien
i w prezencie ma miniaturkę! 


I paint the house black
My wedding dress black leather, too
You have no room for light
Love is lost on you
___________________________________________________________________ 

- Severusie! Severusie! – irytujący aczkolwiek stanowczy głos rozbrzmiał w komnatach profesora Snape’a, który aktualnie pochylał się nad biurkiem, oceniając pracę jednego z uczniów. Czy ta kobieta nie da mu chwili spokoju?

- Słucham Cię – rzekł mężczyzna, nie podnosząc wzroku znad zabazgranych papierów.

- Pomyślałam nad tym, by zorganizować konkurs dla uczniów. – Zrobiła przerwę, by zarejestrować reakcję towarzysza, który nadal nie podniósł głowy. – Wygraną byłby wyjazd na trzy dni do polskiej szkoły Magii i Czarodziejstwa. Co Ty na to? – zapytała. – W zamian także polski uczeń przyjechałby do nas. – Dyrektorka wyraźnie podkreśliła swój entuzjazm co do tego przedsięwzięcia.

- Tak, niech będzie – rzekł Severus, chcąc jak najszybciej skończyć i tę rozmowę, i sprawdzanie uczniowskich prac.

- Ustal szczegóły i przekaż mi je. Z Polakami umówiłam się na 30 maja. A jako, że jest połowa kwietnia, masz jeszcze całkiem sporo czasu. – Oznajmiła, uśmiechając się. – Powodzenia! – dodała jeszcze, nareszcie zostawiając profesora samego.

- Papatki – odpowiedział ironicznie, nawet nie odrywając się od swojej lektury.

Miał dziwne przeczucie, że jakiekolwiek będą zadania, konkurs zakończy się wygraniem tylko tej jednej osoby. Panny Wszechwiedzącej – Hermiony Granger.

* * *

Pełen dumy dom Godryka Gryffindora świętował właśnie zwycięstwo swojego klubu w finale quidditcha. Impreza trwała w najlepsze, wszyscy uczniowie klasy piątej wzwyż wariowali w rytm wesołej muzyki. W wieży była chyba tylko jedna osoba, która podchodziła mniej entuzjastycznie do całego tego zamieszania.

Oczywiście, Hermiona również cieszyła się z tego, że drużyna Harry’ego ograła Ślizgonów w ich ostatnim roku, ale wydawało jej się też, że to nie był powód, dla którego mogliby słuchać tak głośno tej muzyki, zagłuszając tak potrzebny jej sen. Próbowała czytać, ale dźwięki piosenek wręcz dudniły w jej głowie.

Wtedy to właśnie, zdenerwowana, podniosła się ze swojego łóżka i zdecydowanym krokiem poszła do Pokoju Wspólnego. Jej celem było przynajmniej nawrzeszczenie Harry’emu i Ronowi kilku zasad moralnych, o których najwyraźniej zapomnieli. Kiedy stanęła przy drzwiach i biorąc głęboki oddech, otworzyła je. W tej samej chwili ucichła muzyka, a zdezorientowana Hermiona rozejrzała się za tym, co spowodowało tą nagłą zmianę.

Przy portrecie Grubej Damy stała dyrektor McGonagall, a zaraz za nią profesor Snape. Oboje mierzyli uczniów wzrokiem godnym samego Lorda Voldemorta. Cisza rosła wokół uczniów, powodując ich zawstydzenie.

- Ja doskonale rozumiem, że cieszycie się ze zwycięstwa – rozpoczęła nauczycielka. – Ale to naprawdę nie jest powód, by to tak bardzo rozgłaszać. – Westchnęła ciężko. – Myślę, że panna Granger zgodzi się ze mną, co do tej sprawy.

Cała sala spojrzała wprost na biedną Hermionę, która wychodząc ze swojej komnaty, by porządnie powiedzieć chłopakom, co o takich zabawach myśli, w samej kusej piżamce, odsłaniającej jej długie, opalone nogi, nie spodziewała się, że będzie musiała je ukazywać wszystkim Gryfiakom, a dodatkowo dwóm profesorom.

– Wszyscy do łóżek, biegiem! – Rozkazała Minerwa, omiatając Pokój Wspólny swoim surowym spojrzeniem.

Uczniowie zaczęli się rozchodzić, a chwilę później McGonagall odwróciła się. Hermiona wciąż stała na schodku i odruchowo spojrzała na profesora Snape’a, który właśnie posuwistym ruchem swoich oczu, oceniał długość nóg uczennicy. I kiedy w końcu dotarł do jej twarzy, ironiczny uśmieszek wpłynął na jego twarz, a prawa brew podjechała do góry. Dziewczyna mocno wciągnęła powietrze i odwróciła się, szybko zamykając za sobą drzwi.

Kiedy Gryfonka wróciła do swojej komnaty, ciężko opadła na łóżko. Spojrzenia, jakim obdarzył ją Snape wywołało mały dreszcz, który wciąż przebiegał wzdłuż jej pleców. Bardzo dziwiło ją to, jak reagowała na tego mężczyznę. Zawsze rumieniła się, gdy na nią patrzył, czuła swoje płonące czerwienią policzki, ale starała się wytrzymać jego intensywny wzrok, pewna swej mocy i swych racji.

Z tą myślą do swojej krainy zabrał ją Orfeusz, porywając do snów o czarnych oczach i ironicznie ułożonych wargach.

* * *



Zegar miarowym rytmem odmierzał sekundy, które nieuchronnie zbliżały uczestników do zakończenia konkursowego zadania. Było nim uwarzenie jak najlepszego Eliksiru Słodkiego Snu.

Po klasie szybkim krokiem przemierzał nauczyciel Eliksirów, a czarne szaty łopotały wokół jego postaci. Swym spojrzeniem mroził uczniowskie myśli i zamiary. Jednym słowem potrafił zepsuć zwykłemu nastolatkowi dzień. Taki już był Severus Snape – postrach Hogwartu, uważany za czarny charakter szkoły, chociaż tak naprawdę za wiele dobrych rzeczy niedoceniony. Człowiek wyznający jedną oziębłą zasadę: „Kiedy opuszcza się gardę, dostaje się cios w serce”, która doprowadziła go do bycia taką właśnie osobą, mającą wiele tajemnic i wiele twarzy.

Wszystko, co robił, miało określony cel, było zamierzone i przemyślane. Po wielu latach bycia szpiegiem Czarnego Pana i Dumbledore’a jednocześnie, nie pozwalało mu na jakieś błędy, wynikające ze złej oceny sytuacji. Był niewzruszoną, lodową górą, której skruszenie zapewne byłoby nie lada wyzwaniem. Opanowanie i perfekcyjność, to cechy, dające mu władzę nad swoim umysłem i ciałem.

Jednak nawet Severus zauważał, że coś dziwnego zaczynało się z nim dziać. Przyłapywał się na tym, że był rozkojarzony. Śnił o dziewczynce, która miała brązowe włosy i czarne oczy. Zdarzało mu się myśleć o czymś, co było mu całkiem niepotrzebne. Mianowicie o miłości.

Z zegara wydobyło się bicie, które oznajmiło koniec czasu przeznaczonego na wykonanie eliksirów. Mistrz rozpoczął ocenianie rezultatów pracy uczniów. Nie zadziwiło go w ogóle to, że to właśnie eliksir Hermiony Granger był ugotowany perfekcyjnie, co do ostatniej kropli. Obrzucił dziewczynę swoim spojrzeniem.

Ale nie patrzył już na dziewczynę, tylko na kobietę, jaką stała się jego uczennica. Miała wszystko, co jak uważał, powinna mieć kobieta. Była też wkurzającą Gryfonką, pewną siebie, wszechwiedzącą i bardzo ponętną, ale do tego za żadną posadę nauczyciela obrony przed czarną magią, by się nie przyznał.

Westchnął głęboko. To będzie długi wyjazd.

* * *

Polska była malowniczym krajem. Hermiona rozglądała się przez okno samolotu zachwycona widokami, które otulały niebo. Słońce odbijało się w złocących się lekko łanach zbóż, ludzie zbierali siano z pól. Było pięknie i zapewne ciepło.

Obok niej siedział markotnie profesor Snape i przeglądał mugolską gazetę, co bardzo zdziwiło Gryfonkę. Nie był on miłym towarzyszem podróży. Narzekał na lotnisko, mówił, że lepsza byłaby teleportacja. Ale oprócz narzekania na wszystko, nie wspominał o niczym innym. Cały czas wgapiał się w gazety, bądź inne pisma.

Hermiona musiała przyznać, że irytowało ją zachowanie profesora. Ale nie tylko to ją wkurzało. Wyglądał świetnie i nie mogła tego od tak nie zauważyć, kiedy siedział obok w ciemnych dżinsach i czarnej koszuli z długimi rękawami, które zapewne miały zakrywać mroczny znak. Czarne włosy lśniły, a dziewczyna miała tylko ochotę wpleść w nie swoje palce i… STOP. Gryfonka otrząsnęła się ze swoich bardzo „nie na miejscu” myśli i starała się patrzeć na wszystko, byle nie na schowanego za gazetą Severusa.

* * *

Okazało się, że magiczna szkoła w Polsce również umieszczona jest w potężnym zamku. Górzysty teren przecinała rzeka, która wpadała do jeziora, zupełnie tak jak w Hogwarcie. Było to naprawdę malownicze miejsce, a poza tym, wiele cieplejsze. Uczniowie nie chodzili w całych szatach.

Pobyt w tym miejscu był dla Hermiony całkiem przyjemny. Polscy czarodzieje okazali się mili i czarujący, natomiast dziewczęta, troszkę groźnie na nią łypały, gdy tylko z którymś rozmawiała. Takie już były uroki każdej społeczności.

Jedynym aspektem, nieco zakłócającym harmonię i równowagę tego miejsca, było to, iż dzieliła swoje mieszkanie z profesorem. Severusek miał swoje humorki. Jako goście, jedli razem śniadanie, które dostarczano im do salonu. Zawsze jadł tylko jajecznicę, którą popijał gorzką herbatą. Nie mówił nic, prócz krótkich rozkazów, typu: „ Nie szwendaj się sama”. Dziwiło ją to, że takie słowa płynęły ze zwykle zaciśniętych ust Snape’a. Ale, w ogóle, jego ostatnie zachowanie ją dziwiło.

Pewnego wieczoru, tradycyjnie Hermiona czytała książkę, leżąc wygodnie na łóżku. Kiedy oczy jeszcze pozostawały lekko otwarte, wstała i skierowała się do łazienki, jednakże w tym celu musiała przejść do salonu. Mało co nie potykając się o kanapę, podeszła do drzwi i pociągnęła za klamkę. Zrobiła nieprzytomny krok do przodu i dosłownie wparadowała w… obszerną, twardą, nagą klatkę piersiową swojego nauczyciela Eliksirów.

Momentalnie, jej myśli stały się jasne i w pełni obudzone. Dłonie znalazły swoje miejsce szybko na jego piersi, chcąc zachować jakikolwiek dystans. Dziewczyna uniosła głowę, patrząc na profesora, który wpatrywał się w nią, a czarne, bezdenne oczy błyszczały. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, w szybkim rytmie urywanego oddechu. Hermiona rozchyliła lekko usta, chcąc wciągnąć jak najwięcej powietrza, którego nagle zaczęło jej brakować.

Chwilę później czerwone wargi Severusa opadły na jej malinowe. Od razu wsunął język do jej ust i rozpoczął romantyczny, namiętny, wymagający taniec.

„ TO NIEPOPRAWNE” – krzyczała podświadomość Hermiony, która całkiem ją ignorując, oddawała zdecydowane i męskie pocałunki swojego profesora. Zaczęła delikatnie gładzić umięśniony Snape’a, wywołując dreszcze na jego ciele. On natomiast złapał ją w talii i przyciągnął do siebie, pogłębiając pocałunek.

Kiedy dłonie mężczyzny zjechały niżej na jej biodra i zaczęły je ściskać, coś zastukało w okno salonu, a oni odskoczyli od siebie w szaleńczym tempie, spoglądając we własne oczy z przerżeniem bądź też porażeniem.  
 - Panno Granger…
________________________________________________________________
Witam serdecznie :) 
Wakacje, nareszcie, wakacje ;) 
Proszę o komentarze, gdyż Sevmione to dla mnie nie lada wyzwanie! ;) 
Jeszcze raz życzę Kejti wszystkiego, co najlepsze :) 
Mam nadzieję, że te wakacje pozwolą Wam obudzić w sobie wenę i chęć do pisania. Pozdrawiam, buziaki,
Lúthien ;***

niedziela, 15 czerwca 2014

Miniatura XII: "Mały pokaz" (18+)

OSOBY NIEPEŁNOLETNIE PROSZONE SĄ O POMINIĘCIE CAŁEGO TEKSTU! :) 

Because you're young, you're wild, you're free
You're dancing circles around me
You're fucking crazy
You're crazy for me

_________________________________________________________________


Kolejne spojrzenie rzucone w Jego stronę. Takie szybkie, przelotne, byleby tylko rozbudziło to, co trzeba. Delikatny uśmiech czai się w kącikach ust i nie znika, gdyż myśli są dalekie od tych właściwych. Ona wie, że On już nie przetrzyma tej godziny spokojnie… ani żadnej następnej.

Tym razem to On wchodzi za nią do windy. Delikatnie przeciska się obok, ale przy tym specjalnie, niby niechcący, dotyka dołu Jej pleców swoim ramieniem. Wie, o co toczy się gra. Jego wzrok utkwiony jest w czubku jej głowy, a Ona delikatnie odrzuca swe długie włosy do tyłu. Zapach róży roznosi się po windzie. On wciąga głęboko powietrze, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.

Winda pustoszeje. I wreszcie, zostają sami. Ale Ona nie odwraca się do Niego. Kobieta wie, że tego nigdy nie można robić.

On natomiast podnosi swoje męskie dłonie i kładzie na Jej karku, masując go powoli. Schodzi coraz niżej, pozostawiając na Jej skórze dreszcze, które przechodzą przez ciało falami.

- Róże? – pyta mężczyzna, kiedy Jego ręce zatrzymują się na biodrach, pieszcząc je.

- Specjalnie dla Pana. – Jej słodki głos kładzie nacisk na ostatnie słowo.

Drzwi odsuwają się, a kobieta wychodząc, odwraca się, zmysłowym spojrzeniem kusząc mężczyznę. Tym razem jednak On nie ulega. Poczeka.

* * *

Biuro jest przestronne, eleganckie i w pełni własne. Mężczyzna kładzie swoją teczkę na biurku. Siada w fotelu i z westchnieniem patrzy przez okno z widokiem na cały Londyn.

Praca mija mu szybko i nim się spostrzega, jest już południe. Jego sekretarka właśnie wyszła na lunch. Pozostał sam. Zmęczony, bierze łyk czarnej kawy.

Myśli o Niej. Jest piękna, zmysłowa. Potrafi rozpalić Go jak nikt inny. Tylko Ona.

Właśnie wchodzi do jego biura. Ignoruje Jego zdziwione spojrzenie, włącza przyciemniane szyby, dając im poczucie pełnej prywatności. Odwraca się i patrzy Mu w oczy. Jej własne dosłownie płoną.

Zaczyna delikatnie rozpinać swoją białą, koszulę. Perłowe guziki odkrywają jej ciało, jeden po drugim, ukazują coraz więcej. On luzuje swój krawat. Nagle w gabinecie zrobiło się gorąco. Kiedy już koszula upada na podłogę, Jej dłonie zabierają się za ołówkową, przylegającą spódnicę. Ją też ściąga wprawnym ruchem.

Staje przed Nim w samej białej, koronkowej bieliźnie i czarnych pończochach. Na stopach ma szpilki, które dodają pikanterii Jej wyglądowi.

Podchodzi do Niego zmysłowym, powolnym krokiem. Okręca jego fotel i siada mu na kolanach z szeroko rozstawionymi nogami. Zaczyna Go całować, smakuje Jego usta. Jej dłonie błądzą po Jego umięśnionym ciele, aż docierają do krawatu, zdejmując go szybko. Później zajmuje się Jego szarą koszulą, która również ląduje gdzieś za fotelem.

On nie wie, co powiedzieć, a jedynie poddaje się temu, co Ona robi. Jest mile, ale to bardo mile zaskoczony. Czeka.

Pocałunki kobiety schodzą na Jego szyję, gdy on uwalnia Jej piersi ze stanika. On bierze je w swoje dłonie i zaczyna pieścić, delikatnie szczypiąc i masując. Z ich gardeł wydobywają się pierwsze jęki.

Dłonie kobiety zatrzymują się na rozporku spodni, próbując jak najszybciej je rozpiąć. I udało się. Przez materiał zaczyna głaskać już Jego twardą męskość.

Niedługo potem oboje są nadzy i spragnieni swych ciał. On sadza Ją na biurku, patrząc jak perwersyjnie wygląda w tej właśnie pozycji, w tym miejscu. Ale Ona nie chce czekać. Przyciąga Go do siebie, mocno całując Jego spragnione usta.

Mężczyzna mocnym pchnięciem wchodzi w Nią. Ona jęczy z widoczniej rozkoszy. Zaczynają swój erotyczny taniec języków i ciał. Smakują się wzajemnie. On mocno porusza się wewnątrz Niej, a Ona błaga Go o więcej.

Wybuch nadchodzi niespodziewanie. Ona zaciska się wokół niego, a On wlewa siebie w Nią . Orgazm jest zawsze tak samo intensywny. Krzyczą w ekstazie, zatracają się w sobie nawzajem, czują to, co ich łączy.

Później ubierają się, ale nie mówią nic. Tak jest wspaniale. Jedynie uśmiechy pokazują ich zadowolenie. On odsłania szyby w oknach, wpuszczając słońce do gabinetu. Ona poprawia jeszcze swoje długie włosy.

- Piękne przedstawienie, Pani Malfoy. – Mówi Draco z lekką chrypą.

- Dziękuję, Panie Malfoy. – Hermiona zapina ostatni guzik koszuli i wychodzi.
_____________________________________________________________
Witam :) 
Ale Was zaskoczyłam pewnie ? :) 
Sevmione w trakcie pisania...Lúthien taka zdziwiona sobą xD

ANKIETA w lewym górnym rogu! GŁOSUJEMY :) KOMENTUJEMY mój psychiczny wysiłek napisania takiej miniaturki ;D

Pozdrawiam, całuję, 
Lúthien ;* 

środa, 4 czerwca 2014

"Niebo pełne gwiazd" - One shot #1

To nie jest Dramione. ;) 
Dedykuję tym, którzy odważą się to przeczytać! ;) 
________________________________________________________________
Choose your last words

This is the last time
'Cause you and I
We were born to die
________________________________________________________________

Pierwszy dzień w nowej szkole zawsze jest pewnym przejściem. Nigdy nie wiesz, czy znajdziesz kogoś, z kim będziesz mógł zamienić kilka słów. Nie wiesz też, czy będziesz pasował do klasy. Wszystko, co znajdziesz na swojej nowej drodze, jest jednym wielkim pytaniem.

Właśnie te pytania nękały mnie wrześniowego poranka, kiedy to po przeprowadzce miałem iść do nowej szkoły. W sumie, nie miałem nic przeciwko szkole. Ale poznawanie innych osób było dla mnie wielkim wyzwaniem.

Dlatego właśnie tak wiele czytam. Można powiedzieć, że to książki są moim prawdziwym światem, a nie to, co mnie otacza. Oderwanie mnie od jakiegoś dobrego fantasy graniczy z dosłownym cudem.

Ale teraz właśnie, powinienem wstać i udać się do nowej szkoły. Już słyszałem krzyki mamy, dochodzące z kuchni. Wiedziałem, że dziś nie wymigam się żadnym bólem brzucha, czy też głowy. Musiałem stawić czoło światu, który nie zawsze był dla mnie dobry.

Zwlokłem się z łóżka i poszedłem do łazienki. Spojrzałem w lustrze na swoje umęczone odbicie. Głęboko zielone oczy patrzyły zrezygnowanie, a ciemno-brązowe, w pełni zwichrzone włosy opadały lekko na czoło.

Rodzice siedzieli przy kuchennym stole, tradycyjnie popijając czarną, mocną kawę. Prawnicy – prychnąłem w duchu. Częściej widywałem okładki książek, niż ich samych. Brak mi było czasu, którego nigdy mi nie poświęcali. Tylko o to miałem do nich żal. To głównie z tego powodu zamknąłem się w sobie i czytanie stało się moim własnym rytuałem.

- Cześć! – Powiedziała radośnie mama, unosząc wzrok.

- Cześć – mruknąłem niemrawo. Chciałem jak najszybciej wydostać się z kuchni.

- Przed tobą wielki dzień, synu. – Oznajmił mój ojciec, John.

Wyśmiałem go w duchu. Chyba sobie żartuje.

Kilka minut później wyszedłem na słoneczny chodnik. Szkoła była oddalona o jakieś pół kilometra, więc był to krótki i całkiem nudny spacer.

* * *

Dzień mijał mi szybko. Nim się spostrzegłem, siedziałem na stołówce, smętnie przeżuwając czekoladowy budyń. Zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Przy poszczególnych stolikach siedzieli tak podobni do siebie ludzie – cheerleaderki, koszykarze, typowe nerdy, kujony i ja. Samotny przy stoliku.

Westchnąłem, jeszcze raz omiatając salę spojrzeniem. Było głośno, słowa uczniów mieszały się ze sobą. Miałem wrażenie, że ktoś mi się przygląda. Chciałem je zignorować, ale ciekawość zwyciężyła i odwróciłem się w lewo.

Na początku nikogo nie ujrzałem, jednak później w oczy rzuciła mi się siedząca w kącie postać. Dziewczyna ta czytała jakąś książkę, czarne włosy opadały jej na czoło i co chwilę cierpliwie je odgarniała. Chwilę później podniosła swój wzrok, a jej intensywne spojrzenie spotkało to moje.

I już wiedziałem, że zapomnieć o niej, będzie rzeczą niemożliwą.

* * *

- Skarbie, wszystko w porządku? – spytała mama, stojąc w progu mojego pokoju.

- Tak – odpowiedziałem zwięźle. Kompletnie nie wiedziałem, o co może jej chodzić tym razem.

- Jesteś pewny? Ostatnio jesteś zamyślony bardziej niż zwykle… a przede wszystkim chętnie chodzisz do szkoły. – Wzrok mojej rodzicielki prześlizgnął się po pokoju, w którym w każdym zakątku leżały książki.

- Mamoo, naprawdę nic mi nie jest – powiedziałem stanowczo, na co ona tylko wzruszyła ramionami, oznajmiając, że za kilka minut kolacja.

Może miała trochę racji. Byłem zamyślony. A powód mojego ciągłego roztargnienia spotykałem jedynie w szkole i to właśnie dlatego było mi ciężko skupić się całkowicie, a także chętnie podążałem na lekcje. Od tamtej sytuacji na stołówce wypatrywałem nieznajomej na szkolnym korytarzu, za każdym razem w nadziei, że ona zwróci na mnie swoją uwagę.

Kilka razy udało mi się ją zobaczyć, kiedy stała koło swojej szkolnej szafki. Zwykle była sama, ewentualnie z Rickiem – chłopakiem z mojej klasy, zaliczającym się do kujonów. Zawsze trzymała coś w rękach, nieważne, mógł to być zeszyt, podręcznik lub książka fantasy Jedna dłoń odgarniała spadające na twarz długie włosy. Potrafiłem godzinami snuć domysły na jej temat, rozmyślając nad kolorem oczu, czy ulubioną piosenką. Wydawało mi się, że ona różniła się od stereotypu amerykańskiej uczennicy. Wystarczyło tylko spojrzeć na to, jak się ubierała – dżinsy i czarne albo szare koszulki. Żadnego koloru. Była inna, tego byłem pewien.

Uważałem się po części za głupca. Kto normalny wie, że inna osoba jest jego bratnią duszą, nawet nie poznając jej imienia?

Poza tym zakolegowałem się z Jamesem, z którym siedzę teraz w ławce. Bywa lekko zakręcony, ale sprawia wrażenie miłego. Oboje jesteśmy trochę osamotnieni w tej całej szkolnej społeczności.

Dwa tygodnie zajęć minęły mi bardzo szybko. Nadal jednak nie poznałem dziewczyny, pojawiającej się w moich snach. Aż w końcu, w ostatni piątek września nadarzyła się ku temu okazja. Tuż przed dzwonkiem, razem z Jamesem szukaliśmy jego siostry, której jeszcze nie miałem okazji poznać. Korytarz jak zwykle był w totalnym chaosie. Rozglądałem się z nudów, patrząc na wymalowane twarze dziewczyn ze sztucznymi uśmiechami na ustach. Dziwiło mnie to, że tak niewiele osób widzi fałszywość, skrytą pod dokładną maska wykonaną z różnych malowideł.

W pewnym momencie James pociągnął mnie za rękaw, a ja odruchowo odwróciłem się w drugą stronę, patrząc wprost w intensywnie szare oczy. Wszystko inne straciło swoje znaczenie prócz wrażenia, iż te oczy mogą przejrzeć mnie na wylot.

- To moja siostra Caroline – powiedział James, wskazując na niską blondynkę, stojącą naprzeciw niego.

- Cześć – mruknąłem, niecierpliwie czekając na poznanie imienia tajemniczej dziewczyny.

- To jest Anastasia, koleżanka Cary. Ano, to jest mój kumpel Christian – przedstawił mnie.

Nie potrafiłem powiedzieć słowa, gdyż dotyk jej małej dłoni spowodował dreszcz na moim ciele.

- Witaj – uśmiechnąłem się delikatnie.

* * *

Cały dzień myślałem o Anastasii, o jej szarych oczach i czarnych jak heban włosach. Byłem zauroczony. A może zaczarowany? Może jej magiczne imię czyni z niej czarownicę? Tego nie wiedziałem, ale coś mówiło mi, że powinienem szybko znaleźć antidotum na ten urok, gdyż te zaklęcia mogą się źle dla mnie skończyć. Gdybym wtedy wiedział…

Kolejne dni mijały, a ja starałem się zbliżyć do niej chociaż o jeden centymetr. I powoli mi się to udawało. Spędzaliśmy razem więcej czasu.

- Hej – przywitałem się z nią, siadając przy stoliku, na którym leżał jakiś kryminał i zeszyty z biologii i chemii.

- Co tam? - podniosła swój wzrok na moją twarz. Była blada, jakby lekko chora.

- Wszystko w porządku? – Zignorowałem jej wcześniejsze pytanie.

- Tak. – Opuściła głowę i próbowała udawać, że czyta notatkę. Ja wiedziałem jednak, że tego nie robi.

- Anastasio...

- Nie mów tak do mnie!- Zdenerwowała się lekko, ponownie unosząc głowę.

- Ano, umówisz się ze mną? – wypaliłem. Ta myśl chodziła mi po głowie już od dłuższego czasu.

Speszony, spojrzałem w jej stronę, nie bardzo wiedząc, jak zareagować na jej milczenie.

- Okej – wyszeptała i w tym samym momencie zabrzmiał dzwonek, a Anastasia wstała i wyszła ze stołówki.

W duchu odczuwałem smak wygranej. Udało się! Teraz pozostawało tylko wymyślić, gdzie mógłbym ją zabrać. Pomysłów miałem naprawdę wiele. Chciałem, żeby to było coś wyjątkowego.

* * *

Siedzieliśmy na ławce w parku. Wieczór był ciepły i urokliwy. Widziałem uśmiech mojej towarzyszki, która opierała się głową o moje ramię. Wyglądała ślicznie w szarej sukience na ramiączkach.

- Czemu czytasz tak wiele książek? – spytałem, gdyż to pytanie nurtowało mnie od czasu, gdy po raz pierwszy ją ujrzałem, wtedy w stołówce. Tak wiele zmieniło się od tamtej chwili.

- Ciężko to wyjaśnić. Chyba kocham uciekać do innego świata – odpowiedziała, a ja usłyszałem w jej słowach samego siebie. Również to robiłem – uciekałem.

Spojrzałem na nią, a ona odchyliła swoją głowę, by objąć wzrokiem gwiazdy.

Myślę, że to właśnie wtedy się w niej zakochałem.

* * *

Dni mijały. Widziałem, że Anastasia coraz rzadziej się uśmiechała, w jej oczach gasł płomień. Martwiłem się tym, co widziałem. I postanowiłem, że po prostu ją zapytam, co się dzieje.

Przebywałem właśnie w barze naprzeciw szkoły. Przesiadywało tu kilka znajomych twarzy, ale ja i tak wyczekiwałem tej jednej. Bałem się trochę tego, co mogłem usłyszeć w odpowiedzi. Anastasia była tajemnicza i zauważyłem też, że coraz bardziej zamykała się w sobie.

Kiedy dzwonek u drzwi zabrzęczał, spojrzałem w tamtą stronę, widząc czarnowłosą dziewczynę, w całkowicie czarnym stroju, który podkreślał jej niesamowicie bladą skórę. Podeszła do mnie i przywitała się.

- Byłam w bibliotece – wytłumaczyła, ale nie obchodziło mnie jej niewielkie spóźnienie. – Wypożyczyłam sobie pierwszą część Opowieści z Narnii. Czytałeś?

- Tak. Było całkiem fajne – rzekłem.

- Muszę się za to jak najszybciej wziąć. I jeszcze czeka mnie esej… – narzekała, a ja zdałem sobie sprawę, że mógłbym słuchać jej przez wieczność. W pewnym momencie zamilkła i spojrzała na mnie dziwnie. – Co się stało? – spytała. Wyglądała na zaniepokojoną. Chyba musiałem mieć nieźle rozmarzoną minę.

- Ana, powiedz mi, czy wszystko jest w porządku? – Odważyłem się spojrzeć w jej szare oczy, które aktualnie przykrył jakiś ciężki cień.

- Wszystko jest dobrze. Naprawdę nie wiem, czemu pytasz. – Uśmiechnęła się, ale umysł podpowiadał mi, że to tylko usta były zaangażowane w ten gest.

- Proszę Cię, nie kłam. Coś jest nie tak, a Ty nie chcesz mi powiedzieć – uniosłem się lekko. Bardzo chciałem znać prawdę.

- Nic mi nie jest – podkreśliła.

- I powiedz mi teraz, jak ja mam się nie martwić. Ostatnio chodzisz zamyślona, mówisz tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Co się stało? Jesteś moją przyjaciółką. Ba, ja Cię przecież kocham… - Zaciąłem się w momencie, kiedy wypowiedziałem ostatnie zdanie. Ładnie. Wygadałem się.

Miałem wrażenie, że przez to wyznanie coś się zmieniło i usilnie starałem się to naprawić. Jak najszybciej.

- Ja, ja… - zacząłem, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

- Dlaczego mi to robisz? – Wreszcie zaczęła mówić. – Nie wiesz, co się dzieje. Nie jesteś w stanie tego zrozumieć.

- To mi to wytłumacz! – podniosłem głos w nadziei, iż wreszcie usłyszę te skrupulatnie ukrywane słowa.

Chwilę czekała. Jakby badała otoczenie.

- Mam raka. W rzeczywistości pozostało mi kilka tygodni życia. – Powiedziała, a moje serce dosłownie zamarło.

Co? Jak to możliwe? Jedyna osoba, którą obdarzyłem uczuciem, ma umrzeć w bliskiej przyszłości? Czy nie może wyciągnąć tej swojej czarodziejskiej różdżki i się uzdrowić? Przecież była „czarodziejką”…

- Nie… - Nadal nie wierzyłem w to, co działo się wokół.

- Przykro mi – szepnęła i pocałowała mnie delikatnie w usta.

* * *

Udało mi się wyrwać jeszcze trochę dni razem z nią. Każdą chwilę spędzaliśmy razem, w obawie, że za chwilę nasza bajka się skończy. Spełniliśmy kilka swoich skrytych marzeń. Kiedyś nawet wyznałem , że w myślach porównywałem ją do czarodziejki. Śmiech, jakim mnie obdarzyła był lekiem na rany, które w samotności bolały najbardziej.

Z każdym dniem zasypiałem ze świadomością, że kolejnego możemy się już nie spotkać. Ale pomimo wszystkiego byłem spokojny. Wiedziałem, że była szczęśliwa do końca, a nawet wtedy, gdy leżała na szpitalnym łóżku, a ja czytałem jej ulubiony fragment Władcy Pierścieni.

A gdy Anastasia odeszła, płakałem całą noc i dzień. Na pogrzeb już brakło mi łez.

Przeklinam ją w myślach: „Musiałaś tak czarować?”, a moje usta wyginają się w lekkim uśmiechu.

I do dziś widzę ją całą, patrzącą z zachwytem na pełne gwiazd niebo.

____________________________________________________________
Witam, witam :) 
To Kejtidżi namówiła mnie do wstawienia tego opowiadania, 
więc nie odpowiadam za zszargane nerwy, czy coś xD
Jeszcze tylko trochę... 
Trzymajcie się, miłego poprawiania ocen na zakończenie! :) 
Buziaki,
Lúthien ;*

niedziela, 11 maja 2014

Miniatura XI cz. II " Twarz bez maski"

CZ. I

 Miniaturkę tę dedykuję Clover, gdyż cierpliwość to ważna umiejętność :) 

A fire needs a space to burn
A breath to build a glow
I've heard it said a thousand times
But now I know

No you don't know what you've got
Until it's gone.


______________________________________________________________________



(…)że od zawsze chciała mieć na imię Elizabeth.

- Coś się stało? – spytała niewinnie, patrząc w obiekt gdzieś poza mną.

- Zdejmij maskę – zażądałem. Chciałem poznać jej tajemniczą twarz, bez tej obłudy i kłamstwa, które ciągnęło się już od pierwszego spotkania.

- Przykro mi, Draco – powiedziała, wyślizgując mi się z ramion. Ostatni raz spojrzała w moje oczy, gdzie przez chwilę widziałem błysk pożegnania. Złapała za dłoń przechodzącego obok mężczyzny, który okazał się jej dzisiejszym partnerem.

I ponownie mnie zostawiła. Kolejny raz przypominała mi kogoś, kogo dawno powinienem zapomnieć.

* * *

Dni, które nastąpiły po tym wieczorze, były prawdziwą udręką. Wciąż miałem w głowie jej obraz. Tak bardzo pragnąłem poznać jej twarz. Intrygowała mnie, jak tylko jedna osoba w moim życiu. Jak uprzednio, Hermiona Granger.

Po balu, na którym czułem się jak niezwyciężony człowiek, coraz bardziej wtapiałem się w życie tej Gryfonki, starając się stać się jego częścią. Od szczęścia jednak, odgradzała nas gruba ściana zbudowana z uprzedzeń, zahamowań, pouczeń.

Każdego dnia usuwałem z tej ściany jedną „cegłę”. Ale do całkowitego unicestwienia tego muru, brakło mi czasu. Zakończenie roku przyszło niespodziewanie, kiedy połowa cegieł, była już daleko odrzucona.

Później już więcej jej nie widziałem. Słów, które wypowiedziała do mnie w pociągu, nigdy nie zapomnę: Draco, jesteś wspaniałym człowiekiem – szeptała. – Dasz sobie radę. Wtedy to odwróciła się, ale ja nie mogłem tak po prostu pozwolić jej odejść. Złapałem jej nagie ramię i przyciągnąłem jej ciało do swojego. Nasze nosy i czoła zderzyły się lekko ze sobą.

Pocałowałem ją. Wiedziałem, że robię źle, że jest to całkowicie niepoprawne. Ale musiałem to zrobić. Chciałem mieć chociaż jedno wspomnienie, które mógłbym zatrzymać na te najgorsze dni.

Później, widziałem ją jedynie na ślubie Pansy i Pottera. Wyglądała cudownie, w jasnej, niebieskiej sukni, która opatulała jej smukłe ciało. Wtedy poprosiłem ją o jeden taniec. I ofiarowała mi go. A chociaż ja próbowałem nawiązać jakąkolwiek rozmowę, moje próby niknęły w słowach piosenki, której słowa obijają mi się w myślach:

You were my strength when I was weak
You were my voice when I couldn't speak
You were my eyes when I couldn't see
You saw the best there was in me
Lifted me up when I couldn't reach
You gave me faith 'cause you believed
I'm everything I am
Because you loved me.


Nuciła. Trzymałem Hermionę w swoich ramionach, tak jakbym chciał zatrzymać jej świat, jak gdybym pragnął go unieść na swoich barkach, a ona śpiewała pod nosem piosenkę.

Piosenkę, której słowa znałem doskonale.

A potem odeszła. Mętlik w mojej głowie wzrósł do niewyobrażalnych rozmiarów.

I z tego też powodu wyjechałem do Stanów. Nowy Jork całkowicie mnie pochłonął. To dzięki niemu, potrafiłem ponownie zacząć żyć ze świadomością nieuchronnego końca, który zbliżał się z każdym rokiem.

* * *

Praca była moją odskocznią. Kiedy wchodziłem do mojego biura, znajdującego się na szczycie jednego z wielu nowojorskich wieżowców, uderzało mnie poczucie władzy i możliwości zrobienia rzeczy niemożliwych. Od progu witała mnie Katy – moja prywatna, długonoga sekretarka, z przymilnym uśmiechem i filiżanką czarnej jak noc kawy. Otwierałem drzwi do mojego królestwa i rozsiadałem się na wygodnym, obracanym fotelu, wyjmując z teczki swój telefon i kładąc go na obszernym, mahoniowym biurku. Chwilę później dostawałem telefon z potwierdzeniem dzisiejszych spotkań, a odbierając go, odwracałem się w stronę wielkiego na całą ścianę okna, z widokiem na Wall Street.

W tym miejscu czułem się swobodnie, prawie tak jak w moim prywatnym, dzielonym z Zabinim, dormitorium. Było tu iście ślizgońsko. Głęboka zieleń na ścianach. Drewniana, ciemna podłoga, srebrne klamki i żyrandol. Gdy tu wchodziłem, miałem wrażenie, że mogę zdobyć świat jednym skinieniem swojej ręki.

Będąc przy Blaisie… Kto by pomyślał, że nasze diabelskie nasienie, zmajstruje trzy małe, rude, diabełki wraz z szaloną Weasley’ową. Mimo, że kiedy byliśmy w Hogwarcie, Diabeł zawsze wypierał się jakiegokolwiek uczucia w stosunku do tej gryfonki, nim ktokolwiek się spostrzegł, ogłosili oni swoje zaręczyny, a huczne wesele odbyło się jeszcze przed imprezą Potterów.

Dokładnie pamiętałem całe to zdenerwowanie Blaise’a tuż przed ceremonią. Nigdy nie zapomnę, jak groził mi, że jeśli Ruda mu odmówi, wtedy będzie zmuszony pobrać się ze mną. Żart to drugie imię Zabiniego.

* * *

Nim się spostrzegłem, godziny pracy minęły. Wziąłem swoją szarą marynarkę i wyszedłem, obrzucając znudzonym spojrzeniem Katy, która przed lustrem ponętnie zawiązywała sobie apaszkę.

Postanowiłem, że jeszcze dziś pójdę na ostatni występ do teatru. Nie wiem, co chciałem tym osiągnąć, ale tym razem wybrałem całkowicie inne przedstawienie.

Wydostałem się z biurowca i wsiadłem do mojego czarnego Chevroleta. Jazda przez to zatłoczone miasto nie było przyjemnością, jednak samo prowadzenia Camara rekompensowało wszystko.

Kilka długich minut później wszedłem do swojego mieszkania. Coś było w nim faktycznie nie tak, gdyż światło w salonie było zapalone, a z kuchni wydobywały się przytłumione głosy. Zdziwiony, wziąłem w dłoń różdżkę, rzuciłem teczkę na kanapę i delikatnie otworzyłem drzwi.

Przy stole, siedział mój chrześniak - Ethan, najstarszy syn Blaise’a, zajadający się lodami. Obok stał sam ojciec, przeglądający Proroka, którego rano tam zostawiłem.

- Wujek! – krzyknął malec i rzucił się w moją stronę. Zdążyłem odłożyć różdżkę, a Ethan wpadł w moje ramiona, przytulając się do mnie.

- Cześć, stary – powiedziałem, odwzajemniając lekko uścisk. – Siema Diable. Czasami mógłbyś się trochę pofatygować i zastać mnie w domu, przynajmniej zapukać – rzekłem żartobliwym tonem. – Mało co nie wezwałem tu gwardii aurorów.

- Cześć – uścisnął moją dłoń, a figlarny uśmiech wpłynął na jego usta.

- Tatoo, a co to są aurorzy? – spytał Ethan, zabierając się za swoje lody.

- To tacy czarodzieje, którzy łapią złych czarodziei – odrzekł cierpliwie Blaise.

Miło było patrzeć na Diabła w roli ojca. Trochę mu zazdrościłem, ale w głębi czułem, że nie byłbym wspaniałym ojcem.

- W sumie, to jesteśmy tylko na chwilę. Przyjedziesz na obiad w niedzielę? – zapytał mnie, a ja wiedziałem, że nie mogę odmówić.

- Tak, jasne – odrzekłem, gdyż wywinąć się tak po prostu nie wypadało.

- Oo, to już jest 17?! – krzyknął zszokowany Blaise. – Zbieraj się Ethan, mama nas wyciągnie za uszy.

Zaśmiałem się cicho. Towarzystwo tej dwójki pomagało w poprawie feralnego humoru.

- Cześć wujku – pożegnał się chłopiec, wybiegając do drzwi.

- Na razie, Smoku.

Odprowadziłem moich gości do drzwi.

* * *

Byłem już na jednej z sal w teatrze. Czerwona kurtyna pozostawała zasłonięta. Obok mnie siedział jakiś starszy, miły mugol. Zamieniłem z nim kilka uprzejmych słów, a zaraz potem scena została odsłonięta.

Dekoracja była nowoczesna, najwyraźniej akcja miała dziać się w dzisiejszych czasach. Na scenie pojawiła się dwójka ludzi, którzy zaczęli ze sobą rozmawiać.

Tak naprawdę nie byłem zbyt zainteresowany całym przedstawieniem. W mojej głowie i sercu cały czas miałem obraz Elizabeth i miałem wielką nadzieję, że ujrzę ją dzisiaj. Bez maski.

Cały czas huczała mi w głowie jedyna rozmowa, jaką wspólnie odbyliśmy. Gdzieś w głębi swojego, zimnego już, serca czułem, że ogień ponownie rozpala mnie, roztapia. I gdyby wierzyć tym znakom, mógłbym powiedzieć, że światło wróciło do mojego życia.

Balansowałem na granicy obłudy i prawdy. Chciałem poznać tę dziewczynę, która wzbudzała we mnie emocje, takie jak tylko jedna osoba na ziemi robiła to przed laty. Bardzo starałem się nie okłamywać siebie, ale mówienie, że zapomnę o Hermionie, będzie dokładnym złamaniem mojego postanowienia. I nagle pojawia się Elizabeth i zaczynam wierzyć, że mogę znowu żyć. Jednak jedyną przeszkodą, w drodze do całkowitego poznania tej osoby, jest maska, bez której jej jeszcze nie widziałem. Coś podpowiadało mi, że kiedy poznam prawdę albo zatracę się bezpowrotnie, albo wystąpię z cienia, który okrywa moją duszę od wielu lat.

Kiedyś, dawno temu, odnalazłem cytat myśliciela starożytnego.

„Łatwo wybaczyć dziecku, które boi się ciemności.

Prawdziwą tragedią jest, gdy człowiek boi się światła.”

Gdy byłem dzieckiem, bałem się tajemnic, które skrywał mój dom. Bałem się tego, do czego dąży Lucjusz. Bałem się też tego, że będę taki sam jak on. Bałem się, że będę zły.

A kiedy już udało mi się pokonać moje własne demony, krążące wokół mnie od czasów powrotu Czarnego Pana, odnalazłem światło. Szukałem go długo. A wtedy dostrzegłem właśnie ją.

Jej brązowe włosy w świetle zachodzącego słońca lśniły złotym połyskiem. Jezioro odbijało tysiące promieni, które padały na jej spokojną twarz i zamknięte oczy. Długie rzęsy rzucały przerażające cienie na powieki. Usta były wysunięte, tak jakby prosiła słońce o jeden, gorący pocałunek. Tak bardzo chciałem je wtedy pocałować.
Oświetliła moje życie wystarczająco. Wiedziałem, w którym kierunku mam iść, by nie zabłądzić. Wystarczyło, że szedłem za moim aniołem, którego obraz wciąż miałem w głowie.

Hermiono, gdybyś tylko wiedziała…

Z zamyślenia wyrwały mnie pierwsze takty piosenki, którą dobrze znałem. Spojrzałem przelotnie na scenę, a moje serce dosłownie stanęło.

* * *

Na samym środku, przed mikrofonem, stała Hermiona. Jej czarne włosy opadały falami na plecy. Czarna suknia oplatała jej ciało, prawie tak jak skrzydła upadłego anioła.

Jej twarz była spokojna. Maska już nigdy więcej nie ukrywała jej tożsamości. Jej wzrok przebiegł po sali, dopóki nie spotkał moich stalowych oczu.

I zaczęła śpiewać:

For all those times you stood by me
For all the truth that you made me see
For all the joy you brought to my life
For all the wrong that you made right
For every dream you made come true.


Nie wytrzymałem. W jednym momencie wstałem. A później pamiętam tylko to, jak złapałem jej dłoń i siłą wyciągnąłem z pełnej sali, psując całe przedstawienie. Miałem to gdzieś.

Zaciągnąłem ją w jedną z ciemniejszych, mniej ruchliwych uliczek. Przycisnąłem ją do ściany, uruchamiając ją w klatce złożonej z mojego ciała.

- Co z Tobą?! – spytała oszołomiona. Widziałem, że oddycha szybko, a jej oczy zaszkliły się lekko.

- Co ze mną? Ty pytasz, co ze mną? – zdenerwowałem się. Spojrzałem jej głęboko w oczy, chcąc cokolwiek z nich wyczytać. – To ze mną! – powiedziałem i pochyliłem się szybko, spajając nasze wargi ze sobą.

Prawie zabrakło mi powietrza. Tego uczucia nie da się opisać słowami. Są zbyt prymitywne na to, co właśnie działo się z moim ciałem i umysłem.

Wreszcie opamiętałem się, położyłem na jej biodro swoją dłoń i oderwałem się od jej ust. Trzymałem ją mocno, nie chcąc, by znowu mi uciekła.

- Granger, kurwa… - rzekłem całkiem zatracony w swoich doznaniach. Miałem dość kłamstw. – Kocham Cię.

Jej twarz zbladła. Oczy uniosły się ku mojej twarzy. Palce zdobyły się na delikatny dotyk mojej szczęki. Delikatny uśmiech powoli wpłynął na jej usta.

- Kocham Cię już od siódmej klasy...

- Cii – powiedziała tylko i zamknęła moje usta słodkim pocałunkiem.

* * *

Na niedzielnym obiedzie u Zabinich pojawiliśmy się razem.
____________________________________________________________________
Witam ;) 
50 obserwatorów- bogato ! ;D
Dziękuję ;) 
ANKIETA, w lewym, górnym rogu :) 
Poza tym, proszę o komentarze, gdyż przede mną Sevmione= ciężkie zadanie :) 
Pozdrawiam, całuję, trzymajcie sie, 
L. ;*